PiS słusznie zarzuca Platformie brak programu, ale samo zasługuje na ten zarzut w prawie całej rozciągłości (owo „prawie” dotyczy kwestii związanych ze, mówiąc hasłowo, zwalczaniem „układu”). Partia Kaczyńskich w zasadniczych dla państwa sprawach miota się wszak od Andrzeja Diakonowa do Zyty Gilowskiej, a to, po jaką receptę w danej chwili sięgnie, zależy wyłącznie od potrzeb bieżącej taktyki. Nie inaczej jest w poruszanych wcześniej kwestiach służby zdrowia, gdzie Kaczyński połączył w jednym rządzie domagającego się jej całkowitego upaństwowienia i scentralizowania Bolesława Piechę z domagającym się jej całkowitej prywatyzacji i decentralizacji Zbigniewem Religą, po to zresztą, by nie realizować postulatów ani jednego, ani drugiego. Od rzeczywistych problemów obywateli z dostępem do usług medycznych dla PiS daleko ważniejsze jest to, co może w pewnych kręgach społeczeństwa ugrać, strasząc, że za sprawą PO ludzie będą umierać przed bramami szpitali leczących tylko tych, którzy przyjdą do nich z walizką pieniędzy.W ostatnich miesiącach słyszeliśmy o wielu bulwersujących wypadkach odmawiania przez szpitale pomocy chorym w ciężkim stanie. Na Pomorzu zmarło dziecko, bo jego matka nie miała przy sobie jakiegoś kretyńskiego papierka. W szpitalu w Warszawie lekarz na dyżurze odmówił zejścia na izbę przyjęć do przyniesionej z ulicy ofiary zawału serca, oznajmiając, że takie przypadki należą do pogotowia. Podobna sytuacja miała miejsce w Poznaniu.
[wyimek]Zepchnięcie na samorządy problemów służby zdrowia jest częścią tego samego cyrku co obiecywanie dzieciom i bezrobotnym darmowych laptopów[/wyimek]
W żadnym z tego typu zdarzeń nie mieliśmy jednak do czynienia z placówkami prywatnymi – ale właśnie ze służbą zdrowia „publiczną”, którą demagogia PiS przeciwstawia mirażom chciwych lekarzy prywatnych, zainteresowanych tylko stanem konta pacjenta. Ale nie ma się co dziwić, skoro chodzi wyłącznie o propagandę.
[srodtytul]Dobry Tusk, zły Kaczyński[/srodtytul]
Z propagandowego punktu widzenia ujawnienie planów PO – zanim specjaliści od „narracji” zdążyli owinąć je w bawełnę gładkich słówek (dopiero potem politycy PO w pośpiechu starali się zastąpić „prywatyzację szpitali” lepiej brzmiącą „komunalizacją”) – było dla PiS istnym świętem pozwalającym ponownie uruchomić maszynę socjalnej demagogii.W odpowiedzi Platforma zaatakowała ustawą całkowicie skandaliczną, szkodliwą i niemającą żadnego uczciwego uzasadnienia – ale za to stawiającą go w sytuacji nad wyraz niezręcznej. Mam na myśli ustawę zwalniającą emerytów, rencistów i bezrobotnych z płacenia abonamentu telewizyjnego.
Platforma nawet nie ukrywa, że przeforsowania tej ustawy nie poprzedziła żadną analizą jej skutków. Nikt nie policzył, jak takie zwolnienie wpłynie na kondycję państwowych mediów, nie zastanowił się, jak zrekompensować im nieuchronne straty, nie wchodząc w kolizję z obowiązującym nas prawem unijnym (łatwo gadać: „z budżetu”, ale to przecież wchodzi w zakres pomocy publicznej, której udzielanie podlega w UE bardzo ścisłym rygorom). Nikt nie zastanowił się nad implikacjami ustawy i konkretnym wprowadzeniem jej zapisów w życie. Nie było na to czasu i nie odczuwano takiej potrzeby, bo chodziło przecież tylko o to, aby zmusić prezydenta do weta i propagandowo rozegrać je tak, że oto dobry Tusk chce coś dać biednym, a zły Kaczyński to uniemożliwia.Można podać więcej przykładów, że polska polityka sięga dna – ale te wystarczą. Po tym, gdy przedmiotem gry pod najmniej wymagającą publikę stał się traktat lizboński – najpierw przez zupełnie pozbawioną sensu uchwałę sejmowej większości o chęci dołączenia się do Karty praw podstawowych, a potem przez straszenie Niemcami i homoseksualistami – nie ma już żadnej chyba sprawy, w której politycy mieliby zahamowania przed sprowadzeniem wszystkiego do trywialnego poziomu i przekształceniem w „narrację” dla najciężej myślących.