Premier zapomniał tylko o symbolach

Na razie trudno znaleźć złe skutki polityki zagranicznej prowadzonej przez rząd Donalda Tuska. Bo priorytety się nie zmieniły. Więcej w niej racjonalnej kalkulacji, a mniej emocji – pisze publicysta „Rzeczpospolitej”

Aktualizacja: 20.03.2008 07:06 Publikacja: 19.03.2008 23:05

Premier zapomniał tylko o symbolach

Foto: Rzeczpospolita

Kiedy Donald Tusk leciał do Waszyngtonu, Marek Magierowski zarzucał mu na łamach „Rzeczpospolitej” prowadzenie „niedyplomatycznych targów” z Amerykanami, kierowanie się w polityce zagranicznej sondażami i narażanie na szwank kluczowego dla nas sojuszu z USA. Kiedy premier udawał się do Moskwy, Bronisław Wildstein krytykował go za przedkładanie marketingu nad interes kraju. Kiedy szef rządu przekładał wizytę w Kijowie, publicystka „Rz” Maja Narbutt potępiała go za brak zrozumienia dla tego, czym jest polska racja stanu. To zarzuty wagi ciężkiej, ale moim zdaniem nietrafne.

Na razie trudno znaleźć złe skutki polityki zagranicznej obecnego rządu. Bo priorytety się nie zmieniły. Inny tylko jest sposób jej prowadzenia. Więcej w niej racjonalnej kalkulacji, a mniej emocji. Polityka zagraniczna rządu Jarosława Kaczyńskiego oparta była w dużej mierze na symbolicznych gestach. Obecna ekipa stara się być pragmatyczna. To nie wada, ale prawdą jest to, że Tusk zaniedbuje działania w sferze symboliki.

Za czasów ekipy PiS w polskiej polityce zagranicznej dokonał się pewien zwrot. Ale nie był to – wbrew pozorom – zwrot rewolucyjny. Polska nie zmieniła sojuszników, ani zdania w żadnej z podstawowych spraw. Po prostu nasze interesy zaczęły być artykułowane w sposób bardziej stanowczy. Bracia Kaczyńscy wykonywali gesty, które wyraźnie wskazywały kierunek dypolomacji, pokazywały, jakie wartości są najważniejsze.

Rząd Tuska działa inaczej, choć nie wydaje się, by cele się różniły. Używanie innej retoryki nie oznacza przecież zmiany priorytetów. Bardziej realistyczne stanowisko wobec Waszyngtonu nie oznacza, że Ameryka przestaje być naszym najważniejszym sojusznikiem. Relacje partnerskie muszą być oparte na poważnym traktowaniu obu stron. A w relacjach z Ameryką o nasze interesy rząd Tuska zabiega w sposób stanowczy. I doprawdy trudno czynić mu z tego zarzut.

Także nasze oczekiwania wobec Niemiec nie uległy zmianie. Uśmiechy w Berlinie nie znaczą, że zmienił się nasz stosunek do jakiejkolwiek drażliwej kwestii. Zaczęliśmy rozmawiać z Moskwą, ale czy to świadczy o uległości? Czy błędem obecnej ekipy jest to, że zadbała o dobre przyjęcie w europejskich stolicach? Czy cokolwiek zostało tam przehandlowane? Czy w Paryżu, Brukseli i innych stolicach Unii rządzą nasi wrogowie?

Ukraina pozostaje naszym strategicznym partnerem. Donald Tusk wcale nie zrezygnował ze wspierania jej starań o członkostwo w NATO czy stworzenia perspektywy zbliżenia z Unią Europejską. W ostatnich dniach polski premier rozmawiał o tym m.in. z szefami rządów Niemiec, Czech i Słowenii. Jego otoczenie podkreśla jednak, że chce, aby relacje z Kijowem, tak jak z Ameryką, oparte były na obustronnym zaangażowaniu.

Tak jak w Waszyngtonie warto nie ukrywać irytacji z powodu wiz i warto domagać się odpowiedniego zabezpieczenia w zamian za oddanie naszego terenu pod tarczę antyrakietową, tak od Ukrainy możemy oczekiwać, żewykazaże większą determinację w staraniach o zbliżenie z NATO i UE.

W nieoficjalnych rozmowach z ludźmi Tuska słychać rozżalenie, że Polska od lat zabiega o przeciągnięcie Ukrainy na Zachód, ale są to działania jednostronne. – Dosyć sytuacji, w której Kijów dostawał od nas wszystko za darmo. Niech oni też coś z siebie dadzą – podkreślają. – Ukraina pozostaje naszym strategicznych sojusznikiem, ale rozmowa musi być znacznie bardziej partnerska i oparta na konkretach, a nie pustych gestach.

Poza tym polski premier miał nadzieję, że Julia Tymoszenko, która bez zastanowienia popędziła z wizytą do Moskwy, równie chętnie przyleci do Warszawy. Szefowa ukraińskiego rządu zaś zdaje się oczekiwać, że to Tusk pierwszy złoży jej hołd.

W tym wypadku wyraźnie widać problem związany z niedostatecznym wyczuciem obecnej ekipy na symboliczne gesty. Powstaje bowiem dziwne wrażenie, gdy wizytę w Kijowie (u strategicznego partnera) premier obwarowuje wieloma warunkami, a do Moskwy (naszego najtrudniejszego partnera) jedzie bez żadnych warunków. Można się zżymać, że to zestawienie jest niesprawiedliwe, ale niestety obraz, symbolika się liczą.

Czy błędem obecnej ekipy jest to, że zadbała o dobre przyjęcie w europejskich stolicach? Czy cokolwiek zostało tam przehandlowane?

W polityce zagranicznej Tuska nie widać zaś wymyślonej przez Amerykanów publicznej dyplomacji, czyli wpływania na opinię publiczną innych krajów. Premier i jego otoczenie się irytują, że w polskich mediach tak silne jest „lobby proukraińskie”. Doradcy szefa rządu się dziwią, skąd tyle krytycznych uwag na ich temat w ukraińskich kręgach opiniotwórczych. Więcej — nie chcą nawet przyjąć do wiadomości, że tego typu głosy się pojawiają.

Ale niezależnie od stopnia zaciętości władz w Kijowie to polski rząd powinien wykonać uspokajające gesty. Bo musimy pamiętać, że nie staramy się o przeciągnięcie Ukrainy na Zachód tylko dlatego, że ją lubimy, ale dlatego, że leży to w naszym interesie. I nawet jeśli Ukraińcy nie są do końca pewni, w którym kierunku chcieliby pójść, to nie możemy się na nich obrażać. Powinniśmy za wszelką cenę starać się ich przekonać do wyboru opcji prozachodniej. Nikt na Ukrainie nie może mieć wątpliwości, kto jest ich największym przyjacielem. Konkurujemy bowiem ze znacznie potężniejszym i groźniejszym dla nas sąsiadem, który siedzi na Kremlu.Jednak okrzyki, że Polska zmieniła strategię i zamiast dbać o Ukrainę, rzuciła się w ramiona Moskwy, są cokolwiek histeryczne.

Trudno też zarzucić Donaldowi Tuskowi, że podczas wizyty w Moskwie Polska coś oddała czy straciła.

Tak jak nie widziałem niczego złego w twardej postawie Lecha Kaczyńskiego, tak nie widzę niczego złego w taktyce premiera. Trudno mi się dopatrzyć w jego postawie oznak koniunkturalizmu czy kierowania się w relacjach z Rosją wyłącznie dbałością o własny wizerunek. Moskiewska wyprawa szefa rządu nie zostałaby zauważona, gdyby nie wcześniejszy mróz między władzami obu państw. A polityka polega także na umiejętnym zmienianiu tonów.

Za rozmowami z Moskwą przemawiają poważne argumenty. Nie tylko marketingowe, jak sugerują moi koledzy. Otwarcie wobec Moskwy ułatwi nam relację zarówno z Unią Europejską, jak i Ameryką. Jeśli chcemy uchodzić za ekspertów od Wschodu i chcemy, by nasz punkt widzenia był brany pod uwagę, to nie możemy mieć gęby (nawet jeśli została nam ona niesprawiedliwie przyprawiona) rusofobów. Jeśli chcemy być poważnie traktowani w najważniejszych dyskusjach dotyczących polityki energetycznej i polityki wobec Wschodu, to musimy pokazać, że nasze obawy nie wynikają z irracjonalnej niechęci wobec Moskwy.

Amerykanie też wolą kogoś, kto rozmawia z Kremlem. Instalowanie elementów tarczy w kraju, który nie chce dyskutować, byłoby znacznie trudniejsze. Propozycja rosyjskich wizytacji w przyszłej bazie, gdzie zostanie zainstalowana tarcza, po raz pierwszy padła przecież ze strony amerykańskiej.

To samo można powiedzieć o Niemczech. Jeśli budowy gazociągu północnego nie da się już zablokować (a wszystko wskazuje na to, że się nie da), to trzeba od naszych sąsiadów uzyskać jak najwięcej na innych polach związanych z dywersyfikacją dostaw gazu. Łatwiej jednak to osiągniemy, gdy będziemy prowadzić rozmowy. Wojenna retoryka jest dobra, ale w czasie prawdziwej wojny.

Pragmatyczne podejście do polityki zagranicznej może się okazać skuteczne. Warto się targować i o 100 rakiet Patriot, i o dobrą umowę o ruchu granicznym z Ukrainą. Choć, z drugiej strony, korona premierowi z głowy by nie spadła, gdyby w pierwszym miesiącu urzędowania pojawił się w Kijowie i zapewnił, jak bardzo ten kraj jest dla nas ważny. Ten gest miałby taką samą wymowę jak zachodnioeuropejski tour Tuska, który także sprowadził się wyłącznie do uścisków i robienia dobrego wrażenia. Bo gesty i symbole w polityce są ważne.

Kiedy Donald Tusk leciał do Waszyngtonu, Marek Magierowski zarzucał mu na łamach „Rzeczpospolitej” prowadzenie „niedyplomatycznych targów” z Amerykanami, kierowanie się w polityce zagranicznej sondażami i narażanie na szwank kluczowego dla nas sojuszu z USA. Kiedy premier udawał się do Moskwy, Bronisław Wildstein krytykował go za przedkładanie marketingu nad interes kraju. Kiedy szef rządu przekładał wizytę w Kijowie, publicystka „Rz” Maja Narbutt potępiała go za brak zrozumienia dla tego, czym jest polska racja stanu. To zarzuty wagi ciężkiej, ale moim zdaniem nietrafne.

Pozostało 93% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Izrael atakuje Polskę. Kolejna historyczna prowokacja
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Zwierzęta muszą poczekać, bo jaśnie państwo z Konfederacji się obrazi
Opinie polityczno - społeczne
Tomasz Grzegorz Grosse: Europejskie dylematy Trumpa
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?