Polityka dwóch marchewek

Polityka, także zagraniczna, jest tylko sztuką możliwości. Jeśli Białoruś pod obecną władzą wybierze izolację, to przecież na siłę jej do Europy nie wciągniemy – pisze dyrektor telewizji Biełsat

Publikacja: 17.02.2010 01:05

Agnieszka Romaszewska-Guzy

Agnieszka Romaszewska-Guzy

Foto: Fotorzepa, Darek Golik

Red

W weekend poprzedzający kolejne represje wobec polskiej mniejszości na Białorusi rozmyślałam nad tym, jak to musi być fajnie być attaché prasowym białoruskiej ambasady w Warszawie relacjonującym debatę na temat polityki polskiej wobec Białorusi. Przygląda się człowiek bezradnej szamotaninie polityków i komentatorów, czyta o tym, że Polacy nic, ale to nic na postępowanie władz białoruskich poradzić nie mogą, i serce mu rośnie.

Tymczasem cała sprawa nie jest dla Polski aż tak beznadziejna, jak maluje ją wielu, ani też, wbrew pozorom, bardzo kontrowersyjna. Jest w niej bowiem jeden ważny i absolutnie oczywisty aspekt: jakikolwiek demokratycznie wybrany rząd nie rządziłby w Polsce, nie będzie on tolerować represji wobec polskiej mniejszości, i to nawet gdyby uważał, że może je tolerować. Nie pozwoli mu na to postawa opinii publicznej.

Tak już jest, że okropnie nie lubimy, kiedy „biją naszych”. I ta właśnie determinacja daje polityce polskiej siłę, której zupełnie nie doceniła administracja prezydenta Łukaszenki. Kryzysowa sytuacja jest przy tym najlepszym powodem, by Polska dokładnie przemyślała na nowo swoją politykę wobec Białorusi, także i wyżej wzmiankowany fakt biorąc pod uwagę.

[srodtytul]Niejasny komunikat[/srodtytul]

Na pierwszy rzut oka widać, że obecnie białoruskie władze zachowują się tak, jakby przez ostatni rok polska dyplomacja przemawiała do nich po chińsku. Zanim jednak dojdziemy do wniosku, że „na nich nie da się wpłynąć” – więc trzeba tak czy inaczej kontynuować politykę otwarcia dla dobra białoruskiego społeczeństwa i polskich biznesmenów, albo przeciwnie, że należy rzucić się jak Rejtan, który nawiasem mówiąc, rozdzierał koszulę właśnie w Grodnie), i zerwać stosunki dyplomatyczne – zastanówmy się, czy dotychczas działaliśmy prawidłowo i czy polski komunikat był przekazywany wystarczająco jasno. Stawiam tezę, że nie.

Rozpatrując całą sprawę racjonalnie, musimy przy tym odrzucić stwierdzenia czysto propagandowe, jak te o dobrej polityce otwarcia (którą prowadzi rząd obecny) i złej polityce zamknięcia (którą prowadził rząd poprzedni), podobnie zresztą jak i tezę odwrotną: o zgubnym otwarciu i skutecznym zamknięciu.

Po delegalizacji przez władze białoruskie w 2005 roku prawomocnie wybranych władz Związku Polaków na Białorusi i po fali represji wobec autentycznych działaczy polskich nastąpiło gwałtowne pogorszenie wzajemnych stosunków. Polska murem stanęła za przedstawicielami mniejszości i odwołała nawet z Mińska ambasadora, a placówka przez dłuższy czas była bez szefa. Na dość szeroką skalę zastosowano zakazy wizowe.

Polityka ta okazała się skuteczna o tyle, że zahamowała eskalację represji. Jeszcze kilkakrotnie prześladowania działaczy polskich wracały, ale już mniejszymi falami. Pamiętna prowokacja, gdy do samochodu, którym Andżelika Borys przekraczała granicę, podrzucono narkotyki, po wielkim skandalu w Polsce umarła śmiercią naturalną. Wypędzeni z dawnej siedziby ZPB w Grodnie działacze założyli prywatną firmę Polonika, której przedsięwzięcia zaczęła wspierać Wspólnota Polska. Firma działała bez większych przeszkód.

Dla władz w Polsce stało się jednak wkrótce jasne, ze trzeba szukać dróg jakiegokolwiek dalszego manewru, bo choć represje wyraźnie się zmniejszyły, to polsko-białoruskie stosunki znalazły się w klinczu. Sama byłam świadkiem, jak to wówczas, za rządów PiS, poszukiwano jakichś dróg otwarcia, wyjścia z impasu.

