Będzie wojna? Dziesiątki razy słyszałem to pytanie od znajomych. Pytali podczas manewrów Zapad w 2013 r., po aneksji Krymu i wybuchu wojny w Donbasie, po manewrach w 2017 r., pacyfikacji powyborczych protestów na Białorusi, wybuchu kryzysu migracyjnego na wschodniej granicy. Obecnie trwają największe od prawie 40 lat ćwiczenia Zapad 2021 i znów je słyszę. Każda jednoznaczna odpowiedź byłaby błędna. Jednak to, że tak często stawiamy to pytanie, pokazuje, że żyjemy w większej niepewności niż np. Szwedzi, Francuzi, Niemcy, Włosi czy Hiszpanie. Może dlatego, że ich krajów nie ma na mapach scenariuszy rosyjskich manewrów?

Jedno jest pewne. Ćwiczenia Zapad 2021 nie pozostawiają złudzeń co do przyszłości Białorusi i planów Rosji wobec tego kraju. Republika Polesia (Białoruś) i Federacja Centralna (Rosja) według scenariusza manewrów reagują na próby „destabilizacji sytuacji” i „oderwania zachodniej części Polesia”. W ten sposób Rosja całkowicie aprobuje i wzmacnia propagandę Aleksandra Łukaszenki, który od ubiegłorocznych wyborów przekonuje rodaków, że nie chodzi o demokratyczne przemiany, lecz o próbę destabilizacji sytuacji na Białorusi i oderwania części terytorium. Wrogiem, rzecz jasna, w pierwszej kolejności są Polska i Litwa, którym w UE najbardziej zależy na demokratycznej Białorusi.

Czytaj więcej

Zapad na naszej granicy. Manewry coraz większe i coraz bliżej Polski

Moskwa więc wprost sygnalizuje, że na żadne demokratyczne zmiany w Mińsku zgody nie było i nie będzie. A jeżeli w przyszłości ponownie wybuchną protesty i dojdzie do destabilizacji sytuacji czy próby siłowego obalenia reżimu Łukaszenki, Rosja zmobilizuje wszystkie swoje siły i środki, by „uspokoić sytuację”. Kreml sugeruje też, że gdyby Polska czy Litwa postanowiły wesprzeć np. rebelię czy partyzantkę na Białorusi, konsekwencje mogą być bardzo bolesne. Jednostki Republiki Polesia i Federacji Centralnej nie tylko tłumią taką rebelię, ale i dokonują „kontrataku”, przekraczając zachodnią granicę Białorusi i poddając w ten sposób próbie trwałość wrogiego sojuszu. Byłoby to niezwykle ryzykowne przedsięwzięcie, zarówno dla jednej, jak i drugiej strony. Władimir Putin kreśli więc swoją czerwoną linię, tym razem na Bugu.