Co rusz jakieś nowe wydarzenie psuje nam spokojne oczekiwanie na Euro 2012. Wpierw czołowi niemieccy politycy bez żadnej konsultacji z polskim rządem zapowiedzieli bojkot ukraińskiej części mistrzostw. Rzecz nieco zaskakująca, jeśli uznać, że Berlin i Warszawę łączyć mają specjalne relacje. Potem ktoś w BBC uznał za stosowne postraszyć brytyjskich kibiców wizją Polski jako raju antysemitów i miejsca, skąd można wrócić w trumnie.
Wszystko to powoduje ogromne zdenerwowanie Polaków. Przeczulenie? Być może. Brak pewności siebie? Na pewno. Ale także troska o to, aby impreza, która będzie mieć wpływ na wizerunek Polski w oczach milionów ludzi na świecie, nie kojarzyła się z żadną awanturą i by jak najwięcej gości przybyło do nas na mistrzostwa.
Dopiero w tym kontekście można zrozumieć niepokój, z jakim przyjęto pomysł rosyjskich kibiców, aby w ich święto państwowe 12 czerwca urządzić przemarsz przez Warszawę.
Żeby było jasne - akurat datę 12 czerwca 1990 roku, dzień niepodległości Rosji emancypującej się 22 lata temu od Związku Sowieckiego, wspominam niezwykle ciepło. Nigdy nie zapomnę, jak się wtedy cieszyliśmy z przyjaciółmi z zabawnego paradoksu historycznego. Oto wielka Rosja pod wodzą demokraty Borysa Jelcyna ucieka z komunistycznego „Sojuza", zostawiając Michaiłowi Gorbaczowowi władzę już tylko na Kremlu.
Wtedy życzyliśmy nowej Rosji wszystkiego najlepszego. Dziś jednak nasz entuzjazm do czerwcowej rocznicy wolnej Rosji mąci bojaźń przed nieprzewidywalnością Władimira Putina. To właśnie z antydemokratycznych ciągot obecnej władzy w Moskwie biorą się obawy Polaków, że przy okazji marszu rosyjskich kibiców przez Warszawę może dojść do incydentów. Co wtedy powie świat? Świat, niestety, zwykł wierzyć w wersję silniejszego i bardziej przekonującego państwa. A takim jest Rosja.