– Absolutnie nie jestem przeciwnikiem Unii ani nawet eurosceptykiem. Uważam jednak, że jeśli ktoś naprawdę opowiada się za Europą, powinien być przeciwko traktatowi z Lizbony. A to dlatego, że jest on antydemokratyczny – mówił w wywiadzie dla "Rzeczpospolitej" Declan Ganley.
Oprócz jego organizacji Libertas przeciwko traktatowi głosowało także kilkanaście innych ugrupowań, w tym zasiadająca w parlamencie partia Sinn Fein. Interesy przeciwników traktatu były często ze sobą całkowicie sprzeczne. Jego odrzucenia domagali się nie tylko eurosceptycy z krwi i kości, którzy w euroentuzjastycznej Irlandii stanowili zdecydowaną mniejszość. Proeuropejska lewica alarmowała, że traktat ogranicza prawa pracownicze i grozi naruszeniem neutralności Irlandii, zmuszając ją do prowadzenia wspólnej polityki obronnej. Proeuropejskie organizacje prawicowe przekonywały, że ułatwi legalizację aborcji, eutanazji czy małżeństw homoseksualnych.
Eksperci cytowani przez media zwracali uwagę, że niezależnie od argumentów, podpartych nierzadko ideologią, większość przeciwników traktatu łączyło jedno: nie chcieli głosować za dokumentem, który jest niezrozumiały i którego konsekwencje są trudne do przewidzenia. Tym bardziej że nawet irlandzki premier Brian Cowen przyznał publicznie, iż nie przeczytał traktatu od deski do deski, a irlandzki komisarz w Brukseli Charlie McCreevy dodawał, że "tylko szaleniec podjąłby się takiego zadania".
[srodtytul]Dwa paszporty [/srodtytul]
W głosowaniu 12 czerwca tego roku 53 proc. Irlandczyków przy wyjątkowo wysokiej frekwencji zagłosowało przeciwko traktatowi z Lizbony. Analizując wypowiedzi polityków z pierwszych dni po referendum, widać wyraźnie, że nie śmieli oni wytykać palcami ugrupowań przekonujących do głosowania na "nie". Oszczędzali także Ganleya i jego organizację. Prędzej byli skłonni przypisywać winę sobie i źle przygotowanej kampanii informacyjnej. Szef MSZ Michael Martin, który odpowiadał za kampanię przedreferendalną w rządzącej partii Fianna Fail, bił się w piersi, że nie udało się dobrze zareklamować traktatu.
Wkrótce jednak zaczęły się pojawiać sugestie, że do fiaska referendum przyczynił się Declan Ganley, który mógł sobie pozwolić na wydanie sporych środków na niezwykle aktywną kampanię. Jeszcze przed referendum pojawiły się aluzje, że biznesmen, który robił interesy z amerykańską armią, mógł otrzymywać pieniądze z Pentagonu lub CIA. – Nie wiemy, czy dostaje pieniądze od CIA, brytyjskich eurosceptyków czy amerykańskiej armii – mówił anonimowy przedstawiciel irlandzkich władz. Politycy lubią przypominać, że urodzony w Wielkiej Brytanii Ganley ma dwa obywatelstwa, brytyjskie i irlandzkie. Nie wiadomo więc, wobec kogo naprawdę jest lojalny.