Trzydzieści lat temu byłem w Stoczni Gdańskiej i pomagałem negocjować z komisją rządową gospodarczą część porozumienia jako doradca Międzyzakładowego Komitetu Strajkowego. Do stoczni, na wezwanie Tadeusza Mazowieckiego i Bronisława Geremka, leciałem z wewnętrznego poczucia obowiązku i z wielkim strachem za kołnierzem. Wiedziałem, czułem, że nie lecę na karnawał (to jedna strona lat 1980 – 1981), lecz na wielką, ale bardzo groźną grę, z której można nawet nie wrócić. Nie miałem skłonności do tego, by zostać bohaterem.
[srodtytul]Piękno i pioruny [/srodtytul]
31 sierpnia to była ogromna ulga, radość i satysfakcja. Także dla mnie, że się udało, że wracamy (ja wracałem autostopem), i to z tarczą, że uczestniczyłem w wielkim wydarzeniu historycznym, ba – współtworzyłem je. Ale przed oczami miałem przyszłość w mrocznych kolorach. Wiedziałem, że dopiero teraz, po uznaniu przez władze prawa do tworzenia niezależnych i samorządnych, runie tama zamykająca społeczeństwo w skorupie realnego socjalizmu i społeczeństwo z tej skorupy ucieknie.
I tak się stało. W ciągu kilku tygodni miliony ludzi uciekły i zorganizowały się błyskawicznie w monstrualną organizację samoobrony, by nie dać się zapędzić z powrotem do skorupy ustroju nie przez nich wymyślonego i nigdy niepolubionego. Miałem pełną świadomość, że taki stan rzeczy nie może się utrzymać i że, niestety, nie da się czerwonemu odebrać państwa, bo – jak mawiał Karol Modzelewski – nie wygramy szybkiej wojny manewrowej ze Związkiem Radzieckim.
Pamiętam, jak udzielając wywiadu tego 31 sierpnia, tuż po słynnym podpisie Wałęsy, powiedziałem, że właśnie spadliśmy z wysokiego wieżowca, lecąc, odczuwamy radosną lekkość nieważkowści, bez przeczucia, że za trochę rąbniemy o grunt realności. Dla mnie 16 miesięcy "Solidarności" to nie było święto, lecz groźna burza, która ma w sobie piękno, ale i pioruny oraz trąby powietrzne. Nie lubię określenia karnawał solidarności. To fałszywe ujęcie, karnawał to zabawa i beztroska, on był dla nieświadomych, że tańczymy obok krateru, a pozostaje w obiegu jako wyraz mitu.