Brzeziecki: Z Aleksanderm Łukaszenką trzeba postępować ostrożnie

Prezydent Białorusi dziś kokietuje Polskę. Oczywiście, trzeba z tego skorzystać, ale też pamiętać, że Baćka w każdej chwili może zmienić zdanie – pisze publicysta.

Aktualizacja: 08.09.2016 20:53 Publikacja: 07.09.2016 19:23

Brzeziecki: Z Aleksanderm Łukaszenką trzeba postępować ostrożnie

Foto: AFP

Białoruś to dziwny sąsiad. Łączy nas z nią spory kawał granicy i kilkaset lat historii, jednak nie wywołuje ona takich emocji jak Ukraina, Litwa czy Rosja. Myśl o żadnym z białoruskich miast, nawet Grodnie, nie porusza w naszych sercach strun, które poruszają Lwów czy Wilno. Białorusini nie wzbudzają w nas ani nadmiernej sympatii, ani niechęci. Białoruś rzadko gości w serwisach informacyjnych.

W najbliższy weekend odbędą się tam wybory parlamentarne (do izby wyższej głosowanie już trwa), o czym w Polsce praktycznie nikt nie wie. Do reżimu Aleksandra Łukaszenki zdążyliśmy się przyzwyczaić. Najpierw nas trochę śmieszył, potem przerażał, dziś chyba nuży. Analitycy zgodnie narzekają, że pisanie tekstów na temat Białorusi mogliby właściwie ograniczyć do powielania starych tez z nowymi datami. Nawet problem mieszkających w tym kraju Polaków przycichł.

Pielgrzymki do Mińska

A jednak to z Białorusią Polska od kilku miesięcy ociepla relacje. Ze słynnej giedroyciowskiej triady: Ukraina, Litwa, Białoruś, polski minister spraw zagranicznych Witold Waszczykowski zdaje się wybierać właśnie nizinny kraj nad Swisłoczą. Przez niemal rok udawało mu się szerokim łukiem omijać ważne stolice państw Europy Wschodniej, do Mińska jednak zawitał w marcu i rozmawiał z Aleksandrem Grigoriewiczem w „ciepłej i przyjaznej” atmosferze. Krytycy PiS drwili z tej nagłej przyjaźni, znajdując w niej potwierdzenie tezy, że „swój do swego ciągnie”. Niesłusznie – ocieplenie relacji z Białorusią jest Polsce potrzebne. Wpisuje się też, czego krytycy nie widzą, w politykę Unii Europejskiej, która zniosła kilka miesięcy temu sankcje wymierzone w Mińsk. Dobrze więc, że Waszczykowski pojechał do stolicy Białorusi, fatalnie tylko, że nie odwiedził Kijowa, Tbilisi, Kiszyniowa, Wilna…

Waszczykowski nie był jednak pierwszy. Przed nim już Radosław Sikorski jeździł do Mińska, licząc, że przekona Łukaszenkę do demokratyzacji. Widać każdemu szefowi polskiej dyplomacji marzy się przełom w relacjach z Białorusią i „oswojenie” dyktatora. Być może jest w tym też coś postkolonialnego – oto polscy panowie odwiedzają dawne włości Rzeczypospolitej, by ucywilizować białoruskiego chłopa. Tymczasem ten chłop okazuje się nad wyraz sprytny.

Sikorski dał się uwieść Łukaszence i oczywiście się przeliczył, bo żądał niemożliwego. Zaraz potem na Białorusi odbyły się wybory prezydenckie, po których na opozycję posypały się represje. Relacje z Zachodem zostały zamrożone. 

Na razie zaś chyba jedyną bezpośrednią korzyścią Waszczykowskiego była możliwość wbicia szpili Donaldowi Tuskowi. Szef MSZ usłyszał bowiem od Łukaszenki, że ten proponował ówczesnemu polskiemu premierowi wspólne zabiegi o rozwiązanie konfliktu na Ukrainie. Tusk miał ofertę odrzucić. Na ile była ona realna, Waszczykowski chyba się nie zastanawiał. Niedobrze by było, gdyby szef polskiego MSZ jechał do Mińska po to tylko, by usłyszeć takie rewelacje. W lipcu polski minister z kolei rozważał, że Polska mogłaby być pośrednikiem w zbliżeniu Białorusi z NATO. To pokazuje, jak bardzo nie rozumie tego kraju.

