Niby nic wielkiego. Janusz Piechociński może nie mieć "jedynki" na liście wyborczej w swoim okręgu podwarszawskim. Będzie drugi, więc o co tak wielkie halo?

A no o to, że to jeden z najbardziej kompetentnych posłów obecnego Sejmu. Przy okazji jest pracowity, nie wdaje się w medialne pyskówki, szuka - o zgrozo - kompromisu. Koncentruje się na swojej działce, czyli przede wszystkim infrastrukturze i gospodarce. Wystarczy zajrzeć do jego bloga, aby poczytać o drogach, kolejach i nie znaleźć ani kawałka bluzgu. Straszne!

Przy okazji Piechociński jest odważny. Nie wali w koalicjanta, tak jak jego kolega Eugeniusz Kłopotek, ale potrafi powiedzieć otwartym tekstem, że Platforma zawaliła budowę infrastruktury na Euro 2012. Potrafi też skrytykować własnego prezesa, twierdząc, że Waldemar Pawlak zawalił kampanię prezydencką. I to jest właśnie prawdziwa odwaga, taki polski sejmowy true grit (bo za szczypanie PO Piechociński wbrew pozorom w PSL raczej byłby głaskany).

Stronnictwo szczyci się ponad stuletnią tradycją. Co bardziej zorientowani komentatorzy chwalą je, że jest najbardziej demokratyczną - jeśli chodzi o stosunki wewnętrzne - partią w Polsce. To prawda, tylko jak długo jeszcze?

Kierownictwo PSL chce samo odmrozić sobie uszy, aby pognębić krnąbrnego Piechocińskiego. Okręg podwarszawski jest trudnym miejscem dla "chłopków", więc jeśli Piechociński nie weźmie tu mandatu, to zdobędzie go ktoś inny, ale nie z listy PSL. On sam da sobie radę, bo kilka razy nie był posłem i dobrze mu się wiodło jako ekspertowi zatrudnianemu przez wielkie firmy. Ale Sejm nie będzie przez to lepszy. Ot, takie ludowe wycinanki. A może lepiej nazwać to lobotomią. To chyba bardziej precyzyjne określenie.