Ziemkiewicz: opozycja wobec opozycji

SLD nie próbuje nawet być przeciwnikiem PO. Główną emocją, jaką wyraża, była i pozostaje ta sama, co Platformy, niechęć do Kaczyńskiego i straszenie jego powrotem do władzy – pisze publicysta „Rzeczpospolitej”

Publikacja: 05.01.2011 00:14

Ziemkiewicz: opozycja wobec opozycji

Foto: Fotorzepa, Ryszard Waniek Rys Ryszard Waniek

Kiedy telewizyjny dziennikarz szuka opinii krytycznej wobec rządowego samochwalstwa, może zaprosić do studia Leszka Balcerowicza. Ewentualnie Krzysztofa Rybińskiego, może Stanisława Gomułkę albo Grzegorza Kołodkę. W każdym razie, jakiegoś profesora – nie polityka opozycyjnej partii, bo ten będzie tylko powtarzał wciąż te same, zgrane do obrzydzenia frazesy ze swoich „przekazów dnia”.

Dotyczy to nie tylko ekonomii, także innych dziedzin życia publicznego. Rolę, którą powinna pełnić opozycja polityczna, pełnią dziś wyłącznie eksperci. Co w takim razie robią politycy opozycji? To samo, co politycy koalicji rządzącej: zarządzają emocjami.

[srodtytul]Są przeciw[/srodtytul]

Jest już truizmem stwierdzenie, że Donald Tusk doprowadził do całkowitego wyprania polskiej polityki z jakiejkolwiek treści, sprowadził ją do czystego widowiska, jednodniowych „wrzutek”, czy wręcz medialnej błazenady w rodzaju „przeprowadzki” do Sejmu dla dopilnowania „rewolucji legislacyjnej”. Ale spustoszenie dokonane przez Tuska jest tym większe, że zdołał on także przekonać opozycję, iż tylko taka „polityka” daje dziś szansę na sukces i tylko taką uprawiać warto.

[wyimek]PiS jest opozycją totalną wobec całego establishmentu, opozycja lewicowa – opozycją wobec opozycji prawicowej[/wyimek]

Efekt można zwięźle opisać następująco. Z jednej strony – nie mamy opozycji. Z drugiej strony – mamy wyłącznie opozycję.

Nie mamy opozycji w tym sensie, że polityka „nie obsługuje” realnych problemów i emocji społecznych. Wystąpienia opozycyjnych polityków przywodzą na myśl starą anegdotę o jednym z amerykańskich prezydentów, wypytywanym przez małżonkę przy niedzielnym obiedzie: „– Co dziś mówił nasz pastor? – O grzechu. – Ale co konkretnie? – Jest przeciw”.

Otóż to, co opozycja ma do powiedzenia na temat długu publicznego, katastrofy planu budowy autostrad, rozkładu kolei, podwyżek, sprowadza się właśnie do „bycia przeciw”. Ale opozycja nie jest w stanie wyartykułować niczego, co przekonałoby wyborców, że ona sama umiałaby problemy rozwiązać i że rządziłaby lepiej.

W wypadku PiS jest to bardziej może zrozumiałe. Jarosław Kaczyński wybrał bliską jego temperamentowi strategię „wszystko albo nic”, co oznacza, że na bieżąco nie ma wiele do roboty, oprócz czekania na upadek rywala i podkreślaniem, że jest w zdecydowanej opozycji nie tylko wobec niego, ale wobec wszystkiego, co w państwie Tuska oficjalne i powiązane z establishmentem. Ponieważ zaś swoją partię zbudował tak, a nie inaczej, jest ona zdolna być jedynie pudłem rezonansowym lidera.

Żaden z pomniejszych działaczy nie będzie ryzykował, inicjując jakiekolwiek polityczne kampanie, bez inspiracji z centrali, ta zaś nie przejawia obecnie inicjatywy. Nawet kreślenie na użytek wyborców PiS szerokiej wizji i ukonkretnianie idei polskości oddał Jarosław Kaczyński, można rzec, zewnętrznemu ekspertowi – Jarosławowi Markowi Rymkiewiczowi.

