To był historyczny kompromis

PZPR, rezygnując z kierowniczej roli i reformując system polityczny, w sposób pokojowy dokonała samounicestwienia. Czyż nie zasługuje to na uznanie i dobre słowo? – pisze były doradca generała Jaruzelskiego

Publikacja: 03.06.2011 07:00

Stanisław Kwiatkowski

Stanisław Kwiatkowski

Foto: Fotorzepa, Leszek Łożyński leszło Leszek Łożyński

Red

Od czasu do czasu, a ostatnio coraz częściej, czytam, słyszę o „obaleniu komuny" w Polsce, że „bez jednego wystrzału", „bezkrwawo obaliliśmy komunizm". I już nie jest to tylko publicystyczny skrót myślowy, coraz więcej takich, którzy chwalą się, że brali udział w obalaniu. Do legendy „Solidarności" dopisują bajki różni megalomani o sobie.

Zainteresowani zauważą, że po latach zmienia się interpretacja porozumień z sierpnia 1980 i późniejszych w 1989 roku (Okrągły Stół, wybory 4 czerwca, przejęcie władzy przez opozycję). Do niedawna spierano się głównie o to, kto wówczas faktycznie dążył do siłowej konfrontacji, a kto pragnął kompromisu, chciał porozumienia w imię racji patriotycznych. Przez wiele lat po stronie „Solidarności" dominowały głosy zapewniające, że związek nie miał wojowniczych zamiarów wobec władz, z którymi nie mógł dojść do porozumienia. Chciał się układać, a rządzący utrudniali, tylko blefowali, że mają uczciwe zamiary.

Najpierw zmieniła się narracja o 1981 roku i stanie wojennym. Zaniechano zapewnień o pokojowym nastawieniu „Solidarności" i wspomnianych intencjach działaczy tego ruchu. Koronny argument przeciwników decyzji o wprowadzeniu stanu nadzwyczajnego, że „Solidarność" chciała być partnerem władzy, tylko tego pragnęła - zszedł na dalszy plan, a raczej w ogóle się go nie przywołuje. To, co dotąd było dowodem na rozwagę („nauczką po powstaniu warszawskim"), zaczęto wstydliwie przemilczać. Na ubiegłorocznym zjeździe związku, Jarosław Kaczyński mówił do delegatów o celach robotniczego protestu zapisanych w pamiętnych 21 postulatach, że robotnicy chcieli więcej, niż doradcy i miał na myśli postulaty polityczne. A to, że się upominali o sprawy socjalne, ekonomiczne, czyli o ideologiczne obietnice, było tylko kamuflażem, „instrumentem osłabiania przeciwnika".

Nawet Lech Wałęsa najwyraźniej unika tematów o porozumieniu, historycznym kompromisie, kreuje się na zwycięskiego wodza, który uwolnił świat od komunizmu. Słyszałem w radiowej „Trójce", jak się w nim gotowało, gdy komentował wypowiedź Jaruzelskiego z racji rocznicy grudniowej: - On sobie żarty robi. Jakie porozumienie?! Żadnego porozumienia nie proponował. (...) Natomiast to, co wyprawia generał teraz, to albo jest chory, albo nie wiem co. Zamiast wziąć różaniec, pomodlić się za wszystko złe, co Polsce zrobił, i cicho zejść, cicho siedzieć... - wykrzykiwał z właściwą sobie pobożnością w „Salonie politycznym". Wałęsę trudno było nieraz zrozumieć, kompromitował się swoimi wypowiedziami nie pozwalając Polakom szanować go za to, co w jego życiu najważniejsze.

Zupełną fanfaronadą jest opowiadanie przeciwników Okrągłego Stołu, że nie należało układać się ze stroną partyjno-rządową, tylko brać władzę siłą. Jaką siłą?

Interpretacja ruchu „Solidarności", jako nowego heroicznego powstania, kontynuatora wszystkich powstań, mistyfikacje o obaleniu komunizmu – mają świadczyć o wywalczeniu wolności i niepodległości przez „Solidarność". Konfabulacje, uproszczenia i kłamstwa dotyczą zwłaszcza ówczesnej sytuacji wewnątrz i wokół Polski. Teraz „pełną prawdę o najnowszych faktach historycznych" serwują społeczeństwu młodzi historycy z IPN - co to mają „ideologicznego zajoba" (A. Hall w Radio Dla Ciebie, 30.06.2006 r.), byli za młodzi, żeby cokolwiek znaczyć w opozycji i teraz epatują swoją „bojowością". No i inni spóźnieni bohaterowie, mściwi i żądni zemsty za własne niepowodzenia i tchórzostwo, dopisujący swoje „krzywdy" doznane w „brutalnych i despotycznych działaniach ówczesnych władz". Im młodsi, tym bardziej skorzy do nienawistnych wypowiedzi i agresywnych zachowań w stosunku do Jaruzelskiego (jak 13.12.2010 pod oknami domu generała).