Białoruś jest jednak sąsiadem Polski, jest tam polska mniejszość – naturalne więc, że nasza dyplomacja znów podjęła starania, by ożywić obustronne relacje. W ślad za Waszczykowskim na początku sierpnia na Białoruś udali się polscy parlamentarzyści z wicemarszałkiem Sejmu Ryszardem Terleckim na czele – spotkali się z przedstawicielami białoruskiego parlamentu wyłonionego w sposób niedemokratyczny i nieuznany przez Europę, co wywołało oskarżenia o jego „legalizację”. Znów padły zapewnienia o potrzebie odbudowy wzajemnej współpracy.

Zanim jednak „ożywimy” relacje, warto zapytać, z jakim partnerem mamy do czynienia oraz co chcemy osiągnąć.

Atut – stabilność

Ocena 25-lecia niepodległości Białorusi nie może być jednoznacznie negatywna. Białorusini ten czas przeżyli lepiej i dostatniej niż obywatele wielu innych byłych republik radzieckich. Istotą dzisiejszej Białorusi jest stabilność. Łukaszenko dawno temu zawarł ze społeczeństwem umowę: ja wam daję względny dobrobyt, wy nie mieszacie mi się do polityki. Przez ponad dwie dekady to działało i ciągle działa, choć kraj już od dwóch lat dręczy recesja i ekonomiści wieszczą jego bankructwo. Marek Karp, twórca Ośrodka Studiów Wschodnich, pisał w 1997 r. w „Gazecie Wyborczej”: „Łukaszenko będzie rządził długo, znacznie dłużej, niż mu się prorokuje. Jest to bowiem dyktatura zgodna z oczekiwaniami społeczeństwa”. Karp nie pomylił się ani o jotę.

Łukaszenko jest zamordystą, jednocześnie trzyma Białoruś z dala od wszelkich awantur międzynarodowych. Czeczenia, Gruzja, Ukraina… z żadnym z tych konfliktów Białoruś nie miała oficjalnie nic wspólnego. Białoruskie matki nie muszą opłakiwać swoich synów – a na terytorium poradzieckim to jednak rzadki przywilej. W przypadku wojny na Ukrainie Mińsk służył zaś jako miejsce spotkań przywódców europejskich szukających pokojowego rozwiązania. Białoruś od lat nie przyprawia Europy o ból głowy. I to już jest dużo. Polska jako sąsiad powinna to doceniać.
BdTXT - W - 8.15 J: Jednak o realnym zbliżeniu z NATO mowy być nie może. Białoruś jest zintegrowana militarnie z Rosją i zwrot w innym kierunku oznaczałby wielkie niepokoje, których Łukaszenko chce uniknąć. Władimir Putin nie wymaga od Łukaszenki udziału w jego wojnach, obaj mogą się targować o bazę w Bobrujsku dla rosyjskich samolotów, ale nie ma wątpliwości: Białoruś jest de facto częścią rosyjskiego systemu obrony. „My przez Białoruś nigdy nie puścimy czołgów na Rosję” – mówił Łukaszenko w jednym wywiadów.

Gołąbek pokoju

Z tych samych powodów współpraca z Białorusią w ramach Partnerstwa Wschodniego nigdy nie funkcjonowała. Białoruś nie zgłasza ambicji członkostwa w Unii Europejskiej. Bierze za to udział w projektach integracyjnych Kremla. Jedyne, co ją interesowało w stosunkach z Zachodem, to wymiana handlowa i dostęp do kredytów, za które można kupić kolejne miesiące stabilności.

Podstawą białoruskiej gospodarki są jednak rosyjskie surowce. Póki to się nie zmieni, Zachód nie będzie w stanie przeciągnąć Białorusi na swoją stronę. Łukaszenko wielokrotnie dawał do zrozumienia, że choć nieraz iskrzy, to sojusz obu państw jest trwały. Owszem, Białoruś czasem, a ostatnio częściej, wysyła sygnały o zagrożeniu dla jej niepodległości ze strony Rosji. Los Krymu i Donbasu musiał być poważnym ostrzeżeniem dla Mińska. Pamiętajmy wszakże, że to Łukaszenko przez lata parł do integracji z Rosją.

Póki jednak Moskwa bezpośrednio nie zagraża jego rządom, póty będzie miała w nim wasala. Jednocześnie Łukaszenko wie, że jeśli oszuka Zachód (w tym polskich szefów dyplomacji), spotkają go utyskiwania, sankcje i brak kredytów, jeśli zaś postawi się Rosji – cena będzie o wiele większa, łącznie z kolejną wojną hybrydową.

