Polityka europejska Donalda Tuska polega na odnoszeniu symbolicznych triumfów. Ale jeśli chodzi o zmiany systemowe w Unii, Polska od dawna nie jest w stanie wywalczyć niczego konkretnego. Podobnie jest tym razem. Ale publicystyczni adwokaci rządu Platformy od poniedziałkowego wieczora prześcigają się w udowadnianiu, że w sumie premier Tusk wywalczył na ostatnim szczycie całkiem sporo, a liczenie na coś więcej było zwykłą naiwnością.
Czyżby? Przecież dyplomatyczna szarża Radosława Sikorskiego w Berlinie sprzed półtora miesiąca miała zapewnić nam tak silne poparcie Niemców, że ci mieli przekonać Nicolasa Sarkozy'ego, aby nie blokował uczestnictwa Polski w szczytach strefy euro.
Czcze pogróżki
Oczekiwania wobec Berlina były, rzecz jasna, sformułowane w sposób dość zawoalowany, więc dziś nikt z rządu Tuska nie przyzna, jak wielkie nadzieje wiązano z domniemanym wsparciem Angeli Merkel.
Gorzej, że zdaniu się na pomoc Berlina towarzyszyła nonszalancja wobec Francji i Wielkiej Brytanii. Na brukselskich salonach polscy dyplomaci pozwalali sobie na krytyczne wypowiedzi wobec Paryża i Londynu. Paryż krytykowano za przekonanie, że im więcej krajów bierze udział w unijnych szczytach, tym trudniej będzie Sarkozy'emu forsować swoje plany. Londyn z kolei nasza dyplomacja postrzegała jako europejskiego mąciwodę, który chce odciągnąć Warszawę od Berlina, wykorzystać do swoich izolacjonistycznych celów i porzucić, gdy przestaniemy być mu potrzebni.
Natomiast podkreślanie, że Berlin powinien być jeszcze aktywniejszy w ratowaniu Europy, miało zmotywować Niemców, aby pokonali opory Paryża i wprowadzili Polskę na szczyty euro jako członka-obserwatora klubu "Unii większej prędkości". Miał to być gest symboliczny – uznanie przez Francję i Niemcy, że Polska jest wśród wielkich graczy Unii Europejskiej, choć nasz kraj jeszcze nie przyjął wspólnej waluty.
Niemcy chętnie wykorzystywały hasła Sikorskiego, podkreślając, gdzie się da, że "nawet Polska, która ma prawo mieć historyczne urazy do wiodącej roli Niemiec w Europie, wzywa dziś Berlin do przyjęcia kierownictwa". Ale na tym się skończyło. Angela Merkel nie umiała lub nie chciała zmusić Francji do zaakceptowania obecności Polski na szczytach euro.