Zawłaszczenie mitu „Solidarności"

W tym kontekście warto zwrócić uwagę na nowy kanon patriotyczny, „romantyczny mit wojenny, heroiczny i martyrologiczny, trwa dalej w najlepsze" (Maria Janion). Kolejne rocznice Powstania Warszawskiego obchodzone są wyjątkowo uroczyście, nadal mitologizując powstanie, czcząc jego dowódców, chociaż na to nie zasługują. Czy rzeczywiście wyciągnęliśmy właściwe wnioski na przyszłość z tego narodowego dramatu? Lekkomyślną decyzją unicestwiono 17 tysięcy powstańców, ponad trzy tysiące siedmiuset żołnierzy I Armii WP i dwieście tysięcy ludności cywilnej oraz doprowadzono do zniszczenia stolicy państwa, narodowych dóbr kultury, strat 80 proc. materialnej substancji. I my to świętujemy! Za tę nieodpowiedzialność, wezwanie do beznadziejnej walki, poganianie historii Bór-Komorowski powinien był stanąć przed sądem wojennym (jak mówił gen. Anders na wieść o powstaniu). Jego prochy sprowadzono z emigracji do warszawskiego Panteonu z ceremoniałem jak dla zwycięskiego wodza. On i inni dowódcy powstania mają swoje ulice, w różny inny sposób czci się ich pamięć jak bohaterów narodowych.

Uroczyście, w atmosferze narodowo-patriotycznej, celebrowane są rocznice buntów robotniczych w PRL jako narodowy heroizm, czyny niepodległościowe, jak gdyby walczono z wrogim państwem. Słyszeliśmy, że robotnicy, którzy wyszli na ulice Poznania w 1956 roku, by zaprotestować przeciwko wprowadzonym przez rząd podwyżkom, brali udział w „powstaniu poznańskim", że było to antykomunistyczne powstanie zbrojne. Znaleźli się nawet samozwańczy „dowódcy powstania", mnożą się kombatanci skupieni w czterech związkach, co zapewnia wiadome profity . Z kolei represjonowanych z Radomia w 1976 r. premier Marcinkiewicz nazwał „bohaterami walk o wolność" i obiecał pieniądze ze specjalnie utworzonego funduszu.

Rekonstrukcje bitew, jako gry i zabawy wojenne, barwne happeningi, kult klęski i daremnych ofiar, przerabianie porażek na świętowane zwycięstwa, spektakle rocznicowe pełne patosu i podniosłego romantyzmu rewolucyjnego, absurdalne teksty i pieśni o zniewolonym narodzie, ciągłej konspiracji, bohaterstwie i stawianym oporze. „Heroistyczna blaga przenika całe życie publiczne; na prowincji przybiera formy komiczne. Na wyższych uczelniach przeciwnie, występuje w bardzo posępnej postaci" – zauważa Bronisław Łagowski .

Drobna ilustracja: na konferencji niedawno zorganizowanej przez Europejskie Centrum Solidarności, podczas przerwy na posiłek, jakiś starszy jegomość o posturze leciwego bankowca, zagadnął mnie z nad talerza pełnego pierogów - „czy pan też był w podziemiu?"... Oczywiście, że byłem! Pracowałem w kopalni, żeby uciec przed obowiązkową służbą wojskową. Niestety, po dwóch tygodniach przekonałem się, że jednak lepiej pójść do wojska. I tak mi zeszło 35 lat, aż do stopnia pułkownika. W opozycji też byłem, co ogłosiłem w 1987 roku (proszę sprawdzić, miesięcznik „Zdanie" nr 10, w tekście pt. „Jestem w opozycji").

Powiem wprost: każde kolejne uroczystości rocznicowe Porozumień Sierpniowych 1980 i pokojowej zmiany ustrojowej w 1989 roku - zgodnego wyjścia z upadającego systemu - powinny być świętem wszystkich Polaków, a nie tylko partii uważających się za dziedziców „Solidarności". A są zawłaszczane, jakby historyczny kompromis miał jedną tylko stronę. Kto w końcu był partnerem dla „Solidarności" w porozumieniach sierpniowych? Czy aby nie władze poszukujące kompromisu ze strajkującymi robotnikami, w imię troski o dobro wspólne (o czym pragnie się dzisiaj zapomnieć)? Czy tylko opozycja chciała reform i doprowadziła do transformacji ustrojowej, bez udziału innych jeszcze sił sprawczych? Czyż nie było członków PZPR w NSZZ „Solidarność", którzy mieli swój udział w przemianach w Polsce? To jak, nie było partyjnych reformatorów, z którymi wspólnie wprowadzano demokratyczne zmiany? Czyż najwyższe władze w 1989 roku nie udowodniły swoich patriotycznych, demokratycznych intencji? Czy nie zrezygnowały ze swojej przewagi w sposób całkowicie pokojowy? Przecież to głosami „postkomunistycznych" posłów wprowadzano ustrojową transformację. PZPR, rezygnując z „kierowniczej roli" i reformując system polityczny, w sposób pokojowy dokonała samounicestwienia. Czyż nie zasługuje to na uznanie i dobre słowo?

Adam Michnik i środowisko „Gazety Wyborczej" pierwsi się zorientowali, iż w rezultacie polityki poniewierania postkomunistów, oni będą następni do bicia.

Do nowej interpretacji lat 80., polityki historycznej PiS i pseudonaukowego dorobku IPN, do mistyfikacji, tendencyjnych uproszczeń, a dosadniej mówiąc, mijania się z prawdą, do opowiadania o obaleniu komunizmu przez „Solidarność", jej walce jako zrywie niepodległościowym o suwerenną Polskę – nie pasuje świętowanie porozumień. Zamiast wspólnego święta odzyskania wolności, fetuje się tylko własne zwycięstwo. Partnerów porozumień traktuje się jak pokonanych wrogów. Szczycą się przy tym zwycięstwem bez poległych, nawet to uważają za swoją wyłącznie zasługę. Ileż megalomani, arogancji i pychy, niedoceniania reformatorskich intencji ówczesnