Dwa tygodnie temu na lotnisku spotkałem Andrzeja Olechowskiego. Lecieliśmy tym samym samolotem. Usiedliśmy na chwilę porozmawiać, jak zwykle o polityce, o Polsce, o świecie. Rozmowa, naturalnie, zeszła na klimat dyskursu politycznego, na napięcia i animozje, na antagonizmy i brak kultury (tej osobistej i tej politycznej). W pewnym momencie obydwaj wypowiedzieliśmy te same słowa, które od razu zamarły nam na ustach: „niewiele brakuje, a dojdzie do spektakularnego politycznego zabójstwa”.
Ale kogo? Ja byłem zdania, że ofiarą padnie pewien znany dziennikarz reprezentujący lewą stronę spektrum. Mój rozmówca był zdania, że może to być polityk reprezentujący prawą stronę. Nie przyszło nam do głowy, że może to być niewinny człowiek, ani polityk, ani osoba publiczna.
Dwa dni wcześniej spotkałem w autobusie Leszka Millera. Normalnie tryskający optymizmem, tym razem był głęboko zasępiony. Po-smoleński kryzys nie ustąpi tak łatwo, powiedział mi. Nie mogłem się nie zgodzić.
Polska przypomina rozpołowione jabłko. Te dwie połówki nie pasują do siebie, nie przystają, jakby były z dwóch jabłoni zdjęte. Jedna szara, bo od dawna w cieniu. Druga rumiana, bo złapała ostatnio sporo słońca. Ale w smaku takie same. Obie gorzkie, cierpkie i niesmaczne. Na tej jabłonce, jaką jest drzewo życia politycznego, rosną jeszcze inne owoce, wszystkie cierpkie i niedojrzałe.
To owoce polskich przemian sprzed lat 22. Wyrastające w klimacie niezrozumienia dla procesów, które przez wielu ludzi traktowane były jako nieodwracalne, narzucone przez zewnętrzne konieczności, przemiany te cechowały zjawiska wyłączenia i rozwarstwienia. Pług modernizacji, w tym także zmiany wynikające z przeorania polskiej rzeczywistości przez procesy integracyjne z Zachodem, spowodował szereg złudzeń, na przykład co do tego, czy Polska może pozbyć się piętna przeszłości.