Kobiecy populizm

Jeśli kobiety autentycznie wolą rezygnować z lukratywnych posad na rzecz innych wartości, zmuszanie ich do walki o władzę nie ma sensu – pisze socjolog i pedagog

Publikacja: 17.02.2010 01:04

Kobiecy populizm

Foto: Tygodnik Powszechny

Red

Populizm jest nieodłączną cechą demokracji, lecz kojarzy się nam z gorszą stroną wolności. Polityk oskarżony o schlebianie gustom ludu (z łac. populum), prędzej czy później odpowie za obietnice bez pokrycia, żerowanie na strachu czy poczuciu krzywdy wyborców, chyba że zostanie wiecznym opozycjonistą. Populista czerpie moc z krytyki elit rządzących, siebie czyniąc reprezentantem skrzywdzonych mas. Literatura na ten temat liczy tysiące tomów, nigdy jednak nie było w historii populizmu ponadpartyjnego, opartego wyłącznie na kryterium płciowym.

Na czym polega populizm kobiet, które zaczynają grę o władzę, odwołując się do interesów obywateli jednej płci?

[srodtytul]Rozbijanie szklanych sufitów[/srodtytul]

Kobiety są utalentowane i kompetentne, lepiej wykształcone od mężczyzn, a na najwyższych szczeblach władzy stanowią mniejszość. Przyczyny tego stanu rzeczy są złożone i trudno je zmienić jedną ustawą. Według kanadyjskiej psycholożki Susan Linker, kobiety inaczej niż mężczyźni rozumieją sukces. Czerpią z dwóch równoległych źródeł prestiżu, chcą równoważyć sukcesy w życiu rodzinnym i zawodowym, szukają autonomii. Jak twierdzi Linker: „Metafora szklanego sufitu odnosi się do sytuacji, w której rozwój zawodowy kobiety jest hamowany wbrew jej woli”. Jeśli kobiety autentycznie wolą rezygnować z lukratywnych posad na rzecz innych wartości, zmuszanie ich do walki o władzę nie ma sensu.

Feministki są przekonane, że za słabsze wyniki kobiet w zakresie zarobków, prestiżu, władzy i przywilejów odpowiadają stworzone przez mężczyzn struktury. Jeśli przyczyny nierówności są wytworem człowieka, a nie sił natury, trzeba je wyeliminować. Jednym ze sposobów rozbijania szklanych sufitów ma być rekrutacja na stanowiska kierownicze osób płci dyskryminowanej, tak aby stanowiły one określony procent parlamentu, rady nadzorczej banku, zarządu firmy itd..

Dyskryminacja pozytywna ma być przejściowym rozwiązaniem, łatwym do wprowadzenia w życie. Nie wypada więc dociekać, czy eksperyment z parytetem ma sens i jakie może mieć skutki uboczne. Największą zaletą parytetu jest łatwy do zmierzenia efekt (ilość kobiet u władzy). Trudno przewidzieć, czy będzie to zmiana trwała.

[srodtytul]Spór o procenty[/srodtytul]

W polskiej debacie mało kto rozróżnia kwestię kwot, parytetu i demokracji parytetowej. Nie bez winy są tu same feministki. Zamiast otwarcie przekonywać polityków do demokracji parytetowej, która jest głównym celem ruchu od lat 90. XX wieku, sprowadzają temat do kwestii sporu o procenty. Nie istnieje 30-proc. parytet – choć 30-proc. kwota może być środkiem do 50-proc. parytetu… Jak pisze politolog dr Anna Pocześniak: „Kwota to zagwarantowanie kobietom przez partie polityczne określonego odsetka miejsc na listach wyborczych […]. Kwota może również dotyczyć wewnętrznych władz partii politycznej i wtedy określa odsetek kobiet zasiadających w kierowniczych gremiach ugrupowania. W 1992 roku kwoty stosowane były przez 56 partii w 34 krajach, najczęściej przez ugrupowania socjalistyczne i robotnicze. Parytet to krok dalej”.

