Ostateczne zwycięstwo nad putinizmem

Bronisław Komorowski, prowadząc swoją kampanię prezydencką wideoczatem z Moskwy, połączył czasy popolitycznie zmodernizowanej Rzeczypospolitej z początkami powojennej walki o postęp – pisze filozof społeczny

Publikacja: 12.05.2010 01:59

Ostateczne zwycięstwo nad putinizmem

Foto: Fotorzepa, Jerzy Dudek JD Jerzy Dudek

Jeśli wierzyć „Gazecie Wyborczej” (a przecież nie ma żadnego powodu, by nie wierzyć gazecie wyrosłej z etosu „Biuletynu Informacyjnego KOR”, „Solidarności” i „Tygodnika Mazowsze”), 11 grudnia 2007 r., a więc tylko dwa i pół roku temu, tłum głównie młodych ludzi wypełnił Audytorium Maximum UW, gdzie Adam Michnik w towarzystwie byłego rektora UW Piotra Węgleńskiego wygłosił wykład, w którym ogłosił zwycięstwo nad „polskim wariantem putinizmu, czyli połączenia konserwatywnego języka Busha z polityczną praktyką Putina”.

[srodtytul]Nieprzyjazdy Obamy[/srodtytul]

Ale zwycięstwo nie było pełne – pozostały bowiem jeszcze dwa światowe składniki tej trującej polską demokrację mieszanki. Na szczęście wkrótce potem w USA pokonano buszyzm. Obama nie tylko skutecznie wsparł nasze neodemokratyczne przemiany swoimi licznymi nieprzyjazdami i grą w golfa w czasie uroczystości żałobnych w Krakowie, a także dawną zimnowojenną tarczę antyrakietową zastąpił 17 września 2009 roku jej nowym rodzajem, którego najważniejszą zaletą jest aktualne nieistnienie.

Obok kastracji chemicznej pedofilów i Partnerstwa Wschodniego wynegocjowanie tej tarczy stanowi jeden z największych sukcesów rządu Donalda Tuska. Nieistnienie jest zaletą każdego z tych przedsięwzięć, gdyż dzisiaj rozumiemy już, że nekrofilia jest o wiele groźniejsza niż pedofilia, euro może zostać de facto zastąpione drachmą, a rolę patriotów mogą przejąć doskonale prezentujące się na defiladzie w Moskwie iskandery.

Politycznej praktyki Putina nie trzeba było zwalczać. To sam Putin, choć z pomocą Miedwiediewa, ją zwycięsko przezwyciężył, pokonał putinizm, okazując nam współczucie i oferując pomoc, w wyniku której metr po metrze przekopano miejsce katastrofy i po miesiącu wnikliwego śledztwa zbliżono się znacznie do ustalenia, że zdarzyła się ona piętnaście minut przed włączeniem syren alarmowych, które w akcie dobrej woli zapewne dowieziono ze Smoleńska.

Teraz już wiemy, że Putin stał się krystalicznie czystym demokratą. I tylko należy się dziwić, że tak dużo potrzebowaliśmy czasu, by dostrzec tę oczywistą prawdę, o której Gerhard Schröder mówił przed laty. Gdyby nie to karygodne opóźnienie, na pewno któryś z byłych polskich premierów zasiadałby w radzie nadzorczej Nordstream obok Schrödera.

Nic jednak straconego. Może Rosjanie nagrodzą nas za spóźniony, lecz szczery wgląd w naturę Władimira Putina. Kandydatów z polskiej strony na takie dobrze opłacane stanowisko na pewno też nie zabraknie.

Miejmy nadzieję, że tłum młodych ludzi znowu zapełni Audytorium Maximum, by tym razem wysłuchać wykładu o pojednaniu polsko-rosyjskim i zakupić najnowszy numer „Murziłki”, skąd mogą czerpać potrzebną im wiedzę o Polsce i świecie współczesnym. Być może młodzież przybędzie tam prosto z cmentarzy, gdzie dając odpór czcicielom Thanatosa, zapaliła światełko na grobach sowieckich żołnierzy, którzy pod wodzą ofiary stalinowskich represji Konstantego Rokossowskiego, p.o. marszałka Polski i Polaka, wyzwolili Polskę z faszyzmu i władzy panów, urządzając w Polsce pomniejsze Katynie dla żołnierzy reakcyjnego podziemia.

Słusznie bowiem młodzież wysłuchała apelu autorytetów takich jak twórca „Pokolenia”, „Lotnej”, „Człowieka z marmuru”, „Panny Nikt” i „Katynia”, a także największego dzieła swojego życia – „Gazety Wyborczej” (zob. Andrzej Wajda, „Źle czy dobrze, byle w „Gazecie”„. „GW” z 14 maja 2008).

[srodtytul]Kandydat, który jątrzy[/srodtytul]

P.o. prezydent i również marszałek Bronisław Komorowski, prowadząc swoją kampanię prezydencką wideoczatem z Moskwy, stolicy znowu bratniej Rosji, połączył czasy popolitycznie zmodernizowanej Rzeczypospolitej z początkami powojennej walki o postęp, zapowiedzianej w wydrukowanym nieopodal Manifeście Lipcowym.

65. rocznica „zwycięstwa nad faszyzmem” mogłaby więc się stać również świętem ostatecznego zwycięstwa nie tylko nad sanacyjną, pańską II RP, ale i nad nie mniej reakcyjną i opresywną

IV RP. Niestety, kampania prezydencka jest systematycznie zakłócana przez jednego z kandydatów, niedoszłego pasażera lotu z 10 kwietnia, który jątrzy, gra trumną i zawłaszcza tragedię, wykorzystując zbieżność nazwiska i przypadkowe podobieństwo do zmarłego prezydenta.

[i]Autor jest profesorem Uniwersytetu w Bremie i Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie oraz współpracownikiem „Rzeczpospolitej”[/i]

Opinie polityczno - społeczne
Jędrzej Bielecki: Populizm pokonał Macrona
Opinie polityczno - społeczne
Marek Budzisz: Potrzebujemy „pokoju Bożego” między PO i PiS, bo ważą się losy Polski
Opinie polityczno - społeczne
Jerzy Surdykowski: Ilu prezydentów wytrzyma Polska?
Opinie polityczno - społeczne
Uroczystość zaprzysiężenia Trumpa będzie przeglądem nowego układu sił
Opinie polityczno - społeczne
Jakub Chabik: Dlaczego mężczyźni są w Polsce dyskryminowani?