Donald Tusk, złapany przez Putina w pułapkę, o której pisałem tu już kilkakrotnie, zdecydował się na ruch niespodziewany: natychmiastowe ujawnienie stenogramów rozmów z kokpitu tupolewa. Jak to on, jeszcze dzień wcześniej zapowiadał co innego, ale potem nagle zdecydował się cisnąć w diabły propagandową grę, prowadzoną na rzecz swojego „pełniącego obowiązki” ? grę, mającą w mówić Polakom, że decyzję podejmuje znana z Wikipedii Rada pod przewodnictwem wspomnianego p.o. Nawiasem mówiąc, rozgrywanie tej sprawy pokazuje, że rozsławiony niedawno przez „Newsweek” „niewidzialny doradca” premiera przywykł już uważać naród za kompletnych idiotów, bo przecież żadna Rada konstytucyjnie nie mogła tu mieć nic do rzeczy, jest ona tylko organem doradczym prezydenta, a i p.o. prezydenta nie miał tu żadnej decyzji do podjęcia. Ale trudno się dziwić, jak dotąd takie traktowanie opinii publicznej zawsze się Platformie opłacało.
[wyimek][b][link=http://blog.rp.pl/ziemkiewicz/2010/06/05/lepiej-nie-wiedziec-nic/]skomentuj na blogu[/link][/b][/wyimek]
Mniejsza ? w każdym razie dobrze się stało, że stenogramy, czy raczej ich część, została upubliczniona. Choć głównym rozmówcą w kabinie okazuje się na razie niejaki „niezr.”, spekulacje, które kilka dni temu kwitły w najlepsze, zostały bardzo utrudnione. Co nie znaczy, oczywiście, że ustaną. Zbyt liczni i zbyt wpływowi są ci, którzy chcą głosić, i chcą sami wierzyć, że winnym katastrofy jest śp. Lech Kaczyński. Choć nie sposób dopatrzyć się w wizycie w kabinie śp. dyrektora Kazany jakiejkolwiek formy wywierania presji na pilotów, a odczytywanie karty pokładowej przez śp. generała Błasika sprawia raczej wrażenie, iż przyszedł on pomóc załodze, odciążając ją z części procedur, niż na nią naciskać ? ludzie, którzy od pierwszej chwili po katastrofie wiedzą swoje, wiedzieć będą nadal.
Dziennikarski „cyngiel” gazety, której reakcją na tragedię był serial „przypomnień” oskarżający zmarłego prezydenta o nierozumne naciski na lądowanie w ogarniętym wojną Tbilisi, rozpowiadał w ostatnich dniach, jakoby śp. Arkadiusz Protasiuk miał w ostatniej rozmowie z załogą jaka w odpowiedzi na ostrzeżenia o fatalnej pogodzie chełpić się „zaraz zobaczycie, jak lądują debeściaki”. Ta „miejska legenda” o słowach, które rzekomo gazeta znała od pilotów jaka, ale nie chciała drukować z szacunku dla rodzin załogi tupolewa, była najwyraźniej częścią standardowej wiedzy ludzi, którzy od dawna bardziej przypominają sektę, niż redakcję; skoro ochoczo dzielili się tą „wiedzą” z innymi dziennikarzami, musieli sami w nią wierzyć. Jest zresztą wiele przykładów, iż w tym środowisku wiara, że „Lech Kaczyński zabił siebie, żonę i 94 inne osoby” jest już wręcz elementem środowiskowej identyfikacji, jedną z rzeczy, odróżniających „człowieka na pewnym poziomie” od wyznającego „teorie spiskowe” motłochu. Wystarczy choćby zerknąć na wideo z wypowiedzią Romana Kurkiewicza, jednego z prowadzących radia Tok FM, nagraną podczas warszawskich targów książki przez blogera Salonu24.
Czy wspomniany „cyngiel” przejawia jakąkolwiek refleksję po tym, jak okazuje się, że słowa, o których opowiadał, w stenogramach się nie pojawiają? A skąd. Skupia się w redakcyjnym komentarzu na obecności w kokpicie Mariusza Kazany, zwracając uwagę, że po słowach „nie ma jeszcze decyzji prezydenta co robić dalej”, następna jego wypowiedź jest niezrozumiała, i zapowiada, że o te słowa „wkrótce wybuchnie spór”. Jasne, on i jego gazeta nam to gwarantują. Już niedługo, na pewno jeszcze przed wyborami ogłoszą, że odcyfrowali brakującą część zapisu i brzmi ona mniej więcej: „prezydent każe lądować za wszelką cenę, panie generale, proszę dopilnować wykonania rozkazu najwyższego zwierzchnika”.