Brzeziński skrytykował opozycję, twierdząc, iż sugerowanie, że 10 IV 2010 roku mieliśmy do czynienia z zamachem, to „wredna robota” osób, które mają „psychologiczne trudności”. Dodał, że spór o Smoleńsk jest na rękę Rosji.

Zaraz się okazało, że peany na cześć profesora wygłaszają tylko działacze i sympatycy PO, a politycy PiS prześcigają się w krytyce. Reakcje byłyby niewarte namysłu – gdyby nie jedna kwestia. Otóż używając Brzezińskiego jako broni politycznej, czyni mu się krzywdę.

Profesor ma rację mówiąc, że ten konflikt jest na rękę ludziom, którzy nam źle życzą. Z pewnością cieszą się z niego Rosjanie. Ale należy polemizować z Brzezińskim, gdy stwierdza, że wina leży po jednej stronie. Zgoda, PiS oskarża o zabójstwo i zdradę. Ale wypowiedzi polityków PO podsycają konflikt, a stwierdzenie premiera, że z opozycją „nie sposób ułożyć sobie życia w jednym państwie" brzmi już groźnie. Czyżby rząd nie miał na sumieniu zaniechań w sprawie Smoleńska, które dają opozycji prawo do krytyki?

Niepokoi też zarzucanie osobom o odmiennych poglądach „psychologicznych trudności”. Kilka dni po tym, gdy „Newsweek” na okładce nazwał Kaczyńskiego świrem, mówienie o problemach psychologicznych liderów opozycji nie studzi emocji. Ten sam tygodnik dziś na okładce pokazuje Brzezińskiego obok polityków PiS jako liliputów. Skojarzenie? „Olbrzym i zaplute karły reakcji” ze stalinowskiego plakatu.

Czy swą wypowiedzią Brzeziński chciał dać argumenty w wojnie polsko-polskiej? Mam nadzieję, że nie. Dlatego broniąc profesora przed inwektywami i podważaniem całego jego dorobku, brońmy go również przed „przyjaciółmi”. Bo wyrządzają mu większą szkodę niż wrogowie.