Putin na tronie Iwana Groźnego - esej Krzysztofa Raka

Polityczna poprawność kazała nam odróżniać Rosjanina od Sowieta. Wmówiła nam, że dobrzy Rosjanie są niewinnymi ofiarami wyobcowanej kremlowskiej elity. Ale reakcja Rosjan na agresję ?na Ukrainę pokazała, ?że rozróżnienie to jest wątpliwe.

Publikacja: 13.08.2014 18:32

Putin na tronie Iwana Groźnego - esej Krzysztofa Raka

Foto: AFP

Red

Po wprowadzeniu przez Zachód tzw. sankcji trzeciego stopnia pełni entuzjazmu komentatorzy zaczęli wieszczyć początek końca Władimira Putina. Ten optymizm nie jest jednak uzasadniony. Filary, na których opiera się jego władza, wydają się – przynajmniej obecnie – niewzruszone. Są nimi: jego osobista popularność, pełna kontrola mediów (przede wszystkim telewizji), lojalny aparat przemocy i last but not least rosyjski homo sovieticus.

Magiczna figura

Pod koniec lipca 86 proc. Rosjan z aprobatą odnosiło się do działań prezydenta Federacji Rosyjskiej i mniej więcej tyle samo poparło agresję na Ukrainę. Putin dzięki aneksji Krymu osiągnął szczyt popularności porównywalnej do tej, jaką miał po wojnie z Gruzją w 2008 r. Skąd ten entuzjazm?

Według Aleksieja Lewinsona, socjologa z Centrum Lewady – jedynego niezależnego rosyjskiego ośrodka badań opinii publicznej – poparcie dla Putina przede wszystkim bierze się stąd, że dąży on do tego, aby Rosja była „wielkim i szanowanym mocarstwem". Rosjanie bowiem przedkładają poprawę pozycji państwa na arenie międzynarodowej nad względny wzrost dobrobytu, jakiego doświadczyli w ostatnich kilkunastu latach. Swoją mocarstwowość rozumieją w specyficzny sposób. Nie zależy im, aby ich państwo było lubiane za granicą. Wręcz przeciwnie, w ich rozumieniu Rosja będzie prawdziwym wielkim mocarstwem, gdy inni będą się jej bali. Dlatego popsucie stosunków z Ameryką i Europą przyjęli jako dowód na potęgę swojego kraju.

Badania opinii publicznej pokazują jednocześnie, że Rosjanie nie mają złudzeń co do natury obecnego reżimu. Według nich Putin wyraża przede wszystkim interesy tzw. siłowików (służby specjalne i wojsko). Tak uważa 46 proc. badanych. W następnej kolejności – interesy oligarchów, a potem – urzędników państwowych (33 proc.). Rosjanie są zatem przekonani, że rządy Putina mają na względzie przede wszystkim interesy wąskiej mniejszości, a mimo to popiera go większość. Nie stanowi również dla nich żadnej tajemnicy, że obecna ekipa jest do cna skorumpowana.

Ten paradoks Lewinson tłumaczy tym, że Rosjanie potrzebują „symbolicznego jednoczącego centrum". Putin nie jest więc normalnym politykiem z krwi i kości, podlegającym społecznemu osądowi, lecz symboliczną, a nawet magiczną figurą personifikującą marzenia i nadzieje Rosjan. Owa magiczność stanowi o trwałości jego władzy.

Lewinson, zapytany o koniec reżimu, uchylił się od odpowiedzi. Dodał jednak natychmiast, że nie ma bezpośredniego związku pomiędzy poparciem społecznym dla Putina a sytuacją gospodarczą.

Błędna jest więc kalkulacja, że pogorszenie sytuacji gospodarczej w Rosji doprowadzi do spadku popularności Putina. Jego zdaniem istnieje zależność odwrotna. Doświadczenie innych krajów uczy, że biedni ludzie w biednym kraju często mają szczególną skłonność, aby popierać lidera. Tak było w przypadku Hugona Chaveza i Wenezueli. Tak jest i w Rosji, przede wszystkim dlatego, że nie istnieje alternatywny przywódca czy ośrodek władzy.

A zatem, aby zrozumieć fenomen Putina, musimy odłożyć na bok schematy zachodniej politologii. W szczególności ten wskazujący na bezpośredni związek między pogarszaniem się sytuacji ekonomicznej społeczeństwa i spadkiem poparcia dla władzy.

Władcy umysłów

Aby zachować większość, Putin umiejętnie posługuje się technikami służącymi tzw. praniu mózgów. Nie ma przesady w stwierdzeniu, że odpowiedzialni za propagandę polittechnolodzy odgrywają równie istotną rolę w utrzymaniu reżimu, co oficerowie służb specjalnych i wojska. Ich zadanie polega na wymyślaniu nowych sposobów autokratycznego zarządzania Rosjanami.

