Obecna ordynacja wyborcza do Parlamentu Europejskiego działa tak, że im ktoś poważniej i uczciwiej traktuje swoją pracę, tym ma mniejsze szanse na ponowny wybór. Polecam następującą obserwację – którzy eurodeputowani występują najczęściej w polskich mediach i są obecni w krajowej polityce. Okazuje się, że ci udzielający się w wieczornych rozmowach w polskich stacjach czy występujący na konferencjach prasowych w Sejmie biorą aktywny udział w polskim życiu publicznym. I dlatego w Brukseli i Strasburgu nie pracują albo pracują znacznie mniej niż inni europosłowie. Fizycznie nie da się być bowiem w obu miejscach naraz. Jeśli chce się solidnie pracować w komisjach parlamentarnych, normalnie wykonywać obowiązki eurodeputowanego, nie ma czasu na częste przebywanie w Warszawie i brylowanie w mediach.
Trudno mieć pretensje do polityka, który robi wiele, by być obecnym w telewizyjnych studiach i na konferencjach w Warszawie. To normalna część jego pracy. A polityk raz na cztery lata podlega ocenie wyborców.
Posłowie do krajowego parlamentu są na miejscu, kamery telewizyjne są codziennie obecne w Sejmie i mogą oni łatwiej łączyć rzetelną pracę z zabieganiem o popularność. W przypadku eurodeputowanych to znacznie trudniejsze. W Brukseli i Strasburgu nie ma na stałe polskich ekip telewizyjnych, więc jeśli polityk chce, by wyborca go zapamiętał i następnym razem w wyborach do PE postawił krzyżyk przy jego nazwisku, musi zabiegać o popularność w kraju. Czyli musi opuszczać posiedzenia komisji i bywać rzadziej tam, gdzie być powinien.
Cenne podróże
Ta sytuacja, połączona ze znakomitymi warunkami finansowymi, jakie oferuje Parlament Europejski, prowadzi do patologii. Eurodeputowani oprócz stałego wynagrodzenia otrzymują dzienną dietę w wysokości prawie 300 euro. Warunkiem jest, by podpisali listę obecności. Nie muszą wcale uczestniczyć w posiedzeniu komisji. Wystarczy, że wejdą raz do budynku i złożą podpis między godziną 7 rano a 22 wieczorem.
Znani są więc przedsiębiorczy posłowie, którzy przylatują w poniedziałek wieczorem samolotem do Brukseli, szybko podpisują się przed 22, następnego dnia o 7 przybiegają się podpisać za wtorek, po czym wsiadają w ranny samolot i przed południem są już w stolicy. Ten sam manewr wykonują wieczorem z czwartku na piątek. Dzięki temu zarabiają cztery dniówki – 1200 euro tygodniowo, prawie 5 tysięcy euro miesięcznie i mogą spokojnie pracować na rzecz swojej partii w Polsce, występować w mediach, chodzić na spotkania z wyborcami, załatwiać różne sprawy w kraju. Tu, gdzie ich wyborcy. Z punktu widzenia politycznego zachowują się bardzo racjonalnie. Dbają o wyborców w kraju. To w kraju muszą zebrać głosy.