Europarlament ?dla fachowców

Potrzebne jest nam rozwiązanie, które sprawi, że liderzy polityczni będą bardziej zainteresowani tym, by w wyborach do europarlamentu wystawiać pracowitych ekspertów, a nie gwiazdy sportu – uważa publicysta „Rzeczpospolitej"

Publikacja: 24.10.2012 19:21

Igor Janke

Igor Janke

Foto: Fotorzepa, Waldemar Kompała

Obecna ordynacja wyborcza do Parlamentu Europejskiego działa tak, że im ktoś poważniej i uczciwiej traktuje swoją pracę, tym ma mniejsze szanse na ponowny wybór. Polecam następującą obserwację – którzy eurodeputowani występują najczęściej w polskich mediach i są obecni w krajowej polityce. Okazuje się, że ci udzielający się w wieczornych rozmowach w polskich stacjach czy występujący na konferencjach prasowych w Sejmie biorą aktywny udział w polskim życiu publicznym. I dlatego w Brukseli i Strasburgu nie pracują albo pracują znacznie mniej niż inni europosłowie. Fizycznie nie da się być bowiem w obu miejscach naraz. Jeśli chce się solidnie pracować w komisjach parlamentarnych, normalnie wykonywać obowiązki eurodeputowanego, nie ma czasu na częste przebywanie w Warszawie i brylowanie w mediach.

Trudno mieć pretensje do polityka, który robi wiele, by być obecnym w telewizyjnych studiach i na konferencjach w Warszawie. To normalna część jego pracy. A polityk raz na cztery lata podlega ocenie wyborców.

Posłowie do krajowego parlamentu są na miejscu, kamery telewizyjne są codziennie obecne w Sejmie i mogą oni łatwiej łączyć rzetelną pracę z zabieganiem o popularność. W przypadku eurodeputowanych to znacznie trudniejsze. W Brukseli i Strasburgu nie ma na stałe polskich ekip telewizyjnych, więc jeśli polityk chce, by wyborca go zapamiętał i następnym razem w wyborach do PE postawił krzyżyk przy jego nazwisku, musi zabiegać o popularność w kraju. Czyli musi opuszczać posiedzenia komisji i bywać rzadziej tam, gdzie być powinien.

Cenne podróże

Ta sytuacja, połączona ze znakomitymi warunkami finansowymi, jakie oferuje Parlament Europejski, prowadzi do patologii. Eurodeputowani oprócz stałego wynagrodzenia otrzymują dzienną dietę w wysokości prawie 300 euro. Warunkiem jest, by podpisali listę obecności. Nie muszą wcale uczestniczyć w posiedzeniu komisji. Wystarczy, że wejdą raz do budynku i złożą podpis między godziną 7 rano a 22 wieczorem.

Znani są więc przedsiębiorczy posłowie, którzy przylatują w poniedziałek wieczorem samolotem do Brukseli, szybko podpisują się przed 22, następnego dnia o 7 przybiegają się podpisać za wtorek, po czym wsiadają w ranny samolot i przed południem są już w stolicy. Ten sam manewr wykonują wieczorem z czwartku na piątek. Dzięki temu zarabiają cztery dniówki – 1200 euro tygodniowo, prawie 5 tysięcy euro miesięcznie i mogą spokojnie pracować na rzecz swojej partii w Polsce, występować w mediach, chodzić na spotkania z wyborcami, załatwiać różne sprawy w kraju. Tu, gdzie ich wyborcy. Z punktu widzenia politycznego zachowują się bardzo racjonalnie. Dbają o wyborców w kraju. To w kraju muszą zebrać głosy.

Obowiązująca w Polsce ordynacja wyborcza do europarlamentu zmusza polityków do takiego działania. Wyborcy głosują bowiem, wskazując nazwisko konkretnego kandydata na liście, i to ze swojego okręgu wyborczego. Podobnie jak do Sejmu, głos oddany na kandydata jest głosem na partię, ale wzmacnia szanse danego polityka.

Teoretycznie to rozsądne. To obywatele, a nie szefowie partii, powinni mieć wpływ na to, kto ich reprezentuje. Powinni mieć szansę poznać swojego posła, mieć do niego dostęp, móc odwiedzić jego biuro i sprawdzać, co robi dla swoich wyborców, miasta, regionu.

Reprezentant całego kraju

Tyle że taka sytuacja zachęca do patologii. Zmusza bowiem posła do zabiegania o osobistą popularność w sytuacji, kiedy został powołany do tego, by ciężko pracować w brukselskich i strasburskich biurach, gdzie polskich kamer telewizyjnych jest niewiele. Zmusza go też nie do realnej pracy w komisjach, lecz do organizowania regionalnych wystaw i wycieczek dla swoich wyborców. Czy po to został wybrany i po to wydajemy na niego tak duże pieniądze?

