Który to kraj odwiedził podczas swojej ostatniej azjatyckiej podróży Barack Obama? Najpierw witał mieszkańców Myanmaru, by w następnym przemówieniu mówić już o Birmie. Dezorientacja prezydenta stała się przez chwilę przedmiotem kąśliwych uwag komentatorów, choć ten problem miał nie tylko amerykański przywódca. Także w mediach widać było brak konsekwencji, a portal internetowy jednego z dużych polskich dzienników informował nawet o „podróży do kraju Myanma”.
Duma i suwerenność
Problem z nagłymi zmianami utrwalonych w powszechnym odbiorze nazw mamy od dawna. Zaczęło się od epoki postkolonialnej, kiedy uzyskujące niepodległość dawne kolonie podkreślały suwerenność i dumę narodową zerwaniem z nazwami nadawanymi im przez europejskich kolonizatorów. W ten sposób Cejlon stał się Sri Lanką, a Górna Wolta wywalczyła międzynarodowe uznanie jako Burkina Faso. Bengal Zachodni stał się Bangladeszem, a mieszkańcom Surinamu przestała odpowiadać stara nazwa Gujana.
Wszystkie te nazwy brzmiały w polskich uszach nieco dziwnie, ale uznaliśmy, że wybijające się na niepodległość narody mogą mieć swoją dumę i trudno z tym dyskutować. Pewnie tak samo będzie z Myamnarem. Nawet jeśli przy okazji pojawiają się problemy językowe – choćby z odmianą albo tworzeniem przymiotników. Do dzisiaj wiele osób może mieć problem z przypisaniem prawidłowego przymiotnika „lankijski” do Sri Lanki.
Znacznie mniej oczywiste zaczęły być fantazje językowe naszych bliższych sąsiadów, którzy językoznawstwo (na ogół rozumiane dość ludowo) zapragnęli zaprząc do służby nacjonalizmu po upadku komunizmu w latach 90. Pojawiły się kurioza w postaci nowych języków (jak choć „wykrojony” sztucznie z języka serbsko-chorwackiego język bośniacki), ale częstsze okazały się próby „unaradawiania” nazw geograficznych.
Był okres, gdy dyplomaci białoruscy z całą powagą sugerowali polskim mediom używanie „suwerennej” nazwy ich kraju, którą powinna być „Biełaruś”. I trudno ich było przekonać, że nazwa ta kojarzy się Polakowi co najwyżej z marką traktora.
W jednym przypadku taka inżynieria językowo-polityczna prawie się powiodła: po proklamowaniu niezależności Mołdawii tamtejsze władze uznały, że ta nazwa przypomina im carsko-sowiecką dominację, więc postanowiły domagać się używania w Polsce nazwy Mołdowa. Forma Republika Mołdowy do dziś pokutuje tu i ówdzie, jednak na szczęście Komisja Standaryzacji Nazw Geograficznych poza Granicami Rzeczypospolitej Polskiej trzeźwo odrzuciła ową „modernizację” i nieszczęsna Mołdowa pozostała jednak Mołdawią.