Gdy Bartosz Marczuk w „Rzeczpospolitej" ?(6 lutego 2014 r.) podał najnowsze dane Office for National Statistics (ONS), z których wynika, że polska emigrantka w Anglii i Walii ma średnio 2,13 dziecka, a w Polsce – według danych GUS – ten wynik to tylko 1,3 dziecka, podniósł się szum niedouczonych środowisk lewicowych wyśmiewających te dane i wskazujących na błędną metodologię wyliczeń.
„Newsweek" 7 lutego napisał: „Niestety, cytując klasyka, istnieje kłamstwo, wielkie kłamstwo i statystyka. A w tym wypadku chodzi o porównywanie dwóch statystyk prowadzonych według różnej metodologii, z czego jedna jest dodatkowo zniekształcona przez nadreprezentację młodych kobiet-emigrantek. Polki na Wyspach nie tak płodne, jak »Rzeczpospolita« by chciała. To nieprawda, że Polki rodzą więcej dzieci w Wielkiej Brytanii niż w Polsce. Badania nie biorą pod uwagę wszystkich danych".
„Gazeta Wyborcza" słowami Dominiki Wielowieyskiej w artykule zatytułowanym „Polki na Wyspach chętniej rodzą dzieci niż w kraju? To mit. Ale są najdzietniejsze spośród imigrantek" dokonała dość karkołomnej manipulacji, powołując się na obliczenia think tanku Polityka Insight, które – cytując dosłownie – brzmią tak: „Według obliczeń Polityki Insight cząstkowy współczynnik płodności dla Polek w wieku 25–34 lat wynosi na Wyspach 0,112; dla kobiet w tym samym wieku w Polsce 0,095. Jeśli doliczyć młodsze i starsze Polki, które rodzą w Polsce, ale są mniej reprezentowane w Wielkiej Brytanii, łączna dzietność Polek w obu krajach pozostaje na zbliżonym poziomie".
Włos się jeży
Jako nauczycielowi akademickiemu i demografowi włos jeży mi się na głowie i zanim odpowiem na pytanie, dlaczego dane dotyczące współczynnika dzietności Polek w Anglii i Walii oraz w Polsce podlegają takiej manipulacji, to muszę ekspertom Polityki Insight i piszącym lub powołującym się na nich dziennikarzom przypomnieć kilka fundamentalnych zasad dotyczących miary dzietności, jakim jest całkowity współczynnik dzietności (TFR – Total Fertility Rate).
Apeluję w tym miejscu również do środowisk naukowych o wprowadzenie w swoich macierzystych jednostkach podstaw nauczania demografii choćby w bardzo skróconej formie. Być może wyeliminuje to gafy ekspertów. Chyba że nie o brak wiedzy chodzi, ale o manipulację.