Łukaszenko się starzeje i nie jest już prawdopodobnie mentalnie zdolny do reform, których wymagałby Zachód. Każdy, kto do nich nawołuje, traci stanowisko. Przekonał się o tym Kirył Rudy, liberalny ekonomiczny doradca prezydenta, którego po kilku proreformatorskich wypowiedziach wysłano na placówkę do Chin. Dlatego namówienie Łukaszenki do demokratyzacji, reform i szczerego zbliżenia z Zachodem wydaje się nierealne. Zwłaszcza teraz, gdy UE ma kłopoty i niewiele do zaoferowania.

Oczywiście Łukaszenko na tle Władimira Putina czy rządzącego do niedawna na Ukrainie Wiktora Janukowycza jawi się niczym gołąbek pokoju. W tyle głowy trzeba jednak mieć to, że Baćka zniszczył demokratyczne instytucje w swoim kraju, że być może kilkanaście lat temu zlecał zabójstwa polityczne (a przynajmniej ponosi za nie odpowiedzialność), że wybory, także te obecne, odbywają się tam w sposób niedemokratyczny, że prawa człowieka są łamane. Łukaszenko wypuszcza więźniów politycznych – ale system ma jeszcze wiele sposobów, by gnoić ludzi, niszczyć niepokornych, łamać ich kariery, wykańczać finansowo, zaszczuwać. To się tam wciąż dzieje!

Biznes i prawa człowieka

Jednak stosunki z Mińskiem ocieplać należy. Polska musi zabiegać o dobre relacje z sąsiadami – to podstawowe zadanie dyplomacji; 10 mln Białorusinów to potencjalni nabywcy polskich towarów.

Dzisiejsze stosunku handlowe między naszymi krajami to zdecydowanie za mało. Goszczący na Białorusi parlamentarzyści podejmowali kwestię małego ruchu granicznego. To byłoby korzystne dla mieszkających przy granicy polskich handlarzy i usługodawców. Łukaszenko, choć, co bardzo ważne, otwiera dla Polaków Kanał Augustowski i Grodno, blokuje mały ruch graniczny, bo chce zmusić swoich obywateli do robienia zakupów w kraju. Na marginesie: biorąc pod uwagę poziom integracji Rosji i Białorusi, zabiegi o otwarcie małego ruchu granicznego z Białorusią i zamknięcie go dla Rosjan z Kaliningradu pokazują, jak niespójna jest nasza polityka.

Europa i Polska na razie nie przebiją oferty Rosji, tylko bowiem ona jest w stanie wspierać finansowo Białoruś bez wymagania reform gospodarczych. Kreml nie pyta też o prawa człowieka. Ponadto Białorusini nie są antyrosyjscy, a każda władza w Mińsku (po ewentualnym obaleniu czy ustąpieniu Łukaszenki) będzie musiała brać pod uwagę zdanie Moskwy.

Możliwy jest więc tylko program minimum: starania o mały ruch graniczny, handel oraz inwestycje w zamian za ograniczenie represji i spokój mieszkających tam Polaków. Budowanie przyczółków na wypadek zmiany koniunktury – może być nią tylko bankructwo Rosji, upadek Putina i chwilowa utrata kontroli Kremla nad „strefami wpływu”. Ze świadomością, że powyższe może nigdy nie nastąpić, trzeba, utrzymując relacje z oficjalnym Mińskiem, pielęgnować kontakty z białoruskim społeczeństwem – zwłaszcza z tą częścią, która sprzeciwia się reżimowi – ale nie namawiać i nie rozbudzać nadziei na obalenie „ostatniego dyktatora Europy”. Nie to powinno być celem Polski.

Sztuka balansowania na granicy słusznej troski o prawa człowieka i dwuznacznej moralnie akceptacji dla reżimu jest trudna. Nie musimy stać z boku, gdy cała Europa robi biznes z dyktatorami, ale też nie powinniśmy się z nimi nadmiernie spoufalać ani im za bardzo ufać. Nader życzliwy przebieg niedawnej wizyty autorytarnego przywódcy Kazachstanu Nursułtana Nazarbajewa w Warszawie, pokazał, że Polska chce przyjaźni z tego typu politykami.

I dobrze. Ale Polska, która odwołuje się do dziedzictwa „Solidarności”, musi tu być szczególnie ostrożna.

Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Izrael atakuje Polskę. Kolejna historyczna prowokacja
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Zwierzęta muszą poczekać, bo jaśnie państwo z Konfederacji się obrazi
Opinie polityczno - społeczne
Tomasz Grzegorz Grosse: Europejskie dylematy Trumpa
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?