Jeśli wierzyć „Gazecie Wyborczej” (a przecież nie ma żadnego powodu, by nie wierzyć gazecie wyrosłej z etosu „Biuletynu Informacyjnego KOR”, „Solidarności” i „Tygodnika Mazowsze”), 11 grudnia 2007 r., a więc tylko dwa i pół roku temu, tłum głównie młodych ludzi wypełnił Audytorium Maximum UW, gdzie Adam Michnik w towarzystwie byłego rektora UW Piotra Węgleńskiego wygłosił wykład, w którym ogłosił zwycięstwo nad „polskim wariantem putinizmu, czyli połączenia konserwatywnego języka Busha z polityczną praktyką Putina”.
[srodtytul]Nieprzyjazdy Obamy[/srodtytul]
Ale zwycięstwo nie było pełne – pozostały bowiem jeszcze dwa światowe składniki tej trującej polską demokrację mieszanki. Na szczęście wkrótce potem w USA pokonano buszyzm. Obama nie tylko skutecznie wsparł nasze neodemokratyczne przemiany swoimi licznymi nieprzyjazdami i grą w golfa w czasie uroczystości żałobnych w Krakowie, a także dawną zimnowojenną tarczę antyrakietową zastąpił 17 września 2009 roku jej nowym rodzajem, którego najważniejszą zaletą jest aktualne nieistnienie.
Obok kastracji chemicznej pedofilów i Partnerstwa Wschodniego wynegocjowanie tej tarczy stanowi jeden z największych sukcesów rządu Donalda Tuska. Nieistnienie jest zaletą każdego z tych przedsięwzięć, gdyż dzisiaj rozumiemy już, że nekrofilia jest o wiele groźniejsza niż pedofilia, euro może zostać de facto zastąpione drachmą, a rolę patriotów mogą przejąć doskonale prezentujące się na defiladzie w Moskwie iskandery.
Politycznej praktyki Putina nie trzeba było zwalczać. To sam Putin, choć z pomocą Miedwiediewa, ją zwycięsko przezwyciężył, pokonał putinizm, okazując nam współczucie i oferując pomoc, w wyniku której metr po metrze przekopano miejsce katastrofy i po miesiącu wnikliwego śledztwa zbliżono się znacznie do ustalenia, że zdarzyła się ona piętnaście minut przed włączeniem syren alarmowych, które w akcie dobrej woli zapewne dowieziono ze Smoleńska.