Sztuka opowiadania bajek

Polska polityka do reszty zamienia się w pic-politykę: udawane rozwiązywanie wydumanych problemów, straszenie zmyślonymi zagrożeniami i opowiadanie bajek – pisze publicysta „Rzeczpospolitej”

Publikacja: 15.05.2008 01:37

Sztuka opowiadania bajek

Foto: Rzeczpospolita, Mirosław Owczarek Mirosław Owczarek

W jednej z najsławniejszych polskich komedii, „Sami swoi”, Kargul, aby zrobić na złość Pawlakowi, rozbija jeden po drugim wiszące na płocie garnki, a ten w odwecie drze suszące się opodal koszule. Nawet nie pomyślą, że garnki są Kargulów, a koszule Pawlaków. Nasi politycy zachowują się identycznie, zresztą nie od dziś. PiS na złość Platformie judzi Polaków przeciwko prywatyzacji szpitali, strasząc, że będą one leczyć tylko bogaczy. PO w ramach zemsty postanowiła przez odebranie abonamentu zniszczyć Polskie Radio, zwłaszcza rozgłośnie regionalne, i poważnie zaszkodzić telewizji publicznej.

[srodtytul]Rzut pomysłem[/srodtytul]

Pół roku rządów PO pozwala stwierdzić, że w kwestii systemu usług medycznych ta partia nie ma ani wizji, ani kompetentnych osób, które umiałyby zaproponować jakiś sposób wyjścia z permanentnego kryzysu. Pomysł przekazania szpitali samorządom, z zachętą do prywatyzacji, sam w sobie nie jest zły. Żeby jednak owe prywatyzacje dały dobre skutki, zmiany własnościowe muszą iść w parze ze zmianami w ubezpieczeniach zdrowotnych.

Z masowego przekazywania placówek gminom czy powiatom ani z ich ewentualnego sprywatyzowania nic nie wyniknie, jeśli nie rozbije się molocha NFZ, nie przywróci kas chorych i nie stworzy konkurencji między ubezpieczalniami. Tymczasem o takich zmianach, kluczowych dla całej operacji, nikt w PO nie myśli.

Zresztą propozycje dotyczące własności szpitali też są niezborne, bo z jednej strony obiecuje się, że prywatne placówki będą lepiej zarządzane dzięki uruchomieniu mechanizmów rynkowych, a z drugiej, że NFZ narzuci im ścisłe procedury, czyli właśnie nie pozwoli mechanizmom rynkowym zadziałać. Każe to uznać, że pomysł przekazania szpitali samorządom ma przyczyny inne niż chęć poprawy sytuacji w nich panującej. Przeciwnie: rząd, uznawszy, że służby zdrowia naprawić się nie da, próbuje przerzucić nieuchronne w tej sytuacji niezadowolenie na samorządy.

[srodtytul]Jak powtórzyć sukces Kwaśniewskiego[/srodtytul]

Rząd ten od pół roku stale coś zapowiada, by przy najlżejszych protestach natychmiast się wycofywać i odżegnywać. Widać wyraźnie, że jedynym jego niezmiennym priorytetem jest wylansowanie Donalda Tuska na prezydenta – również akcja ze szpitalami, jakkolwiek „spalona” z powodu przecieku, wydaje się służyć tylko temu celowi. Doradcy premiera głowią się nad problemem, jak powtórzyć sukces Aleksandra Kwaśniewskiego, którego popularność nie malała mimo niezadowolenia z rządów SLD.

Sęk w tym, że Kwaśniewski, jako prezydent, nie był postrzegany jako polityk odpowiadający za poziom życia obywateli – sytuacja premiera jest odmienna. Dlatego wysiłek Tuska idzie w tym kierunku, aby z kogoś, kto rzeczywiście podejmuje decyzje – a więc także odpowiada za nie – zmienić się w stojącego ponad bieżącym rządzeniem patrona, który wyznacza słuszne cele, kocha oraz rozumie obywateli i zupełnie nie odpowiada za to, że wykonawcy jego błogosławionych zaleceń nie potrafią ich odpowiednio wcielić w życie.

Oddalenie od siebie problemów służby zdrowia jest częścią tego samego cyrku co budowanie wizerunkowego dystansu między premierem a jego ministrami przez demonstracyjne wzywanie ich „na dywanik” i grożenie dymisjami (a ileż to było kpin z „przeglądu resortów” Jarosława Kaczyńskiego!) oraz obiecywanie dzieciom i bezrobotnym darmowych laptopów.

[srodtytul]Chodzi o propagandę[/srodtytul]

Ale nie tylko PO podporządkowuje swe postępowanie temu, co specjalista od politycznego wizerunku Eryk Mistewicz nazywa tworzeniem narracji (ładniejsze określenie niż „opowiadanie bajek”, choć wychodzi na jedno). Tak samo postępuje opozycja, tyle tylko, że jej „narracje” mają budzić dokładnie odwrotne emocje.

PiS słusznie zarzuca Platformie brak programu, ale samo zasługuje na ten zarzut w prawie całej rozciągłości (owo „prawie” dotyczy kwestii związanych ze, mówiąc hasłowo, zwalczaniem „układu”). Partia Kaczyńskich w zasadniczych dla państwa sprawach miota się wszak od Andrzeja Diakonowa do Zyty Gilowskiej, a to, po jaką receptę w danej chwili sięgnie, zależy wyłącznie od potrzeb bieżącej taktyki. Nie inaczej jest w poruszanych wcześniej kwestiach służby zdrowia, gdzie Kaczyński połączył w jednym rządzie domagającego się jej całkowitego upaństwowienia i scentralizowania Bolesława Piechę z domagającym się jej całkowitej prywatyzacji i decentralizacji Zbigniewem Religą, po to zresztą, by nie realizować postulatów ani jednego, ani drugiego. Od rzeczywistych problemów obywateli z dostępem do usług medycznych dla PiS daleko ważniejsze jest to, co może w pewnych kręgach społeczeństwa ugrać, strasząc, że za sprawą PO ludzie będą umierać przed bramami szpitali leczących tylko tych, którzy przyjdą do nich z walizką pieniędzy.W ostatnich miesiącach słyszeliśmy o wielu bulwersujących wypadkach odmawiania przez szpitale pomocy chorym w ciężkim stanie. Na Pomorzu zmarło dziecko, bo jego matka nie miała przy sobie jakiegoś kretyńskiego papierka. W szpitalu w Warszawie lekarz na dyżurze odmówił zejścia na izbę przyjęć do przyniesionej z ulicy ofiary zawału serca, oznajmiając, że takie przypadki należą do pogotowia. Podobna sytuacja miała miejsce w Poznaniu.

[wyimek]Zepchnięcie na samorządy problemów służby zdrowia jest częścią tego samego cyrku co obiecywanie dzieciom i bezrobotnym darmowych laptopów[/wyimek]

W żadnym z tego typu zdarzeń nie mieliśmy jednak do czynienia z placówkami prywatnymi – ale właśnie ze służbą zdrowia „publiczną”, którą demagogia PiS przeciwstawia mirażom chciwych lekarzy prywatnych, zainteresowanych tylko stanem konta pacjenta. Ale nie ma się co dziwić, skoro chodzi wyłącznie o propagandę.

[srodtytul]Dobry Tusk, zły Kaczyński[/srodtytul]

Z propagandowego punktu widzenia ujawnienie planów PO – zanim specjaliści od „narracji” zdążyli owinąć je w bawełnę gładkich słówek (dopiero potem politycy PO w pośpiechu starali się zastąpić „prywatyzację szpitali” lepiej brzmiącą „komunalizacją”) – było dla PiS istnym świętem pozwalającym ponownie uruchomić maszynę socjalnej demagogii.W odpowiedzi Platforma zaatakowała ustawą całkowicie skandaliczną, szkodliwą i niemającą żadnego uczciwego uzasadnienia – ale za to stawiającą go w sytuacji nad wyraz niezręcznej. Mam na myśli ustawę zwalniającą emerytów, rencistów i bezrobotnych z płacenia abonamentu telewizyjnego.

Platforma nawet nie ukrywa, że przeforsowania tej ustawy nie poprzedziła żadną analizą jej skutków. Nikt nie policzył, jak takie zwolnienie wpłynie na kondycję państwowych mediów, nie zastanowił się, jak zrekompensować im nieuchronne straty, nie wchodząc w kolizję z obowiązującym nas prawem unijnym (łatwo gadać: „z budżetu”, ale to przecież wchodzi w zakres pomocy publicznej, której udzielanie podlega w UE bardzo ścisłym rygorom). Nikt nie zastanowił się nad implikacjami ustawy i konkretnym wprowadzeniem jej zapisów w życie. Nie było na to czasu i nie odczuwano takiej potrzeby, bo chodziło przecież tylko o to, aby zmusić prezydenta do weta i propagandowo rozegrać je tak, że oto dobry Tusk chce coś dać biednym, a zły Kaczyński to uniemożliwia.Można podać więcej przykładów, że polska polityka sięga dna – ale te wystarczą. Po tym, gdy przedmiotem gry pod najmniej wymagającą publikę stał się traktat lizboński – najpierw przez zupełnie pozbawioną sensu uchwałę sejmowej większości o chęci dołączenia się do Karty praw podstawowych, a potem przez straszenie Niemcami i homoseksualistami – nie ma już żadnej chyba sprawy, w której politycy mieliby zahamowania przed sprowadzeniem wszystkiego do trywialnego poziomu i przekształceniem w „narrację” dla najciężej myślących.

