Opanowaliśmy z grubsza technikę unikania konfliktów wojennych. Antybiotyki wyzwoliły nas od większości śmiertelnych do niedawna chorób. Nauczyliśmy się diagnozować defekty genetyczne jeszcze w życiu płodowym, a sejsmometry mierzą ryzyko wstrząsów tektonicznych. Opanowaliśmy więc nawet w jakimś stopniu gniew drzemiący w głębinach ziemi.
Właściwie nie ma czego się bać, ale przecież strach nie przestał być częścią ludzkiej tożsamości. Nadal króluje, nadal straszy. A więc musieliśmy go przesunąć, uaktywnić w innych sferach. Takich, które do niedawna były na globusie człowieczeństwa poza granicami kontynentów strachu. To fantastyczne zadanie: zdiagnozować te nowe lądy, opisać, przebadać. Coś tu chciał powiedzieć Freud, ale można go uznać jedynie za pioniera. Jego redukcjonizm stał się synonimem żartu, a następcy udowodnili, że w jego modelu więcej jest osobistej obsesji niż uniwersalnej prawdy o człowieku.
Wiele do studiów nad interesującym nas tematem wniósł Eliade, ale za bardzo grzebał się w przeszłości, by jego analiz religioznawczych można było użyć do współczesnych opisów strachu. Powiecie: egzystencjaliści, którzy poszli śladem Kierkegaarda. Cóż, bliskie to wszystko prawdy, ale za bardzo to literackie. Może dlatego więcej o naturze człowieka jest u Camusa niż Sartre'a. Heidegger? Za skomplikowany, za mądry. Nie jest w typie kartografa, tylko tego, co zagląda jedynie w morskie głębiny. A skoro o Heideggerze, to czemu nie o jego uroczym patronie, w brunatnym mundurze, z brzydkim wąsem i głęboko nasuniętej na czoło czapce z daszkiem?
Tu intuicja podpowiada, że jesteśmy bliscy czegoś naprawdę istotnego. To właśnie on, a wcześniej Lenin i jego gruziński następca, a po nich Mussolini, Kim czy Mao stworzyli całkiem nową jakość. Bo któż ledwie kilka dekad wcześniej wpadłby na pomysł, że bać się zagłady mogą całe narody czy społeczności. A oni doprowadzili ten system do perfekcji. Zbudowali nowe konstrukcje, w których strach przestał diagnozować zagrożenie, a stał się wyłącznie przedsionkiem do piekła.
Piekło unaocznili też Amerykanie. Przybrało formę oślepiającego błysku, potem huku, a na koniec zmiatającego ontologicznie wszystko radioaktywnego huraganu. Doświadczyli tego wynalazku mieszkańcy Hiroszimy i Nagasaki.