Pakt fiskalny, sukces Donalda Tuska - Semka

Angela Merkel nie umiała lub nie chciała zmusić Francji do zaakceptowania obecności Polski na szczytach euro – uważa publicysta

Publikacja: 31.01.2012 18:45

Piotr Semka

Piotr Semka

Foto: Fotorzepa, Kuba Kamiński kkam Kuba Kamiński Kuba Kamiński

Polityka europejska Donalda Tuska polega na odnoszeniu symbolicznych triumfów. Ale jeśli chodzi o zmiany systemowe w Unii, Polska od dawna nie jest w stanie wywalczyć niczego konkretnego. Podobnie jest tym razem. Ale publicystyczni adwokaci rządu Platformy od poniedziałkowego wieczora prześcigają się w udowadnianiu, że w sumie premier Tusk wywalczył na ostatnim szczycie całkiem sporo, a liczenie na coś więcej było zwykłą naiwnością.

Czyżby? Przecież dyplomatyczna szarża Radosława Sikorskiego w Berlinie sprzed półtora miesiąca miała zapewnić nam tak silne poparcie Niemców, że ci mieli przekonać Nicolasa Sarkozy'ego, aby nie blokował uczestnictwa Polski w szczytach strefy euro.

Czcze pogróżki

Oczekiwania wobec Berlina były, rzecz jasna, sformułowane w sposób dość zawoalowany, więc dziś nikt z rządu Tuska nie przyzna, jak wielkie nadzieje wiązano z domniemanym wsparciem Angeli Merkel.

Gorzej, że zdaniu się na pomoc Berlina towarzyszyła nonszalancja wobec Francji i Wielkiej Brytanii. Na brukselskich salonach polscy dyplomaci pozwalali sobie na krytyczne wypowiedzi wobec Paryża i Londynu. Paryż krytykowano za przekonanie, że im więcej krajów bierze udział w unijnych szczytach, tym trudniej będzie Sarkozy'emu forsować swoje plany. Londyn z kolei nasza dyplomacja postrzegała jako europejskiego mąciwodę, który chce odciągnąć Warszawę od Berlina, wykorzystać do swoich izolacjonistycznych celów i porzucić, gdy przestaniemy być mu potrzebni.

Natomiast podkreślanie, że Berlin powinien być jeszcze aktywniejszy w ratowaniu Europy, miało zmotywować Niemców, aby pokonali opory Paryża i wprowadzili Polskę na szczyty euro jako członka-obserwatora klubu "Unii większej prędkości". Miał to być gest symboliczny – uznanie przez Francję i Niemcy, że Polska jest wśród wielkich graczy Unii Europejskiej, choć nasz kraj jeszcze nie przyjął wspólnej waluty.

Niemcy chętnie wykorzystywały hasła Sikorskiego, podkreślając, gdzie się da, że "nawet Polska, która ma prawo mieć historyczne urazy do wiodącej roli Niemiec w Europie, wzywa dziś Berlin do przyjęcia kierownictwa". Ale na tym się skończyło. Angela Merkel nie umiała lub nie chciała zmusić Francji do zaakceptowania obecności Polski na szczytach euro.

Jak się wydaje, już na początku stycznia Tusk zrozumiał, że nic nie zwojował, i dlatego zareagował gniewnymi tyradami, że Europa nie może kręcić się jedynie według ustaleń duetu "Merkozy", i przez chwilę pozwolił sobie na snucie politycznej fantazji o osi Warszawa –Rzym. Groził też, że wobec zlekceważenia Polski nasz kraj nie podpisze paktu fiskalnego. Okazało się to czczą pogróżką.

Żonglerka ze szczytami

Do poniedziałkowego szczytu premier zdążył oswoić się z realiami. A usłużny Herman Van Rompuy, przewodniczący Rady Europejskiej, przygotował pseudokompromis – koncepcję trzech rodzajów szczytów UE. Dzięki temu Tusk mógł twierdzić, że wyszedł ze sporu z twarzą. Czy rzeczywiście?