Kolejny rząd – tym razem gabinet Platformy – z optymizmem podszedł do koncepcji podjęcia z Białorusią dialogu. A ponieważ także Unia Europejska dojrzewała właśnie do zmiękczenia twardego stanowiska, Polska stała się tego otwarcia – przynajmniej werbalnie – liderem. Wydawało się oczywiste, ze rząd Łukaszenki potrzebujący wsparcia Unii, choćby tylko dla swojej gry z Rosją, będzie chciał się z nami jakoś dogadać.

[srodtytul]Nierealistyczny cel[/srodtytul]

I tu nastąpiło pierwsze pomieszanie pojęć i języków. Już na wstępie Unia postawiła wobec Białorusi absolutnie nierealistyczne cele – demokratyzację. Innymi słowy zażądano, by dyktator choć minimalnie podzielił się władzą. Trudno się dziwić, że w Mińsku tę retorykę uznano raczej za żart. Tymczasem w Europie zamiast kłaść nacisk na to, co przynajmniej teoretycznie realne, czyli na liberalizację reżimu i poprawę w dziedzinie przestrzegania praw człowieka, opowiadano głównie o zmianie prawa wyborczego.

Powiedzmy to sobie jasno: Unia Europejska nie zmieni systemu na Białorusi, mogą to uczynić, w pewnych sprzyjających warunkach, tylko sami Białorusini. Unia może natomiast i powinna się domagać przestrzegania pewnych minimalnych standardów, takich jak niestosowanie represji wobec przeciwników politycznych, możliwość działania dla niezależnych organizacji i wolnych mediów. I powinna się tego domagać pod groźbą poważnych sankcji.

Tak więc od samego początku rzeczywisty cel został postawiony niejasno. Bo skoro deklarowany cel jest nierealny, to może wszystko jest tylko takim dyplomatycznym udawaniem, a w rzeczywistości Europa nie oczekuje niczego w zamian za otwarcie? Białoruski reżim rozpoczął testowanie.

Tutaj dochodzimy do zagadnienia polskiego otwarcia i rozmowy z partnerem w niezrozumiałym dla niego języku. Od ponad roku polscy dyplomaci przekonują Mińsk, że dokonanie pewnych niewielkich koncesji wobec przedstawicieli polskiej mniejszości bardzo by się Białorusi opłaciło. I nic z tego nie wynika. Ciekawe dlaczego? Moim zdaniem także i tutaj odbywa się testowanie.

Zauważmy, że sprawa Domu Polskiego w Iwieńcu nie zaczęła się dwa tygodnie temu. Od dłuższego czasu nękano już ten ośrodek i jego kierowniczkę, a w ciągu ostatniego miesiąca sytuacja gwałtownie się pogarszała. A jednak na żadnej z organizowanych tam imprez nie pojawił się polski ambasador. Po co drażnić władze i zaostrzać sytuację – tłumaczono na ucho. Tak?

A jak mogłaby się ta sytuacja jeszcze zaostrzyć? Milicja wysadziłaby dom w powietrze razem z działaczami?

[srodtytul]Rytualne gadanie[/srodtytul]

Kilka tygodni temu wizytę na Białorusi odbywał premier Pawlak. Czemu w przerwie swoich gospodarczych rozmów nie zdecydował się odwiedzić Domu Polskiego w Iwieńcu, choć był tam zapraszany? Obserwując takie zachowania, białoruscy gospodarze mogli nie bez przyczyny dojść do wniosku, że sprawa związku nie jest dla Polaków aż tak istotna. Że to tylko kwestia rytualnego gadania.

A jakie wnioski białoruskie władze mogły wysnuć z ambiwalentnego zachowania niektórych urzędników i dyplomatów wobec ZPB? Z tych wszystkich intryg za zasłoną odgórnie narzuconej politycznej linii, mających na celu podważenie wiarygodności prawomocnej polskiej organizacji i jej bardzo dzielnych działaczy jako „radykałów”? O tym aspekcie sprawy niewiele wie polska opinia publiczna, ale z pewnością doskonale znają ją białoruskie służby dyplomatyczne, nie mówiąc już o służbach specjalnych. By nie być gołosłowną: czemu żaden z polskich dyplomatów – którzy szczególnie się zasłużyli, pomagając ZPB, i naprawdę robili wszystko co w ich mocy – nie został przykładnie nagrodzony?

