Polska wieża Babel

Nie epatujmy mitem 10 milionów „Solidarności” i nie wykorzystujmy go do „dołożenia” obecnemu związkowi, który jest i będzie swoistym depozytariuszem i kontynuatorem solidarnościowych idei – pisze sekretarz Komisji Krajowej NSZZ „Solidarność”

Publikacja: 03.09.2010 01:26

Polska wieża Babel

Foto: KFP, krzysztof mystkowski krz krzysztof mystkowski

Red

Według sierpniowego badania CBOS 49 proc. Polaków uważa, że wpływ związków zawodowych na sprawy w kraju jest za mały. Tylko 12 proc. jest zdania, że za duży. Aż 38 proc. pracowników twierdzi, że w ich zakładach łamane jest prawo do zakładania i wstępowania do związków zawodowych. Co ciekawe i ważne, w przedsiębiorstwach, w których związki zawodowe działają, prawa pracownicze i związkowe łamane są dużo rzadziej, a sytuacja zatrudnionych jest lepsza.

[wyimek]Bez silnych związków zawodowych i reprezentatywnych organizacji pracodawców, bez woli dialogu możemy zmniejszyć szansę na rozwój kraju i wpędzić w biedę kolejne tysiące polskich rodzin[/wyimek]

Można by oczekiwać, że w kraju, w którym Niezależny Samorządny Związek Zawodowy „Solidarność” utorował drogę do upragnionej wolności, takie dane staną się punktem wyjścia do debaty publicznej w 30. rocznicę narodzin „Solidarności”. Że autorytety i politycy, dziennikarze i ekonomiści pochylą się nad tym, co udało się z robotniczych sierpniowych oczekiwań, dążeń i marzeń zrealizować, a co jeszcze przed nami i dlaczego. Że warto przy tej okazji podyskutować, dlaczego wielkie zaangażowanie Polaków w okresie solidarnościowego karnawału (1980 – 1981) topniało z czasem, a i dziś, 20 lat po odzyskaniu niepodległości, też wiele pozostawia do życzenia. Dlaczego jesteśmy niechlubnymi rekordzistami w europejskich rankingach ubóstwa osób pracujących, ubóstwa dzieci, tzw. złego zatrudnienia? Jesteśmy liderami także jeśli chodzi o nieufność wobec władzy publicznej i własnego państwa. Katastrofalny jest poziom dialogu społecznego i partnerstwa, itd., itp.

Ale te pytania i problemy w sierpniową rocznicę pozostają bez odpowiedzi. Stawiał je m.in. w swoim zjazdowym wystąpieniu przewodniczący „Solidarności” Janusz Śniadek. Nie zauważono tego. Widocznie lepiej gubić się w kłótniach, kto i do czego ma większe prawa. Lepiej idealizować przeszłość, która ma być wyłącznie czysta, wspaniała i jednowymiarowa(!), oraz pomijać teraźniejszość. A przecież pochylenie się nad realnymi problemami nie przeszkadza być dumnym z odzyskanej wolności, cieszyć się z tego, że utorowaliśmy do niej drogę nie tylko sobie, ale i nowej Europie, że przyczyniliśmy się do zakończenia zimnej wojny straszącej świat groźbą apokalipsy. Oznaczałoby to po prostu szacunek dla tych, którzy przez te 20 lat ponieśli największe koszty przemian. Tych kosztów nie poniosła ani uwłaszczona nomenklatura, ani elity polityczne. Ponieśli je zwykli ludzie, często właśnie ci, którzy budowali „Solidarność” i chowali przed ubecją związkowe sztandary.

