Pisząc na temat szkodliwej ustawy dotyczącej przemocy w rodzinie („Ustawa przeciwko rodzinie”, „Rzeczpospolita”, 30 lipca 2010), wspomniałem, że jej przeciwnicy mogą być ogłoszeni zwolennikami bicia dzieci. „Uderz w stół, a nożyce się odezwą”. Ukazały się przynajmniej dwie większe polemiki z moim tekstem oparte na tej metodzie, napastliwe i nierzetelne. W czołowych dziennikach wystąpili Kazimierz Bem i Jarosław Makowski („Przemoc jest grzechem”, „Rzeczpospolita”, 9 sierpnia 2010) oraz Magdalena Środa („Barbarzyństwo trzyma się mocno”, „Gazeta Wyborcza”, 4 sierpnia 2010; ta redakcja wszelako mi repliki nie proponowała).
Oto próbka, sam początek polemiki pp. Bema i Makowskiego: „Dotykanie dziecka przez rodziców w miejsca intymne można nazwać czułą miłością, bicie po twarzy uczeniem pokory, a zamykanie w komórce ochroną przed złym światem... Taki poziom debaty w tekście »Ustawa przeciw rodzinie« opublikowanym w »Rzeczpospolitej« zaproponował prof. Michał Wojciechowski, biblista, etyk”.
Obrzydliwe zmyślenia, bo przecież niczego takiego nie napisałem. Kto tu zaniża poziom? Autorzy piszą głównie o tym, co ich zdaniem z mojego artykułu wynika, a nie o tym, co w nim jest.
[srodtytul]Co dolega ustawie[/srodtytul]
Czytelnicy owych wypowiedzi mogli dostrzec ich agresywny i mało rzeczowy ton. Wiedzą też, że „kto kogo przezywa, ten sam się tak nazywa”. Wrzawa maskuje jednak istotę problemu. Konkretne argumenty przeciwko nowej ustawie, przytaczane przeze mnie i przez innych krytyków, zostały pominięte lub zlekceważone. Koniecznie trzeba je więc przypomnieć: