Premier Węgier popada w coraz większy obłęd. Zabronił instytucjom państwowym prenumeraty naszej gazety „Magyar Hirlap”. Zakazał publikacji ogłoszeń na łamach naszego dziennika. W historii mieliśmy już do czynienia ze zwariowanymi dyktatorami, podpalaczami książek, policjantami myśli, nadpobudliwymi psychopatami, ale amok Ferenca Gyurcsánya – tego „bzikowatego Nerona” – jak nazwał go jeden z przeciwników politycznych – nie ma precedensu w Europie XXI wieku.
[srodtytul]Niewolnik władzy[/srodtytul]
Ten były działacz Związku Młodych Komunistów po roku 1990 wycofał się z życia politycznego i postanowił zostać biznesmenem. W podejrzanych okolicznościach zdobył miliardowy majątek. Dzięki politycznemu małżeństwu wkręcił się do wpływowej rodziny kadarowskiej, do klanu Arpó. Jak sam zwykł mawiać, zmienił „podstarzałą żonę na młodszą” i przygotowywał się do przejęcia władzy. Wężowymi ruchami pokonywał kolejne przeszkody. W rządzie Petera Medgyessyego dostał tekę ministra sportu, a potem, za pomocą partyjnego puczu, zdobył fotel premiera. Którym jest do dziś. Podczas swych rządów zniszczył wszystko, co mógł. Wszystko to, co zostało zbudowane przez kolejne rządy prawicy, a nawet lewicowego premiera Gyulę Horna. Węgierska gospodarka, bezpieczeństwo, sport, oświata próchnieją jak przegniłe drzewa. Ludzi ogarnęły apatia i niepewność. Nie wszystko można zwalać na karb światowego kryzysu gospodarczego. Coraz więcej Węgrów zdaje sobie z tego sprawę.
Ale Gyurcsány ze wszystkich sił trzyma się swego stołka. Jest niewolnikiem władzy. Wie, że jeśli ją odda, będzie musiał zapłacić wysoką cenę. Utraci wszystko. Majątek zdobywany metodami przestępczymi. Władzę, którą zdobył podstępem. Będzie musiał wyjaśnić losy miliardowych kredytów, które uzyskał. W takiej sytuacji czepia się wszystkiego, co odwraca publiczną uwagę od nieodpowiedzialnego rządzenia. A właściwie – od braku rządzenia.
Przed tygodniem w Veszprem zamordowano czołowego, popularnego sportowca Rumuna Mariana Cozmę. W podstępny sposób napadnięto go z tyłu, zadźgano nożem. Morderstwo wstrząsnęło całym krajem. Szok był równie silny, jak przed trzema laty, kiedy we wsi Olaszliszka zlinczowano bezbronnego profesora na oczach jego dwóch córek. Ofiarę biło i kopało 40 osób.