Na taką swoją powściągliwość i umiarkowanie sam patrzyłem do niedawna z pewną rezerwą i podejrzliwością, jakbym był stuknięty, bo przecież żadnych wahań w sprawie ukraińskich wydarzeń z Putinem w tle zdają się nie mieć wszyscy nasi domowi konkurenci: Prawo i Sprawiedliwość wspierało i wspiera jedną stronę konfliktu (Kijów) ramię w ramię z Platformą Obywatelską, podobnie SLD i PSL, a nawet poseł Palikot i tzw. przystawki. Nikt z czołowych polityków nie ma cienia żadnych wątpliwości - mimo iż toczy się tam najstraszniejsza z wojen: wojna domowa.
Jednak najświeższe oficjalne decyzje Unii Europejskiej (28 państw, pięćset milionów mieszkańców) oraz NATO (też 28 państw, dziewięćset milionów mieszkańców) trochę podtrzymały mnie na duchu – w tym sensie, że pozbyłem się przykrego uczucia samotności. Oto pan Tusk, odkąd został unijnym prezydentem, z dnia na dzień stracił wojowniczą gębę i jakoś nie postuluje, by posłać do Doniecka zagony 11. Lubuskiej Dywizji Kawalerii Pancernej. Szefowa unijnego MSZ, brytyjska biała lejdi Ashton została w jednomyślnym głosowaniu zastąpiona przez włoską siniorę Mogherini, o której „Rzeczpospolita" pisze z dyzgustem, iż jest to dama „tradycyjnie prorosyjska w imię energetycznego biznesu". Wdrażanie umowy o wolnym handlu UE-Ukraina zostało w Brukseli nagle i niespodziewanie zawieszone do grudnia 2015. Z marsylskiej stoczni wyszedł w morze na szkoleniowe rejsy z dwustuosobową rosyjską (!) załogą pierwszy z dwóch nowych francuskich okrętów klasy „Mistral" zbudowanych przez Francję dla Rosji – mimo że ich zakup został ponoć zawieszony. Dezyderowane przez ministra Sikorskiego potężne korpusy wschodnie NATO zmieniły się w szpicę, a tę obkurczono do bodaj trzystu żołnierzy. Parę dni temu szczyt Paktu Północnoatlantyckiego w walijskim Newport hojną ręką przyznał Ukrainie na reformę wojska fundusz żebraczy, przepraszam, powierniczy, w wysokości 15 milionów euro, czyli jednorazowo półtora eurocenta na jednego przeliczeniowego mieszkańca krajów natowskich...
Ale Ukrainie pomóc można również nie angażując się po żadnej ze stron! Tylko że nie jest to pomoc atrakcyjna medialnie, choć ratuje wprost ludzkie życie i zdrowie, a jej potrzeba jest paląca. Oto kilka dni temu Światowa Organizacja Zdrowia podała na specjalnej konferencji prasowej*, że „na wschodzie kraju z powodu wojny nie mogą funkcjonować już 32 szpitale. W regionach ogarniętych wojną domową uciekło z miejsc pracy, w obawie o swoje życie, 70% personelu. WHO obawia się, że lada dzień pojawią się tam ogniska epidemii odry i polio". Polscy eksperci dodają, że zagrożeni czuć się możemy także wzrostem zachorowań na błonicę, gruźlicę i AIDS.
Co my, Polacy, możemy zrobić? Cytuję to, co wyczytałem na specjalistycznym medycznym portalu „Termedia". Mówi Krzysztof Simon, były prezes Polskiego Towarzystwa Epidemiologów i Lekarzy Chorób Zakaźnych:
- Są dwie możliwe formy obrony: albo kordon sanitarny, albo starania o to, by ogniska epidemii zlikwidować od razu w miejscu ich wystąpienia, udzielając lokalnym służbom wszelkiej możliwej pomocy, tak jak dzieje się to w wypadku walki z epidemią ebola. Uważam, że pierwszy z tych scenariuszy w naszej sytuacji jest wręcz niemożliwy do wprowadzenia. Dlatego powinniśmy wszelkimi siłami dopomagać Ukraińcom w bieżącym zwalczaniu zagrożeń na ich terenie.