Roman Kuźniar: Izrael-Palestyna – bez dobrego wyjścia, z perspektywą dalszej przemocy

Niektórzy myśląc o perspektywach procesu pokojowego między Izraelem i Palestyną, próbują porównywać te relacje ze stosunkami polsko-niemieckimi po 1945 r. Takie porównania ignorują jednak ważne czynniki kulturowe i religijne różniące obie strony.

Publikacja: 27.11.2023 16:52

Roman Kuźniar: Izrael-Palestyna – bez dobrego wyjścia, z perspektywą dalszej przemocy

Foto: AFP

Gdy latem 2020 r. pod patronatem prezydenta USA Donalda Trumpa podpisywano pierwszą serię tzw. porozumień Abrahama, które całkowicie abstrahowały od kwestii palestyńskiej, pisałem, że jednostronność polityki amerykańskiej wobec Bliskiego Wschodu buduje potencjał przyszłych napięć i niepokojów. Na krytyczny głos wobec tych porozumień natknąłem się także na łamach „New York Timesa”. Oczywiście, nikt wtedy nie mógł przewidywać tego, co stanie się 7 października 2023 r.

Toczące się od tamtego dnia walki nie są nowym konfliktem, tylko nową odsłoną wojny, która rozpoczęła się w 1948 r., od ataku na Izrael państw arabskich, które nie mogły się pogodzić z tym, że na mocy rezolucji ONZ w miejsce brytyjskiego mandatu pojawiło się państwo żydowskie. Tych wojen od tamtej pory było wiele, przy czym zmieniła się ich natura. Zamiast wojen między tymi państwami od pewnego czasu dochodzi do konfliktów asymetrycznych, tak jak teraz pomiędzy Izraelem a różnymi zbrojnymi organizacjami palestyńskimi w rodzaju Hezbollahu czy Hamasu. Tym razem zapalnikiem okazał się nie jakiś drobny incydent z udziałem żołnierzy, lecz potworny pogrom (tym terminem posłużył się Michael Walzer), którego dopuścił się Hamas na ludności Izraela przy granicy ze Strefą Gazy.

Granica między krytyką Izraela a antysemityzmem

Obecnie jesteśmy świadkami izraelskiej operacji wojskowej wymierzonej w Hamas w Strefie Gazy. Jej celem jest likwidacja zagrożenia, jakie Hamas stanowi dla Izraela; Hamas nie uznaje prawa państwa izraelskiego do istnienia. I w tym miejscu zaczyna się problem. Nikt nie kwestionuje bowiem prawa Izraela do obrony, czyli dążenia do przynajmniej tak radykalnego osłabienia Hamasu, aby nie mógł w przyszłości zagrozić Izraelowi. Jednak sposób prowadzenia tej operacji budzi rosnącą krytykę.

Co gorsza, towarzyszy temu wzrost przejawów antysemityzmu na świecie, także na Zachodzie. Jak się można odnieść do tej sytuacji?

Z uwagi na to, że jest to właśnie konflikt asymetryczny (asymmetric warfare), prawo międzynarodowe jest pod wieloma względami niewystarczające dla oceny tego, co tam się dzieje. Zaś oceny polityczne rządzą się swoimi prawami. Dość poręcznym narzędziem w tej sytuacji jest koncepcja wojny sprawiedliwej, do której także odwołał się niedawno rzeczony Michael Walzer, filozof polityczny, który uchodzi za najbardziej wnikliwego współczesnego badacza tej koncepcji. Zgodnie z nią, wojnę można uznać za sprawiedliwą, gdy spełnia minimum dwa kryteria: słusznej przyczyny oraz należytego jej prowadzenia. W tym drugim chodzi o przestrzeganie dwóch zasad: rozróżniania (żołnierzy/bojowników od ludności cywilnej) oraz proporcjonalności (wywoływanych strat w stosunku do celu, który chce się osiągnąć). Niekiedy dorzuca się trzecie kryterium – Walzer także to czyni w swej klasycznej pracy o wojnach sprawiedliwych i niesprawiedliwych. Chodzi o ostateczny cel czy rezultat wojny lub innego rodzaju użycia siły.

Co ma wojna w Iraku do ataku Hamasu z 7 października?

