Dawniej opozycja straszyła, a rząd pokazywał sukcesy. Dziś straszą jedni i drudzy. Dobrze na tym wychodzi tylko strona rządząca. Na czym polega ta tajemnica?
Spójrzmy na najnowsze wyniki badań CBOS na temat nastrojów społecznych. Dowiadujemy się, że jeszcze w 2007 roku 50 proc. respondentów spodziewało się poprawy sytuacji gospodarczej kraju. Nowo powstały rząd Donalda Tuska musiał więc się zmierzyć z dużymi oczekiwaniami społecznymi. I się zmierzył. Na swój sposób, oczywiście. Dziś poprawy sytuacji spodziewa się zaledwie 20 proc. badanych. Tylu mamy wierzących w kraju. 35 proc. grupy uważa, że sytuacja gospodarcza będzie się pogarszać (wobec 7 proc. cztery lata temu).
Być może to jest właśnie największy cud tych rządów, cud, którym nie może się pochwalić żaden z jego poprzedników – nie chodzi o pogorszenie nastrojów, to przytrafia się akurat każdemu, ale o przekucie ich w sukces.
Stanąć po stronie klienta
Aby rządzić, trzeba albo spełnić oczekiwania (to trudna rzecz, praktycznie niemożliwa), albo dać ułudę ich spełnienia, albo wreszcie te oczekiwania obniżyć. Strategia Tuska polega na umiejętnym łączeniu drugiego elementu z trzecim. To już nie są czasy wielkich ofensyw legislacyjnych i tytanicznego wysiłku, nadzorowania i otwierania kolejnych odcinków. Oczekiwania społeczne zostały obniżone – także dzięki wysiłkowi krytyków, którzy przygotowali obywateli na to, że łatwo nie będzie. A skoro nie będzie, to za wiele się nie spodziewajmy.
Był taki moment – między wypowiedzią Rostowskiego o możliwej wojnie a przygotowaniem trzech wersji budżetu, w tym jednej na wypadek najgorszy – kiedy rząd wpasował się w głosy najbardziej krytyczne. Zminimalizował w ten sposób ich siłę rażenia na zasadzie: te prognozy to dla nas nic nowego, o wszystkim wiemy, na wszystko się przygotowujemy, łatwo nie będzie, ale... Albo nawet: mówimy wam o nich pierwsi! Żyjemy w takich czasach, gdy wielka gazeta, która sprzyja rządowi, na pierwszej stronie pisze i o tzw. umowach śmieciowych, i o fali ubóstwa. I wszystko jest po staremu.