Ojkofobia ekstremalna

W ślad za uznaniem pamięci historycznej naszej części Europy winny iść zadośćuczynienia – wiceszef MSZ polemizuje z byłym dyplomatą w sprawie reparacji.

Publikacja: 28.04.2023 03:00

Ojkofobia ekstremalna

Foto: Fotorzepa/Piotr Guzik

Pan Jarosław Bratkiewicz, b. dyplomata i wieloletni pracownik MSZ, nie od dziś lansuje na łamach „Gazety Wyborczej” swoje przemyślenia historiozoficzne utrzymane w tonie poetyki wstydu i przeprosin wszystkich za wszystko. Jednakże jego ostatni artykuł pt. „Doić kogo się da, w kraju i za granicą” opublikowany 15 kwietnia jest szczególnie kontrowersyjny i musi spotkać się z odpowiedzią. Rodzi się też pytanie, czy tekst ten jest efektem polemicznych pasji, a raczej frustracji b. ambasadora, czy też powstał na określone zamówienie polityczne. Można zapytać: Na czyje?

Z lektury artykułu wynika, że autor nie dostrzega nowego kontekstu geostrategicznego po 24 lutego 2022. W jego wynurzeniach nie ma miejsca na refleksję o walczącej z agresorem Ukrainie. Notabene w swojej książce opublikowanej niedługo przed wybuchem wojny na Ukrainie Bratkiewicz utrzymywał, że „hasła o wolnej Ukrainie jako rękojmi polskiej niepodległości nie powinno się w dzisiejszych realiach wynosić na ołtarze przezorności geopolitycznej. To już przeszłość”. Jakaż zatrważająca ślepota wobec realiów międzynarodowych b. dyrektora politycznego MSZ z okresu rządów koalicji PO–PSL.

W perspektywie Bratkiewicza Ukraina jawi się jako byt amorficzny, jest „kulturowo wątła”, ba, zbarbaryzowana, a więc, jak można mniemać, zgodnie z fetyszyzowaną przez autora logiką Machtpolitik, zasługująca na unicestwienie.

Historia jak u Putina

Szczególnym nadużyciem ze strony Bratkiewicza jest cytowanie wypowiedzi zasłużonego badacza literatury Kazimierza Wyki, który wszakże sam w okresie sowietyzacji Polski nie ustrzegł się flirtu z władzami komunistycznymi, a który w swoich okupacyjnych „Dziennikach” tłumaczył brutalność Niemiec w Polsce w czasie II wojny światowej zapóźnieniem cywilizacyjnym II RP. Takie instrumentalne wykorzystywanie formułowanych pod wpływem skrajnych emocji myśli dyskredytuje nie tyle samego literaturoznawcę, co Bratkiewicza, choć ma w jego mniemaniu stanowić paradoksalne usprawiedliwienie dla zbrodni popełnianych przez Niemców na narodzie polskim.

Tezy Bratkiewicza dotyczące rzekomej entente cordiale II RP z Rzeszą Niemiecką powielają „prawdy historyczne” rozpowszechniane przez Putina i jego akolitów (Zacharową, Miedwiediewa, Pieskowa). Amplifikowanie dezinformacji rosyjskiej stawia autora w szeregu co najmniej użytecznych dla Moskwy propagandzistów.

Z kolei twierdzeniem, iż „podboje kolonialne stanowiły formę biznesowej aktywności”, Bratkiewicz wymierza policzek dziesiątkom milionów ofiar kolonializmu na całym świecie. Stawiając się w szeregu „po europejsku myślących” Polaków, zdradza rasistowskie podejście do państw postkolonialnych domagających się – słusznie – odszkodowań za zadany przez kolonialistów gwałt i zbrodnie. W 1999 r. NGO Afrykańska Komisja Reparacji, Prawdy i Repatriacji oszacowała wartość odszkodowań za śmierć zniewolonych Afrykańczyków oraz eksploatację ekonomiczną kontynentu na 777 bilionów dolarów. Niemcy prowadzą dziś dialog z Namibią i Tanzanią, które były ich koloniami ponad 100 lat temu. Minister spraw zagranicznych Niemiec Annalena Baerbock podczas wizyty w Nigerii zwróciła tamtejszym władzom tzw. brązy z Beninu (notabene nie zrabowane, ale zakupione od Brytyjczyków przez berlińskie muzeum). Sprawie nadano rozgłos, podkreślając szeroko ów gest Niemców.

RFN nie traktują zatem tych państw i ludów z pogardą, jaka pobrzmiewa w tekście Bratkiewicza insynuującym „politykę afrykańskiego dojenia”. Używając terminologii rasistowskiej, Bratkiewicz wydaje się z taką samą pogardą traktować zarówno Polaków, jak Afrykańczyków.

„Do cna demokratyczne” Niemcy potrafią się więc ugiąć i angażują się w ten dialog, gdyż tak nakazuje elementarna sprawiedliwość. Widzimy jednak, porównując reakcję Berlina na naszą notę dyplomatyczną z ich wrażliwością na postulaty byłych kolonii afrykańskich, że pamięć niemiecka dotycząca zbrodni wojennych okazuje się wybiórcza.

Nie chodzi o „dojenie”

Pamięć historyczna nie może być wybiórcza na poziomie unijnym. Unia Europejska – postrzegana przez jej architektów jako „mocarstwo normatywne” – nie będzie w pełni zjednoczona, jeśli nie zostanie uświadomione wyjątkowe doświadczenie II wojny światowej, będące udziałem Polaków ujarzmionych podwójnie w XX wieku – przez Niemców, a następnie Sowietów.