[srodtytul]Lepszy drobny zysk[/srodtytul]

Wydawałoby się to sytuacją wręcz wymarzoną dla SLD. Wobec skupienia uwagi PiS na Smoleńsku i powszechnie (acz może na wyrost) diagnozowanego zamykania się w „elektoracie radiomaryjnym” lewica uzyskuje wszak dawno oczekiwaną szansę wyrwania się z marginesu sceny politycznej, na który zepchnęła ją afera Rywina. Tym bardziej że kolejne porażki rządu zdają się wychodzić naprzeciw tradycyjnym lewicowym hasłom.

Jeśli na przykład w Warszawie wzrasta skokowo o 300 – 400 procent będąca istotnym składnikiem czynszu opłata za użytkowanie wieczyste gruntu, i lokator, który dotąd płacił z tego tytułu 200 złotych rocznie, dostaje zawiadomienie, że w tym roku zapłaci ponad 3 tysiące – to trudno sobie wyobrazić lewicę, której kompletnie to nie obchodzi. Tymczasem u nas tak właśnie jest. Podwyżki są zmartwieniem konsumentów, lokatorów, kierowców, ale nie opozycyjnych polityków.

Po części można to wytłumaczyć utratą wiarygodności liderów kręcących się na politycznej karuzeli od lat. Każdy działacz SLD (podobnie zresztą jak PiS), który próbowałby dziś podnieść kwestie socjalne, sprawy cen, kosztów życia etc., usłyszy niechybnie – „wy też już przecież rządziliście”, i nie będzie umiał na to odpowiedzieć. Ale nie przeceniałbym tego czynnika. Mamy, szczególnie w ostatnich latach, wiele dowodów, że pamięć wyborcy jest równie krótka, jak pamięć widza telenoweli.

Prawdziwą przyczynę niemrawości SLD widzę gdzie indziej – w politycznej kalkulacji. SLD nie chce być opozycją z prawdziwego zdarzenia, bo nie uważa, żeby to się mu opłaciło. Woli spokojnie czekać na drobny zysk, w postaci oczekiwanego zastąpienia PSL w koalicji rządzącej, względnie dołączenia do niej jako trzeci koalicjant.

Tok myślenia polityków lewicy zdaje się iść następująco: próbowaliśmy na różne sposoby wyrwać się z 12-procentowego „żelaznego elektoratu” i nie dało rady; nie pomogło szukanie „lewicowej tożsamości” ani w roszczeniowości, ani w „zapateryzmie”. Więc albo jesteśmy do niczego, albo to po prostu niemożliwe.

Rzecz jasna, pierwsza możliwość nie wchodzi w grę – a więc niemożliwe. Dlaczego? Dlatego, że Tusk i Kaczyński trafnie wymacali podział na wzajemnie się nienawidzące Polski – „aspirującą” i „tradycyjną” – który determinuje i długo jeszcze determinować będzie zachowania społeczne. W tej sytuacji nie ma miejsca na trzeciego gracza, można się tylko starać o parę procent na krawędzi światów, o zagospodarowanie kawałka „Polski Tuska” tak, jak swój rolniczo-prowincjonalny elektorat zagospodarował PSL, i być dla PO niezbędną do rządzenia „przystawką”.

[srodtytul]Rozpłynąć się w PO[/srodtytul]

Taka optyka dawno już wepchnęła SLD w dziwaczną sytuację nierządzącej „opozycji wobec opozycji”. Nie próbuje być przeciwnikiem PO, główną emocją, jaką wyraża, była i pozostaje ta sama niechęć do Kaczyńskiego i straszenie jego powrotem do władzy. W praktyce czyni to z lewicy pomagiera rządowej propagandy, wywijającego trumną Barbary Blidy, i to pomagiera zupełnie darmowego, któremu PO nie ma powodu się za wspieranie w walce z Kaczyńskim niczym odwdzięczać.

SLD – teoretycznie lewica – mając do powiedzenia mniej więcej to samo co PO – teoretycznie liberałowie – stara się tylko być „bardziej”. Gdy prezydent Bronisław Komorowski formułuje demagogiczną tezę, że „oczywistą” przyczyną katastrofy smoleńskiej była próba lądowania, Ryszard Kalisz basuje mu u Bogdana Rymanowskiego: „Gdyby kózka nie skakała… ” (skądinąd fakt, że takimi słowami może poważny polityk publicznie kwitować taką tragedię i nikt już nawet nie zwraca na to uwagi, sam w sobie obrazuje, do jakiego zbydlęcenia doprowadziła debatę publiczną ekipa Tuska i wysługujący się jej „salon”), a publicyści postkomunistycznego „Przeglądu” powtarzają tylko tezy „Gazety Wyborczej” czy „Polityki” bardziej dosadnym i brutalnym językiem.

Wspomniany Ryszard Kalisz służy przykładem polityka skrajnie zorientowanego na rozpłynięcie się obozu postkomunistycznego w PO; do pewnego momentu jego aktywność równoważona była przez grupę skupioną wokół lidera, przekonaną, iż lewica ma szansę na samodzielność. Marny wynik w wyborach samorządowych skłonił SLD do zarzucenia takich marzeń. Choć i strategia bycia „drugim wyborem dla elektoratu Tuska” też na razie sprawdza się marnie. Wyborcy powodowani strachem i nienawiścią do prawicy wolą od lewicowej podróbki platformerski oryginał.

Z otwartością, dowodzącą skądinąd znacznego zdemoralizowania sukcesami, premier Tusk oznajmił ostatnio: „moim zadaniem jest dać alternatywę tym rodakom, którzy obawiają się namiętności kierujących Kaczyńskim”. W ustach polityka rządzącego od trzech lat, skupiającego władzę, jakiej nikt przed nim nie miał od dwóch dekad, na dodatek w chwili, gdy państwo stoi przed wielorakimi, poważnymi wyzwaniami, stwierdzenie, że jego głównym zadaniem jest być alternatywą dla opozycji, na zdrowy rozum jest dyskredytującym absurdem.

[srodtytul]Kto rządzi?[/srodtytul]

Ale w polskiej polityce „zdrowy rozum” dawno już poszedł się czochrać. Rząd wcale nie musi rządzić, swą dziejową misję widzi jedynie w tym, by blokować własnymi siedzeniami dostęp do stołków pisowcom.

Gdy więc PiS jest tu opozycją totalną, wobec nie tyle władzy, co całego establishmentu oraz podstaw porządku państwa, opozycja lewicowa – opozycją wobec opozycji prawicowej, a nie wobec władzy, to na dodatek jeszcze władza nie jest władzą, ale tylko opozycją wobec opozycji. Tego obrazu sceny politycznej nie zmienia rządowa „przystawka”, tradycyjnie po chłopsku zainteresowana tylko, by „swoje ucapić”.

Wszyscy w opozycji, rządzić nie ma kto – takiego sequelu „polskiej anarchii” nawet najbardziej polakożerni szydercy nie przewidzieli.

Kiedy telewizyjny dziennikarz szuka opinii krytycznej wobec rządowego samochwalstwa, może zaprosić do studia Leszka Balcerowicza. Ewentualnie Krzysztofa Rybińskiego, może Stanisława Gomułkę albo Grzegorza Kołodkę. W każdym razie, jakiegoś profesora – nie polityka opozycyjnej partii, bo ten będzie tylko powtarzał wciąż te same, zgrane do obrzydzenia frazesy ze swoich „przekazów dnia”.

Dotyczy to nie tylko ekonomii, także innych dziedzin życia publicznego. Rolę, którą powinna pełnić opozycja polityczna, pełnią dziś wyłącznie eksperci. Co w takim razie robią politycy opozycji? To samo, co politycy koalicji rządzącej: zarządzają emocjami.

Pozostało 93% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Marek Kutarba: Czy Elon Musk stanie się amerykańskim Antonim Macierewiczem?
Opinie polityczno - społeczne
Polska prezydencja w Unii bez Kościoła?
Opinie polityczno - społeczne
Psychoterapeuci: Nowy zawód zaufania publicznego
analizy
Powódź i co dalej? Tak robią to Brytyjczycy: potrzebujemy wdrożyć nasz raport Pitta
Materiał Promocyjny
Przewaga technologii sprawdza się na drodze
Opinie polityczno - społeczne
Michał Szułdrzyński: Joe Biden wymierzył liberalnej demokracji solidny cios
Materiał Promocyjny
Transformacja w miastach wymaga współpracy samorządu z biznesem i nauką