"Solidarność" w 1980 i 1981 nie była karnawałem

W codziennej działalności "Solidarność" lat 1980 – 1981 była kłębowiskiem rywalizacji, konfliktów, walk wewnętrznych w najróżniejszych układach, ambicji, karierowiczostwa, prywaty, nieufności i ciosów poniżej pasa – pisze publicysta

Aktualizacja: 29.08.2010 20:15 Publikacja: 29.08.2010 19:54

Waldemar Kuczyński

Waldemar Kuczyński

Foto: Fotorzepa, Radek Pasterski RP Radek Pasterski

Red

Trzydzieści lat temu byłem w Stoczni Gdańskiej i pomagałem negocjować z komisją rządową gospodarczą część porozumienia jako doradca Międzyzakładowego Komitetu Strajkowego. Do stoczni, na wezwanie Tadeusza Mazowieckiego i Bronisława Geremka, leciałem z wewnętrznego poczucia obowiązku i z wielkim strachem za kołnierzem. Wiedziałem, czułem, że nie lecę na karnawał (to jedna strona lat 1980 – 1981), lecz na wielką, ale bardzo groźną grę, z której można nawet nie wrócić. Nie miałem skłonności do tego, by zostać bohaterem.

[srodtytul]Piękno i pioruny [/srodtytul]

31 sierpnia to była ogromna ulga, radość i satysfakcja. Także dla mnie, że się udało, że wracamy (ja wracałem autostopem), i to z tarczą, że uczestniczyłem w wielkim wydarzeniu historycznym, ba – współtworzyłem je. Ale przed oczami miałem przyszłość w mrocznych kolorach. Wiedziałem, że dopiero teraz, po uznaniu przez władze prawa do tworzenia niezależnych i samorządnych, runie tama zamykająca społeczeństwo w skorupie realnego socjalizmu i społeczeństwo z tej skorupy ucieknie.

I tak się stało. W ciągu kilku tygodni miliony ludzi uciekły i zorganizowały się błyskawicznie w monstrualną organizację samoobrony, by nie dać się zapędzić z powrotem do skorupy ustroju nie przez nich wymyślonego i nigdy niepolubionego. Miałem pełną świadomość, że taki stan rzeczy nie może się utrzymać i że, niestety, nie da się czerwonemu odebrać państwa, bo – jak mawiał Karol Modzelewski – nie wygramy szybkiej wojny manewrowej ze Związkiem Radzieckim.

Pamiętam, jak udzielając wywiadu tego 31 sierpnia, tuż po słynnym podpisie Wałęsy, powiedziałem, że właśnie spadliśmy z wysokiego wieżowca, lecąc, odczuwamy radosną lekkość nieważkowści, bez przeczucia, że za trochę rąbniemy o grunt realności. Dla mnie 16 miesięcy "Solidarności" to nie było święto, lecz groźna burza, która ma w sobie piękno, ale i pioruny oraz trąby powietrzne. Nie lubię określenia karnawał solidarności. To fałszywe ujęcie, karnawał to zabawa i beztroska, on był dla nieświadomych, że tańczymy obok krateru, a pozostaje w obiegu jako wyraz mitu.

[srodtytul]Bez rewolucji moralnej[/srodtytul]

Bo choć mija 30 lat, to nadal jesteśmy w kręgu mitologii, a nie prawdy o tamtych latach. To był wielki i dramatyczny zryw narodu do wolności, wtedy beznadziejny, musiał zgasnąć, taki płomień na bagnach, bez perspektywy na rozprzestrzenienie się i trwanie. "Solidarność" była wielka w tym pragnieniu wolności, ale nie była anielska, nie niosła żadnej rewolucji moralnej, niosła pragnienie życia normalnego.

Cała mitologia anielskości, wzniosłości i innych "ości" jest wynikiem oglądania ruchu w sytuacji, gdy stawał zjednoczony – także strachem – przed wspólnym wrogiem, jakim była komuna. Wtedy bywał piękny i ludzie stawali się piękni, jak to bywa, kiedy społeczność staje wobec zagrożenia. To nie było nic nowego ani wyłącznie polskiego. Ruch bywał piękny pod presją sytuacji, która kazała być razem, wręcz w zbrataniu, i zapomnieć o tym, co dzieliło, a wynikało z normalnej natury życia w społecznościach.

[srodtytul]Nieufność i manipulacja[/srodtytul]

Kiedy jednak ruch pozostawał sam ze sobą, kiedy patrzył sobie w oczy, wtedy było zupełnie inaczej. "Solidarność" okazywała się kłębowiskiem rywalizacji, konfliktów, walk wewnętrznych w najróżniejszych układach, ambicji, karierowiczostwa, prywaty, nieufności, ciosów poniżej pasa. Tego wszystkiego, czego pełna jest codzienność w każdej społeczności, a tu jeszcze na dodatek wszystko było w ruchu, płynne, pełne szans, których chwilę wcześniej nie było, i pokus, by po nie sięgać szybciej od innych.

Najlepszym przykładem pokazującym tę dwoistość był I Zjazd "Solidarności", z jednej strony wielka praktyka demokracji, z drugiej żmijowisko. Mawiano nawet na nim, i to nie tylko w kuluarach, że "Solidarność" powinna zmienić nazwę na Nieufność. Słowem, które słyszało się na każdym kroku, była "manipulacja", i nie chodziło o manipulację czerwonego, tylko naszych wobec naszych. Najpopularniejszą gazetką zjazdu był "Pełzający manipulo".

Tej drugiej strony "Solidarności", wstydliwej, nikt dotąd nie opisał. W istocie nie powstała dotąd w Polsce ani jedna książka, która byłaby próbą pokazania ruchu w jego złożonej, nie zawsze ładnej prawdzie, a nie w pięknych mitach. To niedobrze, bo ta mitologia "Solidarności" służy jako wzorzec, do którego przymierza się okres po 1989 roku, pokazując, jacy to kiedyś byliśmy piękni, a jacy to staliśmy się paskudni po odzyskaniu wolności. Z tego się wywodzi wiele oskarżeń o to, że szansę wolności zaprzepaściliśmy.

[srodtytul]Reakcja na patologię [/srodtytul]

To fałsz i mitologia. Nic w nas nie pękło i nic się nie zmieniło. Jacek Żakowski, który tak napisał dawno temu w znanym artykule, też uległ mitowi. A było tak, że kiedy w roku 1989 zniknął wspólny wróg, a wraz z nim "piękno zbiorowego zagrożenia", wówczas odsłoniła się prawda czasów normalnych o nas samych.

Nie tęsknijmy więc do tamtych uniesień, do tamtej obronnej wspólnotowości i jedności, bo to była może i piękna, ale reakcja na patologiczną rzeczywistość komuny. Tamta "Solidarność" należy do tamtego czasu i dzisiaj nie ma nam nic do powiedzenia. A od nas należy się o niej prawda, bo prawda wyzwala, a mit zniewala.

[i]Autor jest ekonomistą i publicystą. Był ministrem w rządzie Tadeusza Mazowieckiego, doradzał także premierom Włodzimierzowi Cimoszewiczowi i Jerzemu Buzkowi[/i]

Trzydzieści lat temu byłem w Stoczni Gdańskiej i pomagałem negocjować z komisją rządową gospodarczą część porozumienia jako doradca Międzyzakładowego Komitetu Strajkowego. Do stoczni, na wezwanie Tadeusza Mazowieckiego i Bronisława Geremka, leciałem z wewnętrznego poczucia obowiązku i z wielkim strachem za kołnierzem. Wiedziałem, czułem, że nie lecę na karnawał (to jedna strona lat 1980 – 1981), lecz na wielką, ale bardzo groźną grę, z której można nawet nie wrócić. Nie miałem skłonności do tego, by zostać bohaterem.

Pozostało 90% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Izrael atakuje Polskę. Kolejna historyczna prowokacja
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Zwierzęta muszą poczekać, bo jaśnie państwo z Konfederacji się obrazi
Opinie polityczno - społeczne
Tomasz Grzegorz Grosse: Europejskie dylematy Trumpa
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?