W debacie o parytetach też mamy parytety. Głosy rozpisane zostały według politycznie poprawnej wrażliwości. Pomysł, jeżeli w ogóle ktoś krytykuje, to tylko kobiety. Mężczyźni raczej milczą, co należy przypisać ich szowinistycznym stereotypom – jak baba sobie coś ubzdura, to siedź cicho, wykrzyczy się i zapomni.
Ci z nas, którzy zabierają głos, to już nowy postępowy chów męskich feministów. Ludzi jak Roman Kurkiewicz, który w jednym z programów TOK FM zakrzykiwał swoje rozmówczynie, że nie dość stanowczo walczą o zagwarantowanie wyższości kobiet nad mężczyznami. Co w tym wypadku byłoby pewnie wskazane.
[srodtytul]Podpisy na śmieci[/srodtytul]
Pikanterii sprawie dodaje fakt, że istotą problemu w ogóle nie jest płeć, tylko dalsza oligarchizacja polityki. Niektóre z pań i niektórzy z panów pewnie pamiętają, że w czasach, kiedy PO była partią opozycyjną i walczyła o głosy obu płci pod hasłem uzdrowienia polskiej polityki, obiecywała wprowadzenie ordynacji większościowej i okręgów jednomandatowych.
To takie wybory, które wygrywa ten kandydat, który dostał najwięcej głosów, a nie ten, którego partyjny establishment wpisał na wysokie miejsce na liście. To takie wybory, które wygrywają lokalni działacze, a nie partyjni zausznicy szefa przerzucani do okręgów na czas wyborów z Warszawy. To takie wybory, w czasie których poseł musi się bardziej liczyć z opinią wyborców niż prezesa partii.