[b][link=http://blog.rp.pl/blog/2010/03/01/tomasz-elbanowski-prawda-czasu-prawda-ekranu/" "target=_blank]Skomentuj[/link][/b]
Oglądanie reklam podnosi na duchu. Widok uśmiechniętych gospodyń domowych, które czerpią życiową satysfakcję z proszku do prania, albo rodzin szczęśliwych z tego powodu, że jedzą smaczny serek, przekonuje, iż świat nie jest taki zły. Reklama mówi do nas prostym językiem. Puszcza oko, obie strony wiedzą, o co chodzi. Ktoś wydał duże pieniądze, by potem wyciągnąć je od nas. Świat jasnych reguł upada jednak, gdy do reklamy biorą się urzędnicy. Płacą przecież z kieszeni podatnika, a kampania wcale nie musi się zwrócić.
[srodtytul]Cena miłości [/srodtytul]
I tak Ministerstwo Edukacji Narodowej od dwóch lat reklamuje coś, do czego dostępu nie potrafi nam zapewnić. Zaczęło się w zeszłym roku. Kalendarz ministra edukacji wskazywał jeszcze "Rok przedszkolaka". W tym samym czasie, gdy sejmowa większość odrzuciła w jednym głosowaniu projekt subwencjonowania przedszkoli, w telewizji pojawiły się spoty: "Daj dziecku szansę. Poślij je do przedszkola". Znany aktor, który sam chodził do przedszkola, gdy takie jeszcze powszechnie istniały, zachwalał w kinach i w telewizorze dobrodziejstwa wczesnej edukacji.
W tym samym roku rodzice, aby zapisać dziecko, koczowali nocą w śpiworach, czekając na otwarcie sekretariatów. W Sanoku w dniu zapisów musiało nad ranem interweniować pogotowie ratunkowe. W całej Polsce miały miejsce podobne sceny. A i tak blisko połowa rodziców nie zdobyła miejsca dla swojego dziecka.