Przykładem było saksońskie miasto Verden, w którym do dziś istnieje dziwny twór o nazwie Sachsenhain. To zbudowany na życzenie Himmlera pierwowzór faszystowskich amfiteatrów, w którym w świetle tysięcy pochodni wykuwano pierwociny kultu tysiącletniej Rzeszy.
Sachsenhain powstał we wczesnych latach 30. Sporej wielkości łąkę otoczono szeroką na kilka metrów, wysypaną żwirem ścieżką, a wzdłuż niej postawiono 4500 kamiennych steli, które symbolizowały dokładnie taką liczbę saskich wojowników ściętych rzekomo w tym miejscu przez chrześcijańskiego władcę Karola Wielkiego. Był koniec VIII wieku, pogańscy Sasi podnieśli bunt, więc król Franków musiał go stłumić, dokonując rzezi w imię porządku, strachu i katolickiego Boga. Tyle legenda. Naziści postanowili wykorzystać ją dla siebie. Mimo braku ewidentnych dowodów, że do mordu, zwłaszcza w Verden, w ogóle doszło, właśnie na przedmieściach tego miasta zbudowano arenę kultu Hitlera.
Nazistowska konstrukcja istnieje po dziś dzień, jest całkiem porządnie opisaną atrakcją turystyczną, ale nigdzie, na żadnej z licznych tablic historycznych nie ma ani jednej wzmianki o prawdziwych budowniczych amfiteatru. Dowiadujemy się o masakrze Sasów, o zbrodniczej roli Karola, ale o prawdziwych zbrodniarzach, którzy wznieśli Sachsenhain, nie ma ani słowa. ANI SŁOWA!!! Widać polityka historyczna Republiki Federalnej nie potrafi udźwignąć wzmianki o Rosenbergu, Himmlerze ?i im podobnym. Mógłby wyjść na światło prawdziwy niemiecki wstyd, ?a to przecież emocja z gruntu nad Renem i Wezerą niepożądana.
Mamy i my swoje grzechy i grzeszki z tego samego rozdziału książeczki do nabożeństwa. Kochany, rodzimy Kraków. Połowa drugiej dekady XXI wieku. Zabytki przyciągają miliony turystów. I cóż widzą turyści w pięknie odnowionych Sukiennicach? Na ścianach renesansowej budowli herby polskich miast, a wśród nich Jeleniej Góry, Wałbrzycha, Świdnicy. Nieco lepiej wykształceni otwierają gęby ze zdziwienia. Jeśli Sukiennice w istocie są tylko odnowione, a oryginalne malunki wykonano w 1895 roku, to polskich miast o tych nazwach przecież wtedy nie było. Były inne, Wilno, Grodno, Lwów czy Tarnopol, ale ich herbów ?w Sukiennicach dociekliwy turysta nie znajdzie. Cóż to za fenomen, warto spytać; więc czytelnik „Rzeczpospolitej" Witold Spirydowicz, ?który – poruszony historią Sachsenhain – sprawę mi opisał, postanowił zapytać u źródła, czyli w Urzędzie Miasta Krakowa. Ktoś w imieniu pana prezydenta odpowiedział: „Program heraldyczny dla Sukiennic został stworzony pod koniec XIX wieku, stanowiąc wizję I Rzeczypospolitej... według stanowiska miejskich służb konserwatorskich wystrój wnętrza Sukiennic jest kreacją zakończoną, podlegającą ochronie, a zmiany herbów po 1945 roku odzwierciedlają przemiany historyczne". Arogancko i całkiem zgrabnie, ale o ile można rozumieć intencje komunistów, którzy trzęsąc portkami przed Stalinem, przemalowywali herby miast, z powieści Makuszyńskiego eliminowali kresowe słownictwo, w filmach i serialach zamieniali Wilno na Białystok (Dyzma) czy Lwów na Rzeszów („Zaklęty dwór"), o tyle trudno wytłumaczyć współczesnych krakowskich urzędników podążających tą samą ścieżką.
Panie, panowie! Kresów już nie należy się wstydzić. Ta pamięć nie jest już zakazana! Nie bądźcie jak Niemcy w Sachsenhain, szanujcie dzieło ?i intencje swoich przodków. Nie wiem, czy apel będzie wysłuchany. Szczerze mówiąc, bardzo w to wątpię. Ale bardzo dziękuję czytelnikowi ?z Krakowa za czujność, spostrzegawczość i podpowiedź. ?Może kiedyś jeszcze wygramy?