[srodtytul]Wszystko co złe[/srodtytul]
Na tle złych wspomnień lepiej wypada nowy wspaniały prezydent – szanowany dżentelmen. Sukcesy Busha są pomijane, przypisuje się mu natomiast wszystko co złe. Nawet jeżeli doprowadził do tego jego poprzednik czy demokratyczny Kongres. Obecny krach kredytowy korzeniami sięga czasów prezydenta Clintona i jego ryzykownej polityki kredytowej. Freddie Mac i Fannie Mea, wielkie kasy pożyczkowe cieszące się gwarancjami Kongresu, pożyczały pieniądze na zakup nieruchomości na szaleńczo niskich stopach procentowych. Program miał i ożywił gospodarkę połowy lat 90. Prawda, że prezydent Bush nie próbował zmieniać tego kursu, ale prawdą jest też i to, że miałby przeciwko sobie demokratów w Kongresie. Jednym z wielkich entuzjastów sztucznego nakręcania kredytowej hossy był kongresmen Barney Frank, który teraz kieruje antyrecesyjnymi pracami legislacyjnymi w Kongresie. I tak jak w czasach Clintona, tak dziś opowiada się za stymulowaniem gospodarki z pieniędzy podatników.
Wojna w Iraku, niezależnie od fatalnej oprawy medialnej, była największym sukcesem militarnym Ameryki od lat. Jeżeli dziś Hillary Clinton mówi, że możliwe będzie wyprowadzanie wojsk w czerwcu, to wie, że w przeciwieństwie do Wietnamu Amerykanie zostawią rządy w rękach proamerykańskiego rządu. Liczba zamachów terrorystycznych spadła. Udało się odbudować iracką armię i administrację. Gospodarka rozwija się szybciej niż w większości innych państw w regionie. Najlepszy dowód, że strategia warta jest kontynuowania, to ponowna nominacja Roberta Gatesa na szefa sił zbrojnych.
Patriot Act – ustawa najbardziej znienawidzona przez lewicowy establishment od Teheranu po Paryż – dla demokracji był tym, czym berliński most powietrzny w 1948 roku dla wolnego świata. Prawda, że zezwalała na stosowanie niekonwencjonalnych metod względem terrorystów (podsłuchy, porwania, tortury), i pozwalała na wymianę tajnych danych z innymi wywiadami, ale okazała się też najskuteczniejszą bronią w walce z terrorem. To wielka zasługa Busha, którą docenić można tylko, sumując wszystkie nieudane zamachy w ostatnich latach. I choć to niewielkie pocieszenie, to trzeba przyznać, że terroryści, uznając swoją porażkę w Europie Zachodniej i Ameryce, przenieśli swoje działania do Azji.
Ustawa była sztandarowym projektem republikanów, ale trzeba pamiętać, że została przyjęta większością głosów demokratów. Co więcej, jest niczym innym jak tylko poszerzonym zapisem ustawy z 1998 roku Iraq Liberation Act. Ustawy zgłoszonej przez Clintona. Jego pamiętne słowa do opozycji brzmiały: "Gwarantuję, że przyjdzie taki dzień, że z tych czy innych powodów będziecie musieli użyć tego arsenału". Tych słów na pewno nie zapomniała Hillary Clinton, przyszła sekretarz stanu, ani były i przyszły sekretarz obrony Robert Gates, który pisał w imieniu CIA uzasadnienie ponownej autoryzacji aktu w 2006 roku.
Obama, idąc za przykładem Trumana, jest zdecydowany zachować Patriot Act w nieco aktualniejszej formie, czyli zasługi w dalszej wojnie z terrorystami przypisać sobie. Bush był wielokrotnie atakowany przez europejskich przeciwników za ślepe poparcie dla polityki Izraela na Bliskim Wschodzie. Oddając rację jego przeciwnikom, trzeba przyznać, że Izrael dawno nie miał równie oddanego sojusznika w Ameryce. Chwilami wykazał się większą stanowczością nawet od Ronalda Reagana. Doprowadził do marginalizacji Jasera Arafata i wzmocnienia potencjału obronnego Izraela. Konsekwentnie tępił antyizraelskie wystąpienia w Europie czy ONZ. Jeżeli dziś jesteśmy bliżej ostatecznego rozbicia zaplecza terrorystycznego na Bliskim Wschodzie, to w dużej mierze dzięki wytrwałości Busha.