Pisarze naprawdę byli kiedyś inżynierami dusz. A nawet jak już nie byli, to za takich ich uważano. Kiedy czyta się wspomnienia z czasów PRL, zdumiewa, jaką wagę ówczesna władza przykładała do rozgrywek personalnych w Związku Literatów Polskich. Czy większość będą mieli pisarze sprzyjający władzy czy może opozycji – tym zajmowały się najwyższe gremia. System, gdzie rządzący zajmowali się takimi kwestiami, musiał upaść. Zresztą upadł też związek literatów. Po reaktywacji w stanie wojennym organizacja przestała mieć jakiekolwiek znaczenie, bo większość twórców nie uznała jej za swoją. W 1989 roku powstało „solidarnościowe" Stowarzyszenie Pisarzy Polskich. Od tego czasu organizacje są dwie i obie w zasadzie pozbawione znaczenia.
Dziś do tej heroicznej historii, którą w 1920 r. rozpoczął sam Stefan Żeromski, tworząc Związek Zawodowy Literatów Polskich, dopisana zostaje komediowa puenta. Oto wewnątrz Stowarzyszenia Pisarzy Polskich wybucha awantura, której istoty nie sposób zrozumieć, wczytując się w oświadczenia oburzonych pisarzy. A są wśród nich wielkie nazwiska z noblistką Olgą Tokarczuk, Hanną Krall i Adamem Zagajewskim na czele. Jeśli odcedzić ten słowny wywar, okaże się, że chodzi o to, kto bardziej nie lubi PiS-u. Pisarze co do zasady obecną władzę tolerują słabo. Są jednak i tacy, którzy jej szczerze nienawidzą, i to właśnie oni odchodzą z organizacji. A poszło o współpracę z powołanym przez wicepremiera Glińskiego Instytutem Literatury. Przy jego tworzeniu chodziło, o ile rozumiem, o to, żeby wspierać twórców niekomercyjnych. Takich, którzy nie mogą liczyć na przyzwoite honoraria i wydawanie książek w dużych oficynach. Niestety, najwyraźniej jak ministerstwo nic nie robi, jest źle, ale jak robi – jeszcze gorzej. Nie twierdzę, że to rewelacyjny pomysł, ale przynajmniej Instytut Literatury próbuje działać na niezagospodarowanym polu. Cóż z tego, skoro jest PiS-owski.
Łatwo odmawiać współpracy ludziom sławnym i zamożnym. Jednak część pisarzy dziś bieduje i w tej akurat kwestii jest gorzej niż za PRL-u. Może dlatego mamy słabszą literaturę niż za czasów komunizmu? Z Iwaszkiewiczem, Różewiczem czy Dąbrowską byliśmy potęgą, to, co mamy dziś, to ledwie cień tamtych osiągnięć. Pisarze od jakiegoś czasu nie są już inżynierami dusz, ale zapewniam, że literatura i świadectwo, jakie dają swoim czasom, to kwestia znacznie ważniejsza od tego, kto zajmuje takie czy inne stanowisko i z jakiej jest partii.
Autor jest publicystą, scenarzystą i satyrykiem