Gdyby redaktorzy przedwojennych pism politycznych, tacy jak Jerzy Giedroyc czy Wojciech Wasiutyński, nadzwyczajnym zrządzeniem losu mieli okazję obserwować obecne dyskusje polityczne w Polsce, ich pierwszym wrażeniem byłoby uczucie powierzchowności sporu i nieobecności w nim rzeczy istotnych.
Można sądzić, że przywitaliby z radością obecność tematyki konstytucyjnej jako zwiastującej powrót spraw ważnych dla Polski i przyszłości państwa. Z tych samych względów uważamy za niezwykle potrzebne wznowienie dyskusji konstytucyjnej i chcemy mieć pewność, że tym razem reforma konstytucyjna wraca jako poważny przedmiot refleksji i decyzji.
Zarazem praktyka ustrojowa państwa w ciągu ostatnich dziesięciu lat dowodzi w sposób niewątpliwy wadliwości przynajmniej niektórych rozstrzygnięć konstytucyjnych z 1997 roku. Parę zaś z tych wad leży u podstaw prawdziwych plag polskiego życia publicznego. Nieracjonalna konstytucyjna procedura tworzenia prawa spowodowała chaos prawny i inflację ustawodawstwa.
Dwugłowa egzekutywa zbyt często bywa egzekutywą sparaliżowaną. Polski korporacyjny ustrój sądownictwa należy – obok węgierskiego i włoskiego – do najbardziej anachronicznych i niewydolnych w Unii Europejskiej. Ale czasami szkody przynosi brak potrzebnych regulacji konstytucyjnych. Tak właśnie dzieje się ze standardami życia publicznego i instytucjami służącymi do ich egzekucji. Ich miejsce w konstytucji 1997 roku zastępują przywileje władzy.
Prawdziwym zagrożeniem dla prac konstytucyjnych jest zła metoda ich prowadzenia. Nasuwa się powiedzenie Kisiela, że metoda i styl mówią niekiedy więcej niż poglądy. Jeżeli chcemy dobrej konstytucji, nie możemy zgodzić się na podporządkowanie dyskusji na jej temat marketingowi politycznemu, który z góry zakłada, że pożądany skutek dyskusji osiąga się nie w sferze zmian ustrojowych, lecz partyjnych sondaży. Marketingowa logika pozwala na wysuwanie propozycji wewnętrznie niespójnych i nieodpowiedzialnych, a także na ich porzucanie w dogodnym momencie.