Najnowszy opisał ostatnio w serii artykułów były kremlowski polittechnolog Gleb Pawłowski. Zwraca on uwagę, że dla rządów niedemokratycznych przekonanie społeczeństwa, iż są one wspierane przez „większość", ma szczególne znaczenie. To jedna z istotnych metod ich legitymizacji. Taka „większość" powstaje nie w wyniku aktu wyborczego, lecz na skutek kampanii propagandowych. Chodzi o to, aby wmówić społeczeństwu, że rządzący dysponują większościowym poparciem, niezależnie od tego, czy w rzeczywistości ono jest, czy też go brakuje.

Putina popiera przytłaczająca większość, która w zamian za imperialny miraż gotowa jest znosić niedostatek

Do niedawna realizowano hasło „Putinowska większość", które było jednym z elementów tzw. demokracji sterowanej. Polegała na zachowaniu dystansu pomiędzy wodzami a masami oraz na tłumieniu emocji politycznych. Polittechnolodzy lat 90. uznali, że politykę rosyjską należy „przymrozić". Postanowiono nie manifestować publicznie ani emocji, ani ich źródeł, czyli otwartej polityki. Stworzono swoiste polityczne theatrum, w którym o treści sztuki, rolach i reżyserii decydowano na Kremlu.

Obecnie polittechnolodzy dążą do osiągnięcia, jak ją nazwał Pawłowski, „przytłaczającej większości". W jej realizacji theatrum polityczne i wybory na niby, czyli całe to udawanie w ramach „sterowanej demokracji", tracą na znaczeniu. Nowa koncepcja polega na wynajdowaniu lub konstruowaniu mniejszości (np. homoseksualiści, innowiercy, opozycyjni zdrajcy sprawy mocarstwowej itd.), która uznana zostanie za wroga Rosjan. Chodzi o wywołanie ostrej konfrontacji i związanych z nią silnych emocji. Władza sztucznie tworzy publiczny konflikt stygmatyzując mniejszość. W wyniku tego konfliktu powstaje „przytłaczająca większość", która wspiera władzę.

Bojownicy Armagedonu

Zarządzanie społeczeństwem przez konflikt nie byłoby możliwe bez docierającego do wszystkich Rosjan medium, jakim jest telewizja. Przetestowano je w trakcie agresji na Ukrainę.

Rosjanin siedzący przed telewizorem jest nie tylko obserwatorem, ale też dzięki niemu jest obecny symbolicznie w miejscu konfliktu i może się poczuć, jak to ujmuje Pawłowski, „bojownikiem Armagedonu". Telewizja tworzy nową rzeczywistość, w której Rosjanin jako członek emocjonalnej większości toczy bitwę, ze ?z góry wiadomym zakończeniem. Przekaz, aby był skuteczny, musi być populistyczny i prymitywny.

Za przykład niech posłuży emitowana przez telewizję publiczną relacja uciekinierki ze Słowiańska, która rzekomo była świadkiem, jak Ukraińcy na oczach matki ukrzyżowali trzyletniego chłopca. Rosjanie w to wierzą, ponieważ tego rodzaju doniesień nie są w stanie zweryfikować i nie mają dostępu do alternatywnych źródeł informacji. Są bezbronni wobec tej telepropagandy, ponieważ, jak zauważa moskiewski politolog Walery Sołowiej, jedyną skuteczną przed nią obroną jest wyrzucenie telewizora na śmietnik.

Człowiek sowiecki żyje

Nie ma się więc co dziwić, że Rosjanie mają dokładnie wyprane mózgi. Dowodzą tego np. przeprowadzone na początku sierpnia badania Centrum Lewady. Na pytanie, kto przede wszystkim ponosi odpowiedzialność za śmierć podróżnych malezyjskiego boeinga, 50 proc. Rosjan wskazało na rząd Ukrainy, 45 proc. – na ukraińskich wojskowych, 20 proc. – na USA, a tylko 2 proc. – na tzw. separatystów i 1 proc. – na Rosję (w badaniach tych można było wskazać kilka wariantów odpowiedzi).

Socjologia uczy, że siła i propaganda nie starczają, aby skutecznie rządzić ludźmi. Konieczna jest bowiem pewna dyspozycja, gotowość czy wręcz akceptacja społeczna na użycie przez rządzących tych środków. W przypadku Rosjan możemy mówić o mentalności człowieka sowieckiego.

