Homeopatia ma wielu żarliwych obrońców. Jest wielkim biznesem i kipi wręcz od paradoksów. Na przykład w ustawie – Prawo farmaceutyczne można przeczytać, że wysoko rozcieńczone produkty homeopatyczne „nie wymagają dowodów skuteczności terapeutycznej” oraz, że „podlegają uproszczonej procedurze dopuszczenia do obrotu”. Można zatem zrozumieć, że w Polsce specyfiki homeopatyczne w przeciwieństwie do leków nie podlegają wnikliwym procedurom sprawdzającym, ponieważ... są nieskuteczne.
[srodtytul]Nie potrząsać[/srodtytul]
Zasady, na jakich oparł przed 200 laty homeopatię jej twórca Samuel Hahnemann, mogą szokować. Warto to powtarzać po wielokroć: lekarze leczą rozwolnienie środkiem wywołującym zaparcie, a homeopaci leczą rozwolnienie środkiem rozwolnienie... wzmagającym. Tyle, że go rozcieńczają. Przypomnijmy: homeopaci twierdzą, że środki homeopatyczne uzyskują aktywność biologiczną w wyniku potrząsania. To tak jakby twierdzić, że herbata od mieszania staje się słodsza. Więcej, według nich siła specyfiku homeopatycznego z każdym kolejnym rozcieńczeniem... wzrasta. Nawet jeśli w roztworze nie ma już ani jednej cząstki rozcieńczanej substancji!
Według ogromnej liczby przeprowadzonych zgodnie z wymogami nauki badań wiadomo, że reakcje chemiczne i receptorowe wymagają stężeń substratu powyżej 1: 107. Wiele preparatów homeopatycznych jest znacznie bardziej rozcieńczonych. Nie mogą zatem działać – pisała o tym szerzej 16 marca w „Rzeczpospolitej” Anna Piotrowska w tekście pt. „Kaczka homeopatyczna”.
Niektórzy homeopaci twierdzą, że ich pacjenci nawet nie potrzebują przyjmować specyfiku homeo, wystarczy, że będą go trzymać na nocnym stoliku, bo będzie działać jego „energia”. Inni zapewniają, że potrafią przesyłać homeopatyczną moc leczniczą przez... Internet. Samuel Hahnemann, w którego czasach specyfiki homeopatyczne tworzono w formie płynów, ostrzegał, by nie nosić buteleczek z nimi przy sobie, bowiem w wyniku potrząsania mogą one nabrać takiej mocy, że mogą pacjenta... zabić.