Żal mi Marii Czubaszek. Kobiecie, która przyznaje, że brzydzi się dzieci, a jedyne, co zrobiła w życiu fajnego, to pomoc w wyjściu z alkoholizmu drugiemu mężowi i przygarnięcie kilku piesków ze schroniska, można tylko współczuć albo, jeśli jest się chrześcijaninem, to się za nią pomodlić.
Obrzydzenie nienaturalne
To współczucie i żal nie powinno jednak przeszkodzić w wyrażeniu wdzięczności pani Marii. Ona, zapewne nieświadomie, przez swój udział w programie "Uwaga" i późniejsze wypowiedzi doskonale pokazała, na czym polega zespół poaborcyjny, jakie są jego konsekwencje dla kobiety i z czym musi się liczyć każda kobieta, która zdecyduje się na zabicie swojego dziecka.
Tej opinii w niczym nie zmieniają wypowiedzi samej Czubaszek, która twierdzi, że nigdy nie czuła żalu ani traumy, a nawet zapewnia, że "dziękuje Bogu za aborcje". To bowiem są tylko słowa, a całe zachowanie kabaretowej artystki i dziennikarki, cała jej mowa ciała w programie mówiła coś całkiem innego. Nie jest normalnym u kobiety zachowaniem obrzydzenie wobec dzieci, nie jest czymś naturalnym konieczność zapalenia papierosa, zanim podejdzie się, by się im przyjrzeć, nie jest wreszcie czymś zrozumiałym u kobiety, która mogłaby być babcią, mówienie o dzieciach "bachory".
To jednak, co jest zupełnie niezrozumiałe u stabilnej psychicznie kobiety, staje się czymś oczywistym u kogoś dotkniętego zespołem poaborcyjnym. Jednym z jego objawów jest bowiem właśnie niechęć, posunięta niekiedy do agresji, do dzieci. Każde spotkanie z dziećmi, szczególnie jeśli nie miało się własnych (a tak właśnie jest z Marią Czubaszek), stawia nas wobec pytania o to, ile lat miałoby teraz dziecko, jak by wyglądało, a z czasem, czy nie miałoby się wnuków i jak one by wyglądały.
U części kobiet pytania te wywołują depresję, ale u innych gniew, wściekłość, która nie mogąc być nakierowana na siebie, skierowana jest ku dzieciom, które traumatyczne skutki własnych decyzji unaoczniają w całej rozciągłości.