W zeszły czwartek zakończyła się konwencja wyborcza Partii Demokratycznej. Każdy, kto oglądał chociaż fragmenty tego przedstawienia, widział olbrzymią pompę i rozmach. To normalne. Amerykańskie konwencje dwóch największych partii to zawsze olbrzymi show. Taki festiwal Open’er, ale skierowany do ludzi, którzy udzielali się w samorządzie uczniowskim. Są znani celebryci, politycy, no i oczy całej Ameryki.
Te czterodniowe imprezy mają na celu kilka rzeczy: zmobilizować swoich wyborców, przedstawić światu program wyborczy i kandydata na prezydenta, oraz spróbować przekonać do siebie ważną część amerykańskiego elektoratu, czyli ok. 10 proc. wyborców niezależnych. Pytanie, w jakim stopniu udało się to demokratom; jakie wnioski można wyciągnąć po czterodniowej konwencji?