Nic nie wiadomo jeszcze o tym, czy Mohamed Lahouaiej Bouhlel miał jakieś związki z organizacjami terrorystycznymi. Niemniej w sobotę tzw. Państwo Islamskie oświadczyło, że sprawca nicejskiego zamachu działał w imieniu tej organizacji.
Czyn szaleńca?
Pierwsze wyniki śledztwa zdają się wskazywać, że kierowca ciężarówki, który świadomie wjechał w tłum ludzi podczas święta narodowego 14 lipca, był człowiekiem impulsywnym, emocjonalnie niestabilnym – został zresztą skazany na początku 2016 r. za akty przemocy, jakich dopuścił się w stosunku do swojej żony.
Czy jego niestabilność emocjonalna, brak jakiegokolwiek manifestu ideologicznego z jego strony (dzihadyści prawie zawsze dbają o łatwą identyfikację ich czynu z dżihadem – tak uczynił np. sprawca niedawnego zamachu na małżeństwo policjantów w Magnanville w nocy z 13 na 14 czerwca) i spóźnione (bo następujące dopiero po 36 godzinach) uznanie zamachu przez tzw. Państwo Islamskie pozwalają na konkluzję, że rzeź w Nicei nie wpisuje się w ciąg wydarzeń pod wspólną nazwą „islamski terroryzm"? Taki wniosek byłby zbyt uproszczony.
Bo nawet jeśli w przypadku Bouhlela decydujący był czynnik psychologiczny, to trzeba zarazem widzieć, że był czuły na dyskurs wojującego islamu, który od lat wzywa muzułmanów żyjących na Zachodzie do zabijania „niewiernych". Wybrał sposób działania, który dokładnie wpisuje się w te apele, wzywające do zabijania „niewiernych" w każdy możliwy sposób: nożem, pałką, trucizną, wszystkim, co jest pod ręką. Bouhlel, który był akurat kierowcą ciężarówki, miał – poniekąd – pod ręką taki pojazd...
I nawet jeśli sobotnie oświadczenie tzw. Państwa Islamskiego wykorzystuje łatwą okazję, a w rzeczywistości nie było wcześniej żadnych ustaleń z Bouhlelem, niewiele to zmienia w interesującej nas kwestii. Ważne jest to, że można działając z oddali, jak gdyby aktywować zamachy na terytorium „niewiernych", siać tam strach i zwątpienie, a w ten sposób przybliżać dzień, w którym Francja stanie się kalifatem francuskim, Niemcy – kalifatem niemieckim itd.