Odczłowieczanie przeciwnika jest jednym ze skutecznych sposobów przygotowywania do wojny. Zwłaszcza w przeszłości żołnierz musiał nieraz widzieć z bliska twarz stojącego przed nim wroga, którego miał zarąbać lub zastrzelić.
Żeby Niemcy mogli skutecznie zabijać cywilów, tych trzeba było przedstawiać jako podludzi – niezależnie od tego, czy chodziło o Polaków, Ukraińców czy Żydów. Propaganda była doskonale przygotowana: służyły jej słowa, karykatury czy filmy.
Zdrajcy, krwiopijcy, rewizjoniści, syjoniści
W Związku Sowieckim i innych komunistycznych krajach język i gesty nienawiści przetrwały dłużej niż same systemy. Moje pokolenie uczniów szkół podstawowych we wczesnych latach 50. miało nienawidzić Amerykanów, przywódcę antykomunistycznych sił w Chinach Czang Kaj-szeka czy pierwszego prezydenta Korei Południowej Li Syng Mana, których przedstawiano jako grube potwory mordujące dzieci.
Wrogów nazywano w komunizmie zdrajcami, krwiopijcami, mordercami, rewizjonistami czy syjonistami. Knajackiego języka jednak nie używano, może z wyjątkiem Władysława Gomułki, który nazwał Janusza Szpotańskiego „człowiekiem o moralności alfonsa". Ale można zrozumieć wściekłość pierwszego sekretarza kompartii, opisanego (wierszem) jako gnom.
Wszystkie strony w życiu politycznym Polski zarzucają sobie posługiwanie się „językiem nienawiści" – czasami słusznie, czasami przesadnie. Nie wszystkie epitety, kpiny czy wyzwiska prowokują jakąkolwiek nienawiść, czasem wywołują tylko śmiech lub obrzydzenie.