Jeśli zatem przyjąć tę koncepcję za punkt odniesienia do oceny wojny w Gazie, to izraelska operacja spełnia znakomicie pierwsze kryterium – słusznej przyczyny. Znacznie gorzej jest z drugim kryterium i stąd międzynarodowa krytyka sposobu prowadzenia tej operacji, którą naturalnie Izrael odrzuca. Przypomnijmy jednak, że amerykańscy intelektualiści, którzy bronili amerykańskiej „Global War on Terror” w słynnym manifeście „What we are fighting for” z 2002 r., też powoływali się na koncepcję wojny sprawiedliwej. Jednak ze względu na sposób jej prowadzenia (naruszenia prawa, liczba ofiar) szybko straciła tytuł, aby uważać ją za sprawiedliwą. Najpierw ci sami intelektualiści, a za nimi politycy odżegnali się od inwazji na Irak, uznanej po latach dość powszechnie za poważny błąd. Jak skończyła się operacja w Afganistanie, widzieliśmy niedawno. To dlatego prezydent Joe Biden ostrzegał przywódców Izraela, aby nie popełnili błędów Ameryki z tamtego czasu. Jak się zdaje, na próżno. Nota bene wtedy także krytykom wojny przeciwko Irakowi przypisywano niekiedy antysemityzm.

Na terytorium powiatu krośnieńskiego mieszka około 112 tys. mieszkańców. W Strefie Gazy, której wielkość to 40 proc. tego powiatu, zamieszkuje około 2,25 mln mieszkańców. Gęstość zaludnienia jest tam najwyższa na świecie. To dlatego Barack Obama określił warunki życia tam już na początku inwazji jako „nie do zniesienia”, co kontynuacja tej operacji jedynie zwielokrotnia. Przy tej gęstości zaludnienia, nie ma się gdzie schronić przed atakami z lądu i powietrza. Dlatego nawet stosowanie tzw. ludzkich tarcz, które zdarza się dość rzadko, jest niepotrzebne, aby bardzo trudne stało się stosowanie zasady rozróżnienia, oraz aby powodować nieproporcjonalne straty cywilne. W związku z tym Wysoki Komisarz Narodów Zjednoczonych ds. praw człowieka oskarża obie strony, także Izrael o łamanie prawa humanitarnego.

Czytaj więcej

Wielki powrót. Izraelski klucz do Strefy Gazy

I wreszcie, sprawa trzeciego kryterium. Czy da się, jak piszą klasycy, „osiągnąć lepszy stan pokoju dzięki tej wojnie”? Bynajmniej, z pewnością przeciwnie. Przecież nie możemy zapominać, że ta wojna ma swoje tło. Chodzi o udawanie przez długie lata, że problem palestyński nie istnieje, a właściwie jest rozwiązany dzięki istnieniu rezerwatu pod nazwą „Autonomia Palestyńska”. Jednak i sam rezerwat dostarczał paliwa do potencjalnego wybuchu, bowiem wbrew prawu, siłowo był stale dogęszczany kolejnymi osiedlami izraelskich osadników.

Ale problem główny, to oczywiście sposób prowadzenia operacji w Gazie. Masakra cywilów i morze ruin na rozległych połaciach Strefy Gazy, to przecież fundament pod martyrologiczny mit, którym będą się inspirować kolejne pokolenia bojowników i terrorystów palestyńskich. Wywołanie takiej reakcji Izraela było być może celem akcji Hamasu z 7 października. Było też nim zapewne wysadzenie w powietrze układów Abrahama i perspektywy stopniowego porozumienia między Izraelem a państwami arabskimi. A dzieje się tak w niemałym stopniu dlatego, że premier Beniamin Netanjahu, który przez lata swej władzy unikał powrotu do procesu pokojowego (także pod wpływem swych radykalnych, religijno-nacjonalistycznych koalicjantów), ponosi poważną polityczną i moralną odpowiedzialność za to, że Izrael dał się tak potwornie zaskoczyć 7 października. Obecnie, kreujący się od zawsze na „twardziela” izraelskiej polityki „Bibi” usiłuje się zrehabilitować miażdżącym odwetem, z tym wszystkim, co widzimy, ale co także uniemożliwi na długie lata szansę powrotu do rokowań politycznych, czyli dotyczących regulacji problemu palestyńskiego.

