Ale te realne trendy opinii przemieszane były z długimi okresami sondażowych skoków, których ani wtedy, ani teraz racjonalnie uzasadnić nie sposób. Pamiętam, jacy bezradni byli socjolodzy, kiedy LPR wyskoczyła przed PiS (trudno uwierzyć, ale były takie czasy), przez miesiące utrzymywała tę przewagę, a potem nagle spadła. I wzrost, i spadek nie poddawały się racjonalnej analizie. Przykłady można mnożyć. Wydaje się, że ilustrują one zjawisko, które wciąż czeka na naukową analizę. Póki ona nie nastąpi, można roboczo określić je tak: niedostrzeganą cechą Polaków jest polityczna niestałość. Z jakichś powodów (niecierpliwość? znudzenie?) Polacy nie są w stanie przez dłuższy czas wytrwać przy swoich politycznych sympatiach.
Znudzenie to potężny czynnik kształtujący demokratyczną politykę. Wydaje się jednak, że w Polsce w daleko większym stopniu niż gdzie indziej. A z tego wynika, że polscy politycy – i ci rządzący, i ci opozycyjni – nie powinni się przyzwyczajać do czegokolwiek. Oczywiście teraz, po półtora roku rządów Platformy, to liderzy tego ugrupowania mają więcej przyczyn, żeby bać się niestałości Polaków. Ale kapryśność elektoratu może uderzyć też w opozycję.
Dlatego opozycjoniści nie powinni otwierać butelek szampana. A zwłaszcza nie powinni czynić tego PiS-owcy.
Podstawowym aksjomatem strategii Prawa i Sprawiedliwości po 2007 roku było (i jest) założenie, iż upadek wywindowanej – zdaniem PiS-owców – sztucznie PO musi oznaczać powrót do władzy partii Jarosława Kaczyńskiego, jeśli ta utrzyma status głównej siły opozycyjnej. To założenie nie uwzględnia jednak najważniejszego czynnika, który – oprócz medialnej przewagi wrogów PiS – spowodował jego przegraną. Chodzi o powoli, lecz nieuchronnie zmieniające się oblicze elektoratu, na co składają się procesy generacyjne i społeczne. Te pierwsze – wielokrotnie opisywane – polegają na stałym zwiększaniu się odsetka wyborców młodych, ukształtowanych po 1989 roku. Te drugie, społeczne, polegają na zwiększaniu się wielkich metropolii, które wchłaniając kolejne partie imigrantów z prowincji, asymilują je, zmieniają ich wrażliwość w kierunku uniemożliwiającym polubienie PiS w jego obecnym kształcie. A także na rozszerzaniu przez metropolie zasięgu oddziaływania na przyległe do nich tereny prowincjonalne, dotąd posiadające bardziej tradycyjną tożsamość, a teraz w coraz większym stopniu przyjmujące tożsamość metropolitalną.
Efektem tych procesów jest stałe zwiększanie się odsetka wyborców, mało wrażliwych na kombatancki etos PiS. I, co ważniejsze, afirmujących współczesność. A ze współczesnością właśnie PiS ma największy kłopot.
[srodtytul]Gorycz i rozczarowanie to źli doradcy[/srodtytul]