Spece od public relations Platformy Obywatelskiej mogą gratulować sobie przejścia przez kolejną próbę ogniową. Choć sztab kryzysowy Donalda Tuska został zdezorganizowany zesłaniem paru asów do Sejmu, to zdołano rozładować kryzys afery hazardowej. Ku uldze lidera PO w sondażach Platforma straciła niewiele procent poparcia.
To osiągniecie jest jak najbardziej godne uwiecznienia w podręcznikach piarowskiej czarnej magii, ale przy ocenie stanu polskiej demokracji jest raczej wskaźnikiem jej wynaturzenia. Nie ma bowiem nic gorszego jak demokracja bezalternatywna. Wbija rządzących w arogancję, radykalizuje opozycję i zamienia wyborców w dwa nienawidzące się obozy.
Dominacja sondażowa Platformy to dowód, jak silna jest polaryzacja polityczna Polaków. Polaryzacja, która nie czyni naszej demokracji lepszą.
Skłonność polskich elit do akceptowania dominacji obozu „ludzi rozumnych” i akceptacji dla marginalizacji „radykalnej dziczy” ma swoje początki w roku 1989. Wtedy to obóz okrągłostołowy uznał, że transformację przeprowadzić mogą tylko politycy późniejszej Unii Wolności w partnerskim sojuszu ze środowiskiem postkomunistycznych reformatorów. Dlatego krótkie rządy Jana Olszewskiego w 1992 roku w atmosferze histerii wykreowano na zagrożenie dla demokracji.
Środowisko Unii Wolności uznało w latach 90., że rola lidera polskiej polityki po prostu mu się należy. Za tę pychę unici zostali przez opatrzność boleśnie ukarani.