[srodtytul]Mit 10 milionów[/srodtytul]

Walka ze związkiem przez minione lata, ale także pod koniec lat 80., polegała często na odwołaniu się do mitu 10 milionów. Miało to sprowadzić dzisiejszych związkowców do parteru, pokazać im miejsce w szeregu, zniechęcić tych, którzy zamierzają szeregi związkowe zasilić. Jednym słowem – obnażyć słabość. Pod koniec lat osiemdziesiątych mówili tak postkomuniści, głosząc: została was garstka, wszyscy normalni pracownicy są w OPZZ. A dziś, niestety, mówią tak jakże często współtwórcy, ba, dawni przywódcy „Solidarności”, i to wcale nie tej dziesięciomilionowej. To samo powiedział na ostatnim zjeździe premier Donald Tusk. Wobec tego warto przypomnieć, że deklaracje wstąpienia do NSZZ „Solidarność” w zakładach pracy wypełniło 10 milionów osób w okresie wspaniałego, jedynego w swoim rodzaju, solidarnościowego karnawału. Zapisało się dlatego, że był to związek zawodowy, który dawał szansę na godne życie, na twórczą „pracę nad pracą”. Dziś zbyt często zapominamy, że polska droga do wolności prowadziła przez postulaty lepszego życia, godnej płacy za pracę, że „robol” chciał być dobrze opłacanym i bezpiecznie zatrudnionym robotnikiem, któremu nie odmawia się prawa do wolności słowa i wiary w Boga.

10 mln ludzi było w „Solidarności” wtedy, gdy w stoczniach gdańskiej i gdyńskiej pracowało 27 tysięcy osób. Dziś Stoczni Gdynia nie ma, a gdańska zatrudnia niecałe 2 tysiące. Gdzie jest reszta? Część na bezrobociu, część zapewne wyjechała za chlebem, część z musu założyła tzw. działalność gospodarczą i wynajmuje się za psie pieniądze oraz bez żadnych praw pracowniczych jednoosobowym firmom, bez prawa przynależności do związków zawodowych.

Już pod koniec lat 80. solidarnościowe szeregi stopniały do niespełna 2 milionów – o czym, jak sądzę, pan premier, a na pewno ówcześni przywódcy „S”: Lech Wałęsa i Bogdan Borusewicz, doskonale wiedzą. Wiedzą też, że wówczas nie było bezrobocia, a w gospodarce dominowały socjalistyczne kolosy zatrudniające po kilkanaście tysięcy ludzi. Wiedzą, że już przez pierwsze dwa lata: 1989 – 1991, także wskutek wojny na górze i reform Balcerowicza, ilość członków związku skurczyła się o kolejne 500 tysięcy. Nie przeszkadzało to przecież, aby półtoramilionowa „Solidarność” wsparła w walce o mandat poselski lansującego wtedy samodzielny start związku w wyborach parlamentarnych Bogdana Borusewicza. Gwoli prawdy historycznej – wspierałem Bogdana w tym przedsięwzięciu. Wcześniej również Lechowi Wałęsie nie przeszkadzało, że w wyborach prezydenckich startował jako szef związku, który liczy niecałe 2 miliony członków.

Nie epatujmy więc mitem 10 milionów i nie wykorzystujmy go do „dołożenia” obecnemu związkowi, który jest i będzie swoistym depozytariuszem i kontynuatorem solidarnościowych idei. Nie naginajmy prawdy o tamtych trudnych czasach do bieżących potrzeb politycznych. Niech nie robią tego ludzie, którzy nie tak dawno byli w związku i czerpali z jego poparcia określone, także polityczne, profity.

[srodtytul]Związki do zakładów, nie do polityki[/srodtytul]

Innym, jakże częstym zarzutem, powtarzanym również przez tych, którzy zrobili kariery polityczne, zaczynając od „Solidarności”, jest upolitycznienie związku, który powinien zająć się sprawami pracowniczymi. A czy sprawy pracownicze nie zależą od świata polityki?

