Kiedy Donald Tusk leciał do Waszyngtonu, Marek Magierowski zarzucał mu na łamach „Rzeczpospolitej” prowadzenie „niedyplomatycznych targów” z Amerykanami, kierowanie się w polityce zagranicznej sondażami i narażanie na szwank kluczowego dla nas sojuszu z USA. Kiedy premier udawał się do Moskwy, Bronisław Wildstein krytykował go za przedkładanie marketingu nad interes kraju. Kiedy szef rządu przekładał wizytę w Kijowie, publicystka „Rz” Maja Narbutt potępiała go za brak zrozumienia dla tego, czym jest polska racja stanu. To zarzuty wagi ciężkiej, ale moim zdaniem nietrafne.
Na razie trudno znaleźć złe skutki polityki zagranicznej obecnego rządu. Bo priorytety się nie zmieniły. Inny tylko jest sposób jej prowadzenia. Więcej w niej racjonalnej kalkulacji, a mniej emocji. Polityka zagraniczna rządu Jarosława Kaczyńskiego oparta była w dużej mierze na symbolicznych gestach. Obecna ekipa stara się być pragmatyczna. To nie wada, ale prawdą jest to, że Tusk zaniedbuje działania w sferze symboliki.
Za czasów ekipy PiS w polskiej polityce zagranicznej dokonał się pewien zwrot. Ale nie był to – wbrew pozorom – zwrot rewolucyjny. Polska nie zmieniła sojuszników, ani zdania w żadnej z podstawowych spraw. Po prostu nasze interesy zaczęły być artykułowane w sposób bardziej stanowczy. Bracia Kaczyńscy wykonywali gesty, które wyraźnie wskazywały kierunek dypolomacji, pokazywały, jakie wartości są najważniejsze.
Rząd Tuska działa inaczej, choć nie wydaje się, by cele się różniły. Używanie innej retoryki nie oznacza przecież zmiany priorytetów. Bardziej realistyczne stanowisko wobec Waszyngtonu nie oznacza, że Ameryka przestaje być naszym najważniejszym sojusznikiem. Relacje partnerskie muszą być oparte na poważnym traktowaniu obu stron. A w relacjach z Ameryką o nasze interesy rząd Tuska zabiega w sposób stanowczy. I doprawdy trudno czynić mu z tego zarzut.
Także nasze oczekiwania wobec Niemiec nie uległy zmianie. Uśmiechy w Berlinie nie znaczą, że zmienił się nasz stosunek do jakiejkolwiek drażliwej kwestii. Zaczęliśmy rozmawiać z Moskwą, ale czy to świadczy o uległości? Czy błędem obecnej ekipy jest to, że zadbała o dobre przyjęcie w europejskich stolicach? Czy cokolwiek zostało tam przehandlowane? Czy w Paryżu, Brukseli i innych stolicach Unii rządzą nasi wrogowie?