[srodtytul]Kiedy znudzą się uśmiechy[/srodtytul]

Bo to oni właśnie – wszystko na to wskazuje – rozstrzygną o wyniku następnych wyborów będących dla wszystkich punktem odniesienia. PiS ma niewielkie szanse odzyskania sympatii młodych wyborców, którzy pół roku temu tak licznie się zmobilizowali (czy, jak twierdzą politycy PiS, zostali zmobilizowani przez wrogą ich partii propagandę), aby odsunąć Kaczyńskich od władzy.

Może jednak liczyć na to, że wyborcy ci rozczarują się picerstwem PO i podczas następnych wyborów zostaną w domu. Przede wszystkim zaś może liczyć na skutki galopujących podwyżek cen żywności i podstawowych produktów, które, siłą rzeczy, uderzają przede wszystkim w uboższych. W połączeniu z natrętną i wszechobecną propagandą sukcesu mogą one doprowadzić do gwałtownej zmiany nastrojów, jaką kilkakrotnie już w III RP obserwowaliśmy – te same uśmiechy premiera, które obecnie społeczeństwo „kupuje”, wkrótce mogą zacząć je wyprowadzać z równowagi.Wtedy PiS nie będzie potrzebowało żadnego programu naprawy Polski, tylko haseł prostych i skutecznych jak cepy. Platforma zaś będzie potrzebowała jakiejś nowej histerii, która pozwoli zniechęconych zwolenników raz jeszcze spiąć ostrogą strachu przed Kaczyńskimi i doprowadzić do urn.

[srodtytul]Mnóstwo koszul do podarcia[/srodtytul]

Tak oto polska polityka do reszty zamienia się pic-politykę – udawane rozwiązywanie wydumanych problemów, straszenie zmyślonymi zagrożeniami i opowiadanie bajek. Z innych przyczyn niż przed rokiem 2005, ale z takim samym skutkiem, debata publiczna, a z nią państwo demokratyczne stają się fasadą, za którą ukryte zostają mechanizmy i powiązania, które rzeczywiście określają bieg wypadków.

Znaczące, że tym członkiem rządu Tuska, który zdaje się najlepiej wiedzieć, czego chce, i konsekwentnie to realizuje, jest delegowany do niego przez korporacje prawnicze profesor Zbigniew Ćwiąkalski. Jeśli się przyjrzeć, bynajmniej nie jest on wyjątkiem. Skoro mechanizmy decyzyjne kontrolowane w jakiś sposób przez opinię publiczną zostały całkowicie podporządkowane pic-polityce, decyzje prawdziwe zapadają (bo muszą jakoś zapadać) w drodze cichych ustaleń między politykami a grupami interesu.To jedna z fatalnych konsekwencji tej sytuacji. Drugą jest to, że ubocznym skutkiem propagandowej walki jest niszczenie rozmaitych dóbr, które tak naprawdę – wracając do użytego na wstępie przykładu – nie należą ani do Kargula, ani do Pawlaka, ale do nas wszystkich. Do wyborów zaś, mimo że prawdopodobnie zostaną przez obecną władzę przyspieszone (doniesienie tak napompowanej popularności do roku 2010 wydaje się niepodobieństwem), jest sporo czasu.

Kargul i Pawlak mają jeszcze mnóstwo garnków do potłuczenia i wiele koszul do podarcia.

W jednej z najsławniejszych polskich komedii, „Sami swoi”, Kargul, aby zrobić na złość Pawlakowi, rozbija jeden po drugim wiszące na płocie garnki, a ten w odwecie drze suszące się opodal koszule. Nawet nie pomyślą, że garnki są Kargulów, a koszule Pawlaków. Nasi politycy zachowują się identycznie, zresztą nie od dziś. PiS na złość Platformie judzi Polaków przeciwko prywatyzacji szpitali, strasząc, że będą one leczyć tylko bogaczy. PO w ramach zemsty postanowiła przez odebranie abonamentu zniszczyć Polskie Radio, zwłaszcza rozgłośnie regionalne, i poważnie zaszkodzić telewizji publicznej.

Pozostało 94% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Michał Szułdrzyński: Joe Biden wymierzył liberalnej demokracji solidny cios
Opinie polityczno - społeczne
Juliusz Braun: Religię w szkolę zastąpmy nowym przedmiotem – roboczo go nazwijmy „transcendentalnym”
Opinie polityczno - społeczne
Skrzywdzeni w Kościele: Potrzeba transparentności i realnych zmian prawnych
Opinie polityczno - społeczne
Edukacja zdrowotna, to nadzieja na lepszą ochronę dzieci i młodzieży. List otwarty
Materiał Promocyjny
Przewaga technologii sprawdza się na drodze
Opinie polityczno - społeczne
Marek A. Cichocki: Prawdziwy test dla Polski zacznie się dopiero po zakończeniu wojny w Ukrainie
Walka o Klimat
„Rzeczpospolita” nagrodziła zasłużonych dla środowiska