Na pewno satysfakcję mogą czuć Niemcy, bo 25 z 27 państw Unii przyjęło pakt fiskalny. Porozumienie nie ustanawia wprawdzie żadnych nowych instytucji, które miałyby pilnować zasad ładu finansowego, ani nie tworzy nowego mechanizmu podejmowania decyzji. Ale czy żadne ważne decyzje faktycznie nie będą zapadać? Trudno orzec. Narzędzie kontroli w postaci paktu już jest i gdy Niemcom będzie na tym zależeć, mogą je wykorzystać. Zapewne to z tego powodu Wielka Brytania i Czechy odmówiły wejścia do paktu. Czeski premier Petr Neczas powiedział to zresztą wprost: "Praga tak jak Warszawa zabiegała o uczestnictwo w szczytach strefy na takich samych zasadach co członkowie strefy. Kompromis, na który zgodziła się Polska dla Czechów, jest niewystarczający".

Żonglerka z trzema typami szczytów nie ma bowiem zbyt dużego znaczenia. O tym, które będą ważne, a które będą tylko okazją do wspólnego zdjęcia, i tak decydować będzie czwarty rodzaj szczytu, czyli spotkania w cztery oczy niemieckiej kanclerz i francuskiego prezydenta. Pewnie także dlatego Angelę Merkel najbardziej dziś zajmuje to, jak pomóc Sarkozy'emu w reelekcji. Niemiecka kanclerz już zapowiedziała, że osobiście wesprze francuskiego partnera w kampanii wyborczej. To dziwaczny precedens.

Podobnie jak niepokojącym precedensem jest postawa Berlina wobec Grecji. Niemcy oferują jej pomoc w zamian za wysłanie do Aten unijnego superkomisarza, który miałby nadzorować najważniejsze decyzje gospodarcze tamtejszego rządu i parlamentu. To efekt dogmatu, że wspólna waluta musi być zachowana za wszelką cenę i usunięcie Grecji ze strefy euro nie wchodzi w grę. Z tym że na dłuższą metę degeneruje to relacje między państwami w UE.

Donald Tusk jednak na to nie zważa. Podobnie jak na kolejne upokorzenia, na które się wystawia. Ale też polityka rządu Tuska wobec wspólnej waluty nie jest do końca zrozumiała. Polska do strefy euro zbytnio się nie pcha, ale usiąść przy stole – nawet jeśli nie będzie przy nim miała wiele do powiedzenia – bardzo by chciała. W Europie jesteśmy więc unikatem. Ani nie pasujemy do Słowacji, Estonii czy Słowenii, które kornie weszły do strefy euro, ani nie jesteśmy w stanie postawić się Berlinowi tak jak Czechy czy Węgry, które uważają wspólną walutę za środek przykuwający ich do niemiecko-francuskiego rydwanu. Takie rozchwianie irytuje europejskich decydentów.

Udany finał?

Po każdym kolejnym unijnym szczycie i kolejnym "sukcesie" Donalda Tuska coraz mniej strawna staje się giętkość medialnych kibiców europejskiej polityki rządu PO. W grudniu czytaliśmy, że "cała Europa mówi Sikorskim" i że Polska nadała ton debacie o przyszłości Europy. Teraz ci sami publicyści sprzedają kiepskawy wynik brukselskiego spotkania jako całkiem udany finał sporu o szczyty strefy euro. Znów słyszymy hasło: "Polacy, nic się nie stało". Który to już raz?

Autor jest publicystą tygodnika  "Uważam Rze"

Polityka europejska Donalda Tuska polega na odnoszeniu symbolicznych triumfów. Ale jeśli chodzi o zmiany systemowe w Unii, Polska od dawna nie jest w stanie wywalczyć niczego konkretnego. Podobnie jest tym razem. Ale publicystyczni adwokaci rządu Platformy od poniedziałkowego wieczora prześcigają się w udowadnianiu, że w sumie premier Tusk wywalczył na ostatnim szczycie całkiem sporo, a liczenie na coś więcej było zwykłą naiwnością.

Czyżby? Przecież dyplomatyczna szarża Radosława Sikorskiego w Berlinie sprzed półtora miesiąca miała zapewnić nam tak silne poparcie Niemców, że ci mieli przekonać Nicolasa Sarkozy'ego, aby nie blokował uczestnictwa Polski w szczytach strefy euro.

Pozostało 89% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?
Opinie polityczno - społeczne
Łukasz Adamski: Donald Trump antyszczepionkowcem? Po raz kolejny igra z ogniem
felietony
Jacek Czaputowicz: Jak trwoga to do Andrzeja Dudy
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Opinie polityczno - społeczne
Zuzanna Dąbrowska: Nowy spot PiS o drożyźnie. Kto wygra kampanię prezydencką na odcinku masła?