Pytanie o kształt polskiej szkoły towarzyszy nam od lat 80. XX wieku. Odpowiedzi poszukiwano również w nowej rzeczywistości, która nastała po 1989 roku. Dlatego w latach 90. rozpoczęły się prace nad reformą edukacji. Niestety, nie zostały one doprowadzone do finału – gdy ministrem edukacji został Mirosław Handke, wszystkie dotychczasowe propozycje wyrzucono do kosza.
W latach 1997 – 2001 reforma edukacji dokonała się w kolejności odwrotnej od uznawanej zwykle za normalną. Na początku zmieniono strukturę szkoły, a dopiero potem rozpoczęły się prace nad zmianami programowymi. Powstała nowa szkoła: sześć lat podstawówki, trzy lata gimnazjum i trzy lata liceum. Stworzono też nowy system egzaminów nazwany nową maturą. Jego wady powszechnie zaczęto dostrzegać dopiero po dziesięciu latach od wprowadzenia – w końcu zauważono bowiem, że preferuje myślenie schematyczne, „pod klucz”.
[srodtytul]Wyrównywanie szans od przedszkola[/srodtytul]
Sztandarowym hasłem reformy edukacji rządu Jerzego Buzka było „wyrównywanie szans edukacyjnych”, a miejscem ich wyrównywania miało się stać gimnazjum. Gdyby autorzy tej światłej myśli posiedli elementarną choćby wiedzę z psychologii rozwojowej, wiedzieliby, że to zbyt późno. Szanse edukacyjne wyrównuje się przede wszystkim w przedszkolu. Decyduje o nich okres między trzecim a piątym rokiem życia dziecka.
Poważna reforma edukacji powinna więc zaczynać się od przedszkola. Dlatego pomysł obecnej minister edukacji Katarzyny Hall dotyczący obniżenia wieku szkolnego i wprowadzenia do pierwszej klasy sześciolatków jest pomysłem słusznym.