Strefy Gazy pod międzynarodowy arabski nadzór

Nie ma zatem realnych perspektyw ani na wolną Palestynę, ani na współżyjące obok siebie dwa państwa – żydowskie i palestyńskie. Także dlatego, że ten kawałek ziemi, o który toczą walkę dwa narody (nie ma takiego drugiego miejsca na świecie), swą wielkością i kształtem to uniemożliwia. Jedyne co pozostaje to działanie na rzecz unikania rozlewu krwi, kolejnych pogromów, pacyfikacji, aktów terroru i destrukcyjnych inwazji. Jak to osiągnąć? Trudno podpowiadać z zewnątrz, ale pewne rzeczy wydają się oczywiste.

Po pierwsze, terytorium Autonomii (Zachodni Brzeg) musi być przez Izrael szanowane jako surogat palestyńskiego państwa. Czyli m.in. nie może podlegać siłowemu, dokonywanemu pod osłoną izraelskich karabinów, zasiedlaniu. Zbyt wielu Palestyńczyków ginie tam w obronie swej ziemi, a jej charakter jest tak zmieniany, że przestają oni tam być u siebie. Co się tyczy Strefy Gazy, mogłaby stać się terytorium pod międzynarodowym arabskim nadzorem. Część jej ludności mogłaby zostać przesiedlona do bogatych krajów arabskich, zwłaszcza tych znad Zatoki Perskiej. Niech one nie przerzucają ciężaru uchodźstwa i migracji na Europę. Niech raz wykażą realną solidarność ze swymi arabskimi braćmi z Palestyny, a nie taką, która ogranicza się do ataków słownych na Izrael i Zachód. Chodzi o wielką operację, rozłożoną w czasie, ale nie jest to dla nich, oraz dla Ligi Państw Arabskich, zadanie ponad ich siły.

W myśleniu o perspektywach procesu pokojowego między Izraelem i Palestyną nie da się patrzeć przez porównanie do ewolucji stosunków polsko-niemieckich od 1945 r. Tak się nieraz czyni, ale takie porównania ignorują ważne czynniki kulturowe i religijne różniące obie strony. Ale nawet jeśli, to za sprawą tego, co się tam dzieje od 7 października wróciliśmy do „1945 roku”, od którego nad Odrą minęło 78 lat. Ile razy jeszcze Izraelczycy i Palestyńczycy mają w swoich relacjach wracać do „1945 roku”?

O autorze

Roman Kuźniar

Jest politologiem, profesorem nauk humanistycznych, w latach 2010–2015 był doradcą prezydenta RP Bronisława Komorowskiego ds. międzynarodowych

Gdy latem 2020 r. pod patronatem prezydenta USA Donalda Trumpa podpisywano pierwszą serię tzw. porozumień Abrahama, które całkowicie abstrahowały od kwestii palestyńskiej, pisałem, że jednostronność polityki amerykańskiej wobec Bliskiego Wschodu buduje potencjał przyszłych napięć i niepokojów. Na krytyczny głos wobec tych porozumień natknąłem się także na łamach „New York Timesa”. Oczywiście, nikt wtedy nie mógł przewidywać tego, co stanie się 7 października 2023 r.

Toczące się od tamtego dnia walki nie są nowym konfliktem, tylko nową odsłoną wojny, która rozpoczęła się w 1948 r., od ataku na Izrael państw arabskich, które nie mogły się pogodzić z tym, że na mocy rezolucji ONZ w miejsce brytyjskiego mandatu pojawiło się państwo żydowskie. Tych wojen od tamtej pory było wiele, przy czym zmieniła się ich natura. Zamiast wojen między tymi państwami od pewnego czasu dochodzi do konfliktów asymetrycznych, tak jak teraz pomiędzy Izraelem a różnymi zbrojnymi organizacjami palestyńskimi w rodzaju Hezbollahu czy Hamasu. Tym razem zapalnikiem okazał się nie jakiś drobny incydent z udziałem żołnierzy, lecz potworny pogrom (tym terminem posłużył się Michael Walzer), którego dopuścił się Hamas na ludności Izraela przy granicy ze Strefą Gazy.

Pozostało 86% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Opinie polityczno - społeczne
Ewa Szadkowska: Składka zdrowotna, czyli paliwo wyborcze
Opinie polityczno - społeczne
Marek A. Cichocki: Duopol kontra społeczeństwo
analizy
PiS, przyjaźniąc się z przyjacielem Putina, może przegrać wybory europejskie
analizy
Aleksander Łukaszenko i jego oblężona twierdza. Dyktator izoluje i zastrasza
Opinie polityczno - społeczne
Piotr Arak: Po 20 latach w UE musimy nauczyć się budować koalicje