Polityczna poprawność przez ostatnie 20 lat kazała nam odróżniać Rosjanina od Sowieta. Wmówiła nam, że dobrzy w gruncie rzeczy Rosjanie są niewinnymi ofiarami wyobcowanej kremlowskiej elity lub bezosobowego systemu. Reakcja Rosjan na agresję na Ukrainę pokazała, że rozróżnienie to jest wątpliwe.

To rozpoznanie potwierdzają także wnioski z badań przeprowadzonych w Rosji przez samych Rosjan. A więc trudno je zakwalifikować jako rusofobiczne.

Centrum Lewady w końcu lat 80. XX wieku rozpoczęło projekt „Człowiek sowiecki". Jego celem było udokumentowanie procesu transformacji społeczeństwa rosyjskiego po upadku systemu komunistycznego. Socjologowie zakładali, że ustrój totalitarny stworzył szczególny typ człowieka, który następnie był podstawą i przesłanką jego trwania.

Homo sovieticus pojawił się w latach 20. XX w., a więc wtedy, kiedy najważniejsze instytucje reżimu komunistycznego były już ukształtowane. Wraz z upadkiem komunizmu pokolenia sowieckie miały z czasem tracić wpływ na rosyjską tożsamość, a coraz silniej kształtować je mieli młodzi, którzy winni być bardziej liberalni, demokratyczni, wolnorynkowi etc. Celem tych badań miało być więc dokumentowanie procesu obumierania człowieka sowieckiego.

Jednak ku zaskoczeniu socjologów z Centrum Lewady już w latach 90. XX wieku okazało się, że założenia, na których oparto badania, okazały się błędne: człowiek sowiecki wcale nie miał ochoty odchodzić do lamusa historii. A to dlatego, że w prawie niezmienionym kształcie pozostawiono instytucje państwa komunistycznego: administrację państwową, sądownictwo, policję polityczną, szkoły i siły zbrojne. To one reprodukowały człowieka sowieckiego.

Według Lwa Gudkowa, obecnego szefa Centrum Lewady, cechą istotną rosyjskiego homo sovieticusa jest jego zdemoralizowanie: „sterylizacja lub zniszczenie moralności są warunkiem utrzymania ludzi w stanie apatii i obojętności, bez których autorytarne reżimy w rodzaju Putinowskiego nie są w stanie istnieć".

Bez konkurenta

Czy w tak ukształtowanym systemie Putin powinien się więc bać o swoją władzę?

Jeśli odłożymy na bok przyczyny naturalne (choroba lub śmierć), to zmiana władcy na Kremlu może odbyć się na dwa sposoby. Albo wskutek wewnętrznego puczu w łonie grupy trzymającej władzę, albo wskutek społecznego buntu.

Pierwszą możliwość można obecnie wykluczyć. Putin nie ma realnego konkurenta. A kilkaset najbliższych mu osób rządzących Rosją nie ma żadnego interesu w pozbyciu się go. Ich władza i ogromne pieniądze zależą bowiem bezpośrednio od niego. Wraz z jego odejściem cały układ pogrąży się w niebyt.

Bunt społeczny jest również mało prawdopodobny. Na razie Putina popiera przytłaczająca większość, która w zamian za mocarstwowo-imperialny miraż gotowa jest znosić niedostatek.

A zatem dopóki nie dojdzie do istotnych przetasowań na szczytach władzy lub tektonicznych ruchów w łonie społeczeństwa rosyjskiego, dopóty Putin może być pewny, że znajdujące się na Kremlu czapka Monomacha i tron Iwana Groźnego są ?w jego wyłącznym posiadaniu.

Autor jest historykiem filozofii. Jako ekspert ?w dziedzinie stosunków międzynarodowych pracował w Kancelarii Prezydenta, MSZ oraz Kancelarii Prezesa Rady Ministrów

Pisał w Opiniach

George Friedman

Po wprowadzeniu przez Zachód tzw. sankcji trzeciego stopnia pełni entuzjazmu komentatorzy zaczęli wieszczyć początek końca Władimira Putina. Ten optymizm nie jest jednak uzasadniony. Filary, na których opiera się jego władza, wydają się – przynajmniej obecnie – niewzruszone. Są nimi: jego osobista popularność, pełna kontrola mediów (przede wszystkim telewizji), lojalny aparat przemocy i last but not least rosyjski homo sovieticus.

Magiczna figura

Pozostało 96% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Izrael atakuje Polskę. Kolejna historyczna prowokacja
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Zwierzęta muszą poczekać, bo jaśnie państwo z Konfederacji się obrazi
Opinie polityczno - społeczne
Tomasz Grzegorz Grosse: Europejskie dylematy Trumpa
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?