Za sprawą konfliktu wokół sądownictwa Polska stała się dzisiaj fascynującym i żywym przypadkiem z dziedziny filozofii politycznej, który odsyła nas do najbardziej podstawowych kategorii, takich jak prawo i polityka.

Dominującym nurtem myślenia o prawie we współczesnej Europie jest normatywizm prawny, który ma swoje europejskie korzenie w XIX wieku, ale został wzmocniony po II wojnie światowej przez prawne tradycje amerykańskie. Zdecydowana większość polskich sędziów została wykształcona w duchu prawnego normatywizmu. Oznacza on określony stosunek do państwa prawa jako systemu bezosobowych, „czystych" norm prawnych, które mają nami rządzić.

Ten sposób myślenia o prawie nigdy jednak nie mógł uporać się z problemem źródeł owych norm. Ustawy nigdy nie są bezosobowe, skoro tworzą je konkretni ludzie, z konkretnych partii. A co z ich kulturą, z ich obyczajami, nie mówiąc o interesach? Jak pogodzić „nieczyste" pochodzenie „czystych" norm prawa? Syndrom „nadzwyczajnej kasty" nie polega więc na indywidualnych, nagannych zachowaniach sędziów, ale na wyznawanej filozofii prawa, zgodnie z którą ostatecznym depozytariuszem norm prawnych może być tylko sędzia, bo tylko on może nadać przyjętym regułom ostateczną, zobiektywizowaną (czytaj: czystą) formę. W ten sposób państwo prawa, utożsamione najpierw z państwem ustaw, staje się w końcu państwem sędziów.

Wchodząc w istocie w obszar decyzji politycznych i ustrojowych, sędziowie wyprowadzają z prawnego normatywizmu ostateczne konsekwencje, kiedy są gotowi zastąpić ustawodawcę i postawić siebie ponad porządkiem państwa, którego są częścią. Ten konflikt sędziowie przegrają, i słusznie, ale niestety nie tylko ze szkodą dla siebie, ale również dla nas wszystkich. Głoszony wszem wobec prymat podziału i równowagi władz nie polega jedynie na prawie do sądowej kontroli ustawodawcy, ale też na samoograniczeniu sędziów do nieodzownej roli, jaką pełnią w porządku prawnym państwa, i bez której my, obywatele, nie będziemy mogli się obejść.

Autor jest profesorem Collegium Civitas