Niestety, jak zauważył prof. Andrzej Nowak, niechlubnym przykładem słabej internalizacji historii wschodniej części Europy jest sponsorowany przez Parlament Europejski (PE) Dom Historii Europejskiej w Brukseli. Pokazuje on hegemonię narracji Europy Zachodniej, co zresztą stwierdził europejski NGO Platforma Europejskiej Pamięci i Sumienia. W ślad za uznaniem pamięci historycznej tej części Europy winny iść zadośćuczynienia. Stanowią o tym normy świata cywilizowanego.

Na temat ten wypowiedziała się m.in. społeczność międzynarodowa w rezolucji Zgromadzenia Ogólnego ONZ nr 60/147 z 16 grudnia 2005 r. w sprawie głównych zasad i wytycznych dotyczących prawa do skorzystania ze środka prawnego i do zadośćuczynienia ofiarom rażących przypadków łamania międzynarodowego prawa w zakresie praw człowieka oraz poważnych naruszeń prawa humanitarnego. Państwa ONZ zgodziły się z  zasadą prawa do zadośćuczynienia za doznane krzywdy oraz mechanizmami odszkodowawczymi. Więc nie o „dojeniu” tu mowa, tylko o poszanowaniu praw człowieka, na których zgodnie z art. 2 traktatu o UE oparta jest Unia, i budowaniu jedności europejskiej, w czym żywotne znaczenie ma przyswajanie wspólnej pamięci historycznej.

O znaczeniu pamięci – acquis historique UE, bez której pojednanie nie jest możliwe, wypowiedział się też PE w rezolucji z 19 września 2019 r. w sprawie znaczenia europejskiej pamięci historycznej dla przyszłości Europy.

Jak zwrócił uwagę Stanisław Żaryn, „Bratkiewicz w swoim tekście sugeruje, że powodem, dla którego Polska chce reparacji, jest zazdrość wobec bogatych państw Europy, w tym RFN. O tym, że Niemcy swoją potęgę budowali m.in. na przemyśle zagłady w czasach WWII nie wspomina” (pis. oryg.).

Przodownicy destrukcji

Pruski władca Fryderyk Wielki nazywał Polaków „Irokezami Europy”. Chciał w ten sposób upokorzyć Polaków i usprawiedliwić usunięcie Polski z mapy Europy. Stąd krótka droga do dehumanizacji Polaków w doktrynie Hitlera usprawiedliwiającej unicestwienie polskich elit i zredukowanie Polaków do roli niewolników. Bratkiewicz, wyszydzając w podobny sposób swoich rodaków, uprawia czarny PR w stylu rusko-hitlerowskim, obecny też w latach stalinowskich w niesławnym programie radiowym „Fala 49”.

Wytykając II RP zapóźnienia cywilizacyjne, Bratkiewicz nie wspomina oczywiście, że Polska została skazana na 123-letni niebyt przez mocarstwa ościenne. Nie była więc suwerennym sternikiem swoich dziejów. A państwa zaborcze traktowały ziemie polskie jako obszary peryferyjne. Stąd niedofinansowanie ich rozwoju. Niemcy przodowały w niszczeniu polskiej przedsiębiorczości. W zaborze pruskim, w wyniku rozpoczętych w 1885 r. „rugów pruskich” wyrzucono z prowincji ok. 26 tys. Polaków, przede wszystkim wykwalifikowanych robotników i rzemieślników.

Główną metodą argumentacji Bratkiewicza jest szyderstwo – karykaturalne wypaczanie faktów, ojkofobia in extremis oraz pogarda wobec Polaków.

Jeszcze á propos tezy o rzekomym dystansowaniu się Żydów wobec pisowskiej rewindykacji: warto wspomnieć, że na mocy tzw. porozumień luksemburskich RFN–Izrael z 10 września 1952 r. Żydzi, którzy przeżyli okupację, otrzymali łącznie kwoty równe kilkunastu procentom rocznego budżetu RFN z okresu „Wirtschaftswunder”. Tymczasem polskie roszczenia nie zostały nigdy zaspokojone.

Pan Jarosław Bratkiewicz, b. dyplomata i wieloletni pracownik MSZ, nie od dziś lansuje na łamach „Gazety Wyborczej” swoje przemyślenia historiozoficzne utrzymane w tonie poetyki wstydu i przeprosin wszystkich za wszystko. Jednakże jego ostatni artykuł pt. „Doić kogo się da, w kraju i za granicą” opublikowany 15 kwietnia jest szczególnie kontrowersyjny i musi spotkać się z odpowiedzią. Rodzi się też pytanie, czy tekst ten jest efektem polemicznych pasji, a raczej frustracji b. ambasadora, czy też powstał na określone zamówienie polityczne. Można zapytać: Na czyje?

Pozostało 92% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Opinie polityczno - społeczne
Magdalena Louis: W otchłań afery wizowej nie powinno się wrzucać całego szkolnictwa wyższego
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Niemiecka bezczelność nie zna granic
Opinie polityczno - społeczne
Mirosław Żukowski: Nie spodziewajmy się, że igrzyska olimpijskie cokolwiek zmienią
Opinie polityczno - społeczne
Michał Urbańczyk: Kamala Harris wie, jak postępować z takim typem człowieka jak Trump
Materiał Promocyjny
Mity i fakty – Samochody elektryczne nie są ekologiczne
Opinie polityczno - społeczne
Michał Wojciechowski: Drogi do sprawnego państwa