W tekście „Gorzej niż za Piłsudskiego" Łukasz Warzecha myśli, że polemizuje z propagandą sukcesu III RP, podczas gdy w rzeczywistości obraża się na polską historię i jest „usłużnym komentatorem Tuska". Przemysł pogardy faktycznie istnieje. Przemysł pogardy prawicy dla rzeczywistości.
Problem z 4 czerwca
Warzecha pisze o obchodach ?4 czerwca w konwencji demaskatorskiej. Ujawnia wielką prowokację obozu rządzącego, który w centrum obchodów usadowił Wałęsę (na prawicy znanego jako „Bolek"). Przyznaje łaskawie, że „Wałęsy oczywiście pominąć nie było można i byłoby to wobec niego niesprawiedliwe", ale uważa, że jego rola była nadmiernie wyeksponowana: „Na pierwszym planie bryluje Lech Wałęsa – postać dla świata symboliczna, w Polsce będąca także symbolem, ale dziś niestety bardziej walki o zatarcie nieciekawej przeszłości wielu konfidentów".
Należy żałować, że dla równowagi nie zapewniono ważnym zagranicznym gościom możliwości zapoznania się ze słynną pracą magistra Zyzaka na temat Wałęsy i nie zapewniono głosu Gwiazdom i Wyszkowskiemu, żeby mogli wygłosić swój rytualny stek inwektyw pod adresem historycznego przywódcy „Solidarności".
Tak się dla prawicy nieszczęśliwie składa, że to właśnie Lech Wałęsa był przewodniczącym „Solidarności", laureatem Pokojowej Nagrody Nobla, to „drużyna Wałęsy" wygrała wybory 4 czerwca 1989 i trudno go usunąć ze zdjęć, które robili sobie z nim kandydaci komitetów obywatelskich. Nieprzyjmowanie tych faktów do wiadomości i obrażanie się na historię to przejaw infantylizmu.
Gdyby jeszcze choć Warzecha stwierdził, że 4 czerwca to był komunistyczny spisek i że dalej – tyle że nieświadomie – żyjemy w państwie autorytarnym. Ale nie. On uważa, że powinniśmy przypominać, że „zaczęło się w Polsce", i cieszy się z mizernych konkretów, jakie przyniosła bogata w retorykę wizyta Baracka Obamy w rocznicę częściowo wolnych wyborów.