Z bezpośredniego udziału w polityce, a mówiąc inaczej, w sprawowaniu władzy „Solidarność” wycofała się po porażce AWS czy też – precyzyjnie – po rozpadzie awuesowskiej koalicji, którą związek stworzył w 1996 roku jako alternatywę dla postkomunistycznych rządów. I do tak rozumianego udziału w polityce nie wrócił. Nie ma natomiast na świecie związków apolitycznych, bo tworzone prawo dotyka często wprost pracowników, członków związków zawodowych. W tym celu związek musi wspierać albo określone ugrupowania, wymuszając na nich realizację własnych postulatów i projektów, albo określone instytucje mające udział w tworzeniu prawa, m.in. instytucję prezydenta. Oczywiste jest, że swoje oddziaływanie na tę sferę związek realizuje także poprzez zagwarantowane ustawowo opiniowanie aktów prawnych i pracę w tzw. Komisji Trójstronnej ds. Społeczno-Gospodarczych. Pod warunkiem jednak, że opinie nie lądują w koszach, a wnioski z Komisji Trójstronnej nie są mechanicznie odrzucane przez sejmową maszynkę do głosowania, jak to miało miejsce w przypadku ustawy o łagodzeniu skutków kryzysu i wielu innych. Reasumując, gdyby premier Tusk na zjeździe „Solidarności” powiedział – nawet po retorycznym pytaniu o 9 mln nieobecnych członków związku: zróbmy wszystko, razem, aby wzmocnić partnerów społecznych, odbudować zaufanie i dialog – zapewne dostałby brawa.

Nastroje na sali to jednak mimo wszystko rzecz drugorzędna. Ważne są fakty. A te świadczą jednoznacznie, że bez silnych związków zawodowych i reprezentatywnych organizacji pracodawców, bez woli dialogu możemy zmniejszyć szansę na rozwój kraju i wpędzić w biedę kolejne tysiące polskich rodzin. Dialog i partnerstwo to podstawa rzeczywistej demokracji i społeczeństwa obywatelskiego. W tym kontekście arcybiskup Sławoj Leszek Głódź miał rację, kiedy wołał w czasie mszy świętej dziękczynnej w Gdańsku, że misja „Solidarności” się nie skończyła, bo nie ma prawdziwej wolności bez sprawiedliwości.

[srodtytul]Słabość i siła[/srodtytul]

Dziś NSZZ „Solidarność” to największa centrala związkowa w Polsce, w której skupionych jest ok. 700 tysięcy członków płacących składki. Mimo trudnych przemian gospodarczych, mimo że niekorzystne polskie prawo nie ułatwia zrzeszania się, mimo utrudniania działalności związkowej i szykan wobec działaczy… We wszystkich związkach zawodowych zrzesza się

– według badań CBOS – ok. 15 proc. polskich pracowników. To i mało, i dużo. Mało, jeśli weźmiemy pod uwagę kraje skandynawskie zrzeszające 70 proc. pracowników. Dużo w porównaniu z Francją, gdzie do związków należy zaledwie 8 proc. pracujących. Ale dużo także wobec faktu, że kilkadziesiąt procent pracowników zatrudnionych jest dziś w małych kilkuosobowych firmach, w których związki zawodowe nie powstają. Dużo – wobec konsekwentnej polityki władzy, która zamiast wzmacniać partnerstwo i dialog, prowadzi do jego osłabienia, wobec złudnego przekonania części klasy politycznej, że im słabsze związki, tym sprawniejsze państwo.

Tymczasem w całej Europie dialog jest podstawą rozwoju.

