Odejścia rzeczniczki rządu Agnieszki Liszki nie należy traktować jako przejawu jakiegoś kryzysu w rządzie, zwłaszcza że – z tego, co słyszymy od zainteresowanej – było ono związane z kwestiami osobistymi.
Nie zmienia to jednak faktu, że do dotychczasowego funkcjonowania Kancelarii Premiera można mieć wiele zastrzeżeń i odejście rzeczniczki powinno być okazją do wprowadzenia zmian w bezpośrednim otoczeniu premiera.
Przede wszystkim działalności kancelarii brakuje spójności – ma wiele różnych twarzy, a jednocześnie żadnej. Ani premier nie jest na tyle aktywny medialnie, aby samemu zajmować się komunikacją z mediami i społeczeństwem, ani nie ma osoby, która mogłaby być drugą twarzą obok premiera i zastępować go, gdy jest zajęty lub po prostu nie chce zabierać głosu. To zaś powodowało, że odpowiedzialność za informowanie społeczeństwa o planach premiera i pracach gabinetu czy też tłumaczenie jego decyzji była całkowicie rozmyta.
Jednak pojawiające się pytania o ewentualną rekonstrukcję gabinetu, do której rzekomym przyczynkiem ma być dymisja Agnieszki Liszki, wydają mi się mało prawdopodobne. W tej chwili nie widzę konkretnych ministrów do odstrzału. Żaden z nich nie popełnił na tyle rażących błędów czy zaniedbań, by były powody do dymisji.
Głównym problemem tego gbinetu jest raczej brak ogólnej wyrazistości programowej. To zaś nie jest problem poszczególnych ministrów. Przy okazji dymisji pani Liszki dużo mówiło się o brakach komunikacyjnych tego rządu, ale z drugiej strony, aby komunikować skutecznie, trzeba najpierw mieć co komunikować. A ten rząd niestety nie zawsze ma co komunikować i nawet najlepszy rzecznik nie jest w stanie wiele tutaj zdziałać.