Inicjatorkami teorii demokracji parytetowej, co podkreśla feministka prof. Ewa Malinowska, były kobiety lewicy. We Francji termin ten został po raz pierwszy użyty przez francuski ruch Arc en Ciel, skupiający „feministki i ekologów o zdecydowanie lewicowych poglądach”. Domaganie się równego udziału kobiet i mężczyzn w gremiach decyzyjnych wynika z wizji doskonałego społeczeństwa, w którym płeć jest fundamentalnym kryterium organizacji społecznej. Płeć, a nie indywidualne różnice między ludźmi, staje się uniwersalną cechą różnicującą, co oznacza, że nie ma obywatela poza płcią.

We Francji i innych krajach debata na temat parytetów miała poważny charakter. Same feministki ostro się w niej ścierały (przeciwniczką była np. Elizabeth Badinter). W Polsce Kongres Kobiet dzieli środowisko feministyczne – Anna Lipowska Teutsch nazywa go „zbiorową hipnozą przeprowadzoną tanim kosztem” i „wielkim marketingiem politycznym”. Nagłaśnianie konfliktów może osłabić ruch, więc oficjalnie feminizm jest monolitem, który popiera parytet. Jak uzasadnia jego wprowadzenie? Dominują trzy argumenty:

[ul][li] zasada egalitaryzmu: kobiety stanowią połowę populacji i mają mieć połowę władzy, skład gremiów decyzyjnych ma być odzwierciedleniem obrazu społeczeństwa;

[li] interesy i potrzeby kobiet będą priorytetami dla decydentów tylko wtedy, gdy kobiety przekroczą magiczny próg 30 proc. składu gremium decyzyjnego;

[li] mężczyźni nie mogą reprezentować kobiet, gdyż radykalnie się od nich różnią. [/ul]

W racjonalnej dyskusji trudno te argumenty obronić.

Po pierwsze, parytet nie tyle odzwierciedla, ile kreuje rzeczywistość. Jeśli odrzucimy kryterium płci jako fundament różnic, rodzi się pytanie o egalitaryzm młodych i starych, sprawnych i niepełnosprawnych, czarnych i białych, chrześcijan i ateistów. Czy oni nie mają prawa do takiej zwierciadlanej reprezentacji w parlamencie? Po drugie, nie ma dowodów na to, że po przekroczeniu w parlamencie kobiecej masy krytycznej 30 proc. kobietom w danym kraju żyje się lepiej. Dawanie za przykład Skandynawii jest nadużyciem – na sytuację kobiet ma wpływ zamożność danego kraju i model państwa opiekuńczego. Fakt, że akurat w Szwecji równouprawnienie idzie w parze z opieką socjalną, nie oznacza, że jedno warunkuje drugie. W Szwecji nie było zresztą ustawowych parytetów.

Najbardziej zdumiewający jest jednak trzeci argument. Zawiera w sobie błąd logiczny, lecz ma największą siłę rażenia. Przekonał nawet prezydenta Kaczyńskiego.

[srodtytul]Model płciowej demokracji[/srodtytul]

W opinii większości z nas feministka jest męska i pali staniki. Ten typ feminizmu odszedł do lamusa, ale radykalny zwrot w myśli feministycznej (od lat 80. XX wieku) uszedł uwadze Polaków. Dzisiejszy feminizm afirmuje kobiecość, choć specyficznie rozumianą. No i tradycyjnie potępia wywodzenie różnicy płci z natury (esencjonalizm), odwołując się do różnicy kobiecych doświadczeń. Mają one być trwałe i nieusuwalne. Ten brak logiki prowadzi do absurdu – matczynej troski o drugiego nie zmieni nawet doświadczenie władzy, braku kontroli, bezkarności?