I w końcu sprawa podpisania umowy o małym ruchu granicznym. Byłam przeciwniczką odwoływania wizyty ministra Siarhieja Martynaua, bo zawsze rozmowy są lepsze niż ich brak. Ale co miało oznaczać podpisanie z Białorusią umowy międzypaństwowej dokładnie w momencie nasilenia antypolskich gestów? Podobno – czytam w mediach – chodziło o to, że nie można było tej sprawy odkładać, bo trzeba Białoruś koniecznie otwierać (a jeszcze mogłaby się rozmyślić), a ponadto my chcemy dobrze dla białoruskich obywateli.

Niestety obawiam się, że ta szlachetna intencja do obywateli nie dotrze, podpisanie zaś stało się kolejnym gestem przez białoruskie władze rozumianym najzupełniej opacznie. Mówiąc obrazowo: polskie władze pokazały, że za pożądane zachowanie obiecują dużą marchewkę, a za złe dają już dziś marchewkę mniejszą.

[srodtytul]Nie grajmy w szachy[/srodtytul]

Jestem wielką zwolenniczką dialogu z Białorusią, ale dialogu prowadzonego – jak to się mówi w dyplomacji – w „atmosferze wzajemnego zrozumienia”. O ile zrozumienie wymaga zastosowania ostrych środków, trzeba je zastosować, niezależnie od ryzyka, jakie to może nieść dla dalszego dialogu. Wydaje mi się, że wprowadzenie zakazu przekraczania polskiej granicy dla osób zamieszanych w represje – i to nie tylko za represje wobec mniejszości polskiej, ale w ogóle za łamanie praw człowieka – jest dobrym kierunkiem postępowania.

Być może Polska powinna zaproponować wydanie takim osobom zakazu wjazdu do całej strefy Schengen (na marginesie, by zilustrować sposób myślenia drugiej strony: ja sama nie popełniłam żadnego przestępstwa, a jednak od czterech lat nie mogę wjeżdżać na Białoruś, a od pewnego czasu mam też zakaz wjazdu do całego WNP – i nie jestem jedyną taką osobą w Polsce).

Planując politykę wobec Białorusi, zwłaszcza na forum europejskim, pamiętajmy też o tym, że sprawa Związku Polaków na Białorusi to nie tylko sprawa naszych rodaków. Na Białorusi nie ma dziś konfliktu etnicznego. Po prostu związek jest jedną z silniejszych organizacji niezależnych od władz – i jako taki jest tępiony. Tylko stanowcza i jasna postawa Polski i Unii Europejskiej, postawa wykorzystująca determinację polskiej opinii publicznej, może wreszcie uświadomić białoruskiemu prezydentowi, że pewne minimalne standardy cywilizowanego zachowania po prostu muszą być przestrzegane.

Czy to się da zrobić? Według mnie tak. Także dyktatorzy muszą brać pod uwagę różne okoliczności. Jeśli jednak Białoruś pod obecną władzą wybierze izolację, to przecież na siłę jej do Europy nie wciągniemy. Polityka, także zagraniczna, jest zawsze tylko sztuką możliwości. By jednak wygrać w tej grze cokolwiek, nie można grać w szachy, gdy przeciwnik co rusz wywraca szachownicę.

[i]Autorka jest dziennikarką i publicystką, przez wiele lat pracowała w TVP, od 2007 roku kieruje Biełsatem – nadającą po białorusku telewizją finansowaną przez TVP i polski MSZ[/i]

W weekend poprzedzający kolejne represje wobec polskiej mniejszości na Białorusi rozmyślałam nad tym, jak to musi być fajnie być attaché prasowym białoruskiej ambasady w Warszawie relacjonującym debatę na temat polityki polskiej wobec Białorusi. Przygląda się człowiek bezradnej szamotaninie polityków i komentatorów, czyta o tym, że Polacy nic, ale to nic na postępowanie władz białoruskich poradzić nie mogą, i serce mu rośnie.

Pozostało 95% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Jerzy Surdykowski: W sprawie immunitetu Kaczyńskiego rację ma Hołownia, a nie Tusk
Opinie polityczno - społeczne
Marek A. Cichocki: Demokracja w czasie wojny. Jak rumuński sąd podważa wiarygodność Zachodu
Opinie polityczno - społeczne
Franciszek Rzońca: Polska polityka wymaga poważnych zmian. Jak uratować demokrację nad Wisłą?
Opinie polityczno - społeczne
Marek Kutarba: Czy Elon Musk stanie się amerykańskim Antonim Macierewiczem?
Materiał Promocyjny
Jak budować współpracę między samorządem, biznesem i nauką?
Opinie polityczno - społeczne
Polska prezydencja w Unii bez Kościoła?