Ta wypowiedź Palikota nie dziwi, bo przecież każdy, kto choć jednym okiem obserwuje nasze życie polityczne, wie, kim jest "człowiek z gumowym penisem" i czego można się po nim spodziewać. Oburzanie się na Palikota jest czynnością jałową. To trochę tak jakby krzyczeć na nawóz, że śmierdzi.
Jeśli więc piszę ten tekst, to nie ze względu na Palikota, tylko ze względu na audytorium, które wybrał sobie dla wygłoszenia zacytowanego wezwania. A byli to m.in. Aleksander Kwaśniewski, Włodzimierz Cimoszewicz, Józef Oleksy, Paweł Piskorski, Ryszard Kalisz, Marek Borowski i Marek Siwiec. Czyli elita lewicy. I jeszcze Tomasz Nałęcz – doradca prezydenta RP ds. historii i dziedzictwa narodowego.
Media, skąpo relacjonujące spotkanie konwersatorium odnotowały jedynie reakcję Kwaśniewskiego, który miał zganić Palikota, ale w dość specyficzny sposób. Były prezydent miał powiedzieć: – Proszę nie szaleć. Rozumiem intencje, ale odradzałbym takie sądy.
Inni uczestnicy konwersatorium milczeli, co politycznie można zrozumieć. To Palikot jest przecież gwiazdą "nowej lewicy", wejście w konflikt z nim nie popłaca. Ale sprawa jest zbyt ważna, a zgromadzeni przez "Dialog i Przyszłość" odgrywali i odgrywają zbyt istotną rolę w życiu publicznym, by można było im pozwolić na komfort milczenia. Uważam, że powinni oni publicznie odpowiedzieć na pytanie: czy zgadzają się z tezą, że "Polacy muszą się wyrzec swojej polskości"? Czy tak sądzi doradca obecnego prezydenta Rzeczypospolitej, pełniącego przecież nieformalnie rolę strażnika polskiej tożsamości? Co sam Bronisław Komorowski myśli o milczeniu swojego doradcy? I co tak naprawdę sądzi o wezwaniu Palikota Kwaśniewski? Bo wygłoszone przez niego zdanie można przecież łatwo zrozumieć jako sugestię, że zgadza się on z Palikotem co do meritum, tylko uważa otwarte głoszenie tego rodzaju haseł za błędne taktycznie, przedwczesne...
Polska lewica musi jasno odpowiedzieć na to pytanie, czy uważa się za spadkobierczynię patriotycznego PPS, czy też radykalnego narodowo-państwowego nihilizmu.