Odwoływanie się do cech macierzyńskich i kobiecości idealnie trafia w stereotyp matki Polki – dzielnej niewiasty, która ratuje naród z łap pieniaczy lub obcych, zaborców. Kobiety są postrzegane jako opiekunki. Będą się troszczyć o obywateli jako posłanki. Ba – w ich naturze leży bezinteresowna służba społeczna! Zyskają dyskryminowani i pokrzywdzeni, choć nikt nie pyta, skąd kobiety wezmą środki na kwestie socjalne. Ważne, żeby odsunąć od władzy stereotypowego mężczyznę – „duże dziecko”, nieodpowiedzialne, skłonne do rywalizacji, korupcji i demoralizacji. Symbolem męskiej niedojrzałości jest tu kwestia boisk i piłka nożna kopana przez premiera.

Feminizm kongresowy ma wyraźne skłonności do populizmu, czemu zawdzięcza swój sukces. Warto przypomnieć, że zarówno Magdalena Środa, jak i Henryka Bochniarz mają polityczne doświadczenie, były ministrami, startowały w wyborach prezydenckich oraz do europarlamentu (z marnym skutkiem). Warto przypomnieć, że mandat do Brukseli wywalczyła Joanna Senyszyn, prowadząc kampanię pod hasłem „Europa to nasz wspólny dom. Kobieta urządzi go lepiej”. Populizm kobiecy polega na krytyce władzy męskiej i obiecywaniu radykalnej zmiany po dojściu do władzy kobiet.

Poparcie dla parytetu w Polsce wynika z prostej analogii – skoro w rodzinie rządzą kobieta i mężczyzna, to czemu nie w Sejmie? Problem w tym, że dorośli nie potrzebują rodziców zastępczych, tylko ludzi kompetentnych, przygotowanych do zawodu polityka. Poza tym na ironię zakrawa fakt, że te same feministki od lat walczą o zmianę modelu rodziny, dowodząc, że płeć jest tylko konstrukcją. Dzięki temu małżeństwem mogą być dziś osoby dowolnej płci. Sylviane Agacinski, konsekwentna w swojej argumentacji zwolenniczka parytetu, w „Polityce płci” krytykuje homoseksualizm jako… nienaturalny. Nie można odwoływać się do różnicy płci w sferze władzy, negując tę różnicę w rodzinie.

Kongres Kobiet nagłośnił problem nierówności, co należy docenić. Swoisty sukces zawdzięcza temu, że po 20 latach walki feminizm ostrze krytyki przeniósł z Kościoła na aktualnie rządzących polityków. Politycy w corocznych badaniach prestiżu zawodów zawsze byli i są na dnie rankingu. Szkoda, że Kongres zamiast rozwiązywać realne problemy kobiet, ucieka się do populizmu, forsując model płciowej demokracji. Potencjał Kongresu wpadł w stare koleiny.

Populizm jest nieodłączną cechą demokracji, lecz kojarzy się nam z gorszą stroną wolności. Polityk oskarżony o schlebianie gustom ludu (z łac. populum), prędzej czy później odpowie za obietnice bez pokrycia, żerowanie na strachu czy poczuciu krzywdy wyborców, chyba że zostanie wiecznym opozycjonistą. Populista czerpie moc z krytyki elit rządzących, siebie czyniąc reprezentantem skrzywdzonych mas. Literatura na ten temat liczy tysiące tomów, nigdy jednak nie było w historii populizmu ponadpartyjnego, opartego wyłącznie na kryterium płciowym.

Pozostało 94% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Marek A. Cichocki: Demokracja w czasie wojny. Jak rumuński sąd podważa wiarygodność Zachodu
Opinie polityczno - społeczne
Franciszek Rzońca: Polska polityka wymaga poważnych zmian. Jak uratować demokrację nad Wisłą?
Opinie polityczno - społeczne
Marek Kutarba: Czy Elon Musk stanie się amerykańskim Antonim Macierewiczem?
Opinie polityczno - społeczne
Polska prezydencja w Unii bez Kościoła?
Materiał Promocyjny
Przewaga technologii sprawdza się na drodze
Opinie polityczno - społeczne
Psychoterapeuci: Nowy zawód zaufania publicznego
Materiał Promocyjny
Transformacja w miastach wymaga współpracy samorządu z biznesem i nauką