Kiedy w czasie kryzysu odwiedziłem niemiecką fabrykę silników samochodowych zatrudniającą blisko 3 tysiące osób, rada pracowników po długich negocjacjach zgodziła się zwiększyć limit zatrudnienia na czas określony do 15 proc. – po uzyskaniu wglądu w dokumenty produkcji poświadczające konieczność takiej operacji. Niedawno w Polsce przyszli do mnie związkowcy z przedsiębiorstwa, w którym pracuje 670 osób. Z tego około 600(!) jest zatrudnionych na czas określony (od trzech miesięcy do pięciu lat). Wszystkich można zwolnić bez podania przyczyny z dwutygodniowym wypowiedzeniem. Na wnioski związku o negocjacje tych krzywdzących proporcji pracodawca odpowiada, że przecież może, bo nie łamie prawa! A i tak szczęśliwie, że w tym zakładzie znaleźli się odważni i założyli „Solidarność”. W wielu innych bowiem zatrudnieni na czas określony boją się założyć związek, bo są zwalniani. To tylko przykład, punkt na mapie naszej rzeczywistości – ale właśnie po stronie takich ludzi powinno stanąć państwo, władza publiczna. Umożliwić im obronę ich praw. Wtedy będzie to nasze państwo, silne zaufaniem ludzi i mądrością władzy stającej po stronie słabszych. Wtedy będzie to państwo solidarne, a nie słabe, bezbronne i złudnie tanie. Takie państwo – jak mówił też na zjeździe Janusz Śniadek – nie jest w stanie zapewnić bezpieczeństwa nie tylko zwykłych obywateli. Także swoich elit.

[srodtytul]NSZZ „Solidarność” zmienia się jak Polska[/srodtytul]

Ten tekst nie jest ani kompleksową analizą 30 ostatnich lat, ani też próbą odpowiedzi na pytania „społeczne” postawione na początku. Odpowiadaliśmy na nie zresztą w – omawianym na łamach „Rzeczpospolitej” – raporcie „Polska praca 2010”. Raporcie, który pozostał bez jakiejkolwiek odpowiedzi czy próby dyskusji ze strony władz. Obecnie przygotowujemy jego kontynuację.

To są tylko rocznicowe refleksje nad polską wieżą Babel, o której z taką troską mówił cytowany już wcześniej arcybiskup Sławoj Leszek Głódź.

Nie stawiam się w jednym szeregu z twórcami naszej drogi do wolności. Zawsze będę darzył ich szacunkiem za ówczesną odwagę i bezkompromisowość. Oczekuję jednak, jako człowiek, który blisko ćwierć wieku poświęcił „Solidarności”, a wcześniej Niezależnemu Zrzeszeniu Studentów, że nie będą oni zmieniali zdania w zależności od miejsca, które zajmują w przestrzeni publicznej, czy też partii, z której list startowali ostatnio w wyborach.

NSZZ „Solidarność” nie chce zawłaszczać ani etosu, ani historii. Ale NSZZ „Solidarność” nie jest też własnością ludzi, którzy byli w związku w różnych okresach jego działalności, a dziś wybrali inną drogę. „Solidarność” zmienia się, tak jak zmienia się Polska – mówił Janusz Śniadek. Rzeczywiście dziś chcemy, dumni z odzyskanej wolności, pamiętając o związkowym rodowodzie, aby każda władza publiczna była naszym sojusznikiem w walce o prawa słabszych, o godność pracy, która nie może być towarem na sprzedaż. Kryzys zweryfikował skuteczność niewidzialnej ręki rynku w kreowaniu mocnej realnej gospodarki. Nie bylibyśmy godni solidarnościowego szyldu, gdybyśmy przy okazji kolejnych rocznic i obchodów nie stawiali pytań, ile z sierpniowego przesłania społecznego udało się zrealizować i jak osiągnąć wolność i sprawiedliwość.

[i]Autor jest działaczem związkowym i politykiem. Był posłem Akcji Wyborczej Solidarność[/i]

Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?
Opinie polityczno - społeczne
Łukasz Adamski: Donald Trump antyszczepionkowcem? Po raz kolejny igra z ogniem
felietony
Jacek Czaputowicz: Jak trwoga to do Andrzeja Dudy
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Zuzanna Dąbrowska: Nowy spot PiS o drożyźnie. Kto wygra kampanię prezydencką na odcinku masła?