Wbrew dość powszechnym przekonaniom eurodeputowany nie reprezentuje przecież swojego miasta ani nawet regionu. Polityk w Parlamencie Europejskim niezwykle rzadko zajmuje się sprawami lokalnymi. To wyjątkowe sytuacje. Europoseł reprezentuje ludność całego państwa. Jest tam po to, by walczyć o polskie interesy, a nie interesy Rzeszowa, Żnina czy Gdańska. Nie ma zresztą na to żadnych szans. Ponieważ jednak kandyduje w swoim regionie, to biega, kiedy może, po redakcjach lokalnych mediów, organizuje imprezy dla ludności ze swojego okręgu, zabiera ich na wycieczki do Brukseli, przywozi towary regionalne, promując je w budynku, w którym nikt nie zwraca na to uwagi, poza mediami z danego regionu Polski. Mediami, których dziennikarze przyjechali zaproszeni i na koszt organizującego tę wystawę polityka. Sytuacja jest więc dość absurdalna i prowokująca do zachowań zgodnych z logiką wyborczą. Ale nie popycha to żadnej polskiej sprawy w Europie.

Przestańmy udawać, że potrzebna jest nam arcydemokratyczna, profrekwencyjna, przyjazna ludziom ordynacja wyborcza. Potrzebne jest nam bowiem rozsądne rozwiązanie, które sprawi, że liderzy polityczni będą bardziej zainteresowani tym, by w wyborach do europarlamentu wystawiać pracowitych ekspertów, a nie gwiazdy sportu czy biegających od studia do studia wyjadaczy telewizyjnych.

Jedna lista partyjna

W wielu krajach europejskich, które ćwiczą to już od wielu lat, dawno się zorientowano, że najbardziej racjonalnym rozwiązaniem jest zamknięta lista partyjna, najlepiej w jednym wielkim okręgu ogólnokrajowym. W dużych państwach rozbija się go na kilka dużych regionalnych okręgów. Jednak lista krajowa to najlepsze wyjście. Po co listy regionalne, kiedy dla mieszkańców Małopolski nie ma żadnego znaczenia, czy Polskę w europarlamencie reprezentuje polityk z Krakowa, Gdańska czy Głogowa? On i tak nic dla Krakowa nie załatwi. Listy regionalne są tylko i wyłącznie w interesie regionalnych baronów partyjnych, którzy mogą tym samym wzmacniać swoją pozycję.

Najbardziej logicznym wyjściem jest więc, by każda partia wystawiała jedną dużą listę i na niej sama ustalała kolejność swoich kandydatów. Wyborcy wskazywaliby tylko partię, którą chcą wybrać. Dlaczego to takie ważne? Bo w przypadku listy krajowej władze partii mogą pozwolić sobie na to, by na górne miejsca – tak zwane biorące – wstawić wybitnych ekspertów, a nie gwiazdorów telewizyjnych, którzy w Brukseli nie mają pojęcia, co ze sobą zrobić. Zrozumiałe jest, że na liście też muszą być gwiazdy, bo one przyciągają publiczność, ale one nie muszą wtedy zajmować kluczowych miejsc. Partia będzie mieć większą kontrolę nad swymi reprezentantami i mniejsza będzie też możliwość i pokusa do prowadzenia działań patologicznych.

Nie chcę być okrutny i wymieniać nazwisk tych eurodeputowanych, którzy Brukselę mało znają, bo zajmują się głównie podróżowaniem, zbieraniem kasy i załatwianiem spraw w Polsce. Chodzi mi o to, by zachęcić do poszukania lepszego rozwiązania.

Jeśli chcemy, by Polska miała pracowitą i kompetentną reprezentację w europarlamencie, zmieńmy ordynację na taką, która zachęca do budowania list złożonych z fachowców, a nie gwiazdorów. Jest to w interesie wszystkich partii politycznych i w interesie ich szefów. Nie powinno być więc większego problemu z przeprowadzeniem takiej zmiany przez polski parlament.

Opinie polityczno - społeczne
Łukasz Adamski: Donald Trump antyszczepionkowcem? Po raz kolejny igra z ogniem
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
felietony
Jacek Czaputowicz: Jak trwoga to do Andrzeja Dudy
Opinie polityczno - społeczne
Zuzanna Dąbrowska: Nowy spot PiS o drożyźnie. Kto wygra kampanię prezydencką na odcinku masła?
Opinie polityczno - społeczne
Artur Bartkiewicz: Sondaże pokazują, że Karol Nawrocki wie, co robi, nosząc lodówkę
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Opinie polityczno - społeczne
Rząd Donalda Tuska może być słusznie krytykowany za tempo i zakres rozliczeń