Od czasu do czasu, a ostatnio coraz częściej, czytam, słyszę o „obaleniu komuny" w Polsce, że „bez jednego wystrzału", „bezkrwawo obaliliśmy komunizm". I już nie jest to tylko publicystyczny skrót myślowy, coraz więcej takich, którzy chwalą się, że brali udział w obalaniu. Do legendy „Solidarności" dopisują bajki różni megalomani o sobie.
Zainteresowani zauważą, że po latach zmienia się interpretacja porozumień z sierpnia 1980 i późniejszych w 1989 roku (Okrągły Stół, wybory 4 czerwca, przejęcie władzy przez opozycję). Do niedawna spierano się głównie o to, kto wówczas faktycznie dążył do siłowej konfrontacji, a kto pragnął kompromisu, chciał porozumienia w imię racji patriotycznych. Przez wiele lat po stronie „Solidarności" dominowały głosy zapewniające, że związek nie miał wojowniczych zamiarów wobec władz, z którymi nie mógł dojść do porozumienia. Chciał się układać, a rządzący utrudniali, tylko blefowali, że mają uczciwe zamiary.
Najpierw zmieniła się narracja o 1981 roku i stanie wojennym. Zaniechano zapewnień o pokojowym nastawieniu „Solidarności" i wspomnianych intencjach działaczy tego ruchu. Koronny argument przeciwników decyzji o wprowadzeniu stanu nadzwyczajnego, że „Solidarność" chciała być partnerem władzy, tylko tego pragnęła - zszedł na dalszy plan, a raczej w ogóle się go nie przywołuje. To, co dotąd było dowodem na rozwagę („nauczką po powstaniu warszawskim"), zaczęto wstydliwie przemilczać. Na ubiegłorocznym zjeździe związku, Jarosław Kaczyński mówił do delegatów o celach robotniczego protestu zapisanych w pamiętnych 21 postulatach, że robotnicy chcieli więcej, niż doradcy i miał na myśli postulaty polityczne. A to, że się upominali o sprawy socjalne, ekonomiczne, czyli o ideologiczne obietnice, było tylko kamuflażem, „instrumentem osłabiania przeciwnika".
Nawet Lech Wałęsa najwyraźniej unika tematów o porozumieniu, historycznym kompromisie, kreuje się na zwycięskiego wodza, który uwolnił świat od komunizmu. Słyszałem w radiowej „Trójce", jak się w nim gotowało, gdy komentował wypowiedź Jaruzelskiego z racji rocznicy grudniowej: - On sobie żarty robi. Jakie porozumienie?! Żadnego porozumienia nie proponował. (...) Natomiast to, co wyprawia generał teraz, to albo jest chory, albo nie wiem co. Zamiast wziąć różaniec, pomodlić się za wszystko złe, co Polsce zrobił, i cicho zejść, cicho siedzieć... - wykrzykiwał z właściwą sobie pobożnością w „Salonie politycznym". Wałęsę trudno było nieraz zrozumieć, kompromitował się swoimi wypowiedziami nie pozwalając Polakom szanować go za to, co w jego życiu najważniejsze.
Zupełną fanfaronadą jest opowiadanie przeciwników Okrągłego Stołu, że nie należało układać się ze stroną partyjno-rządową, tylko brać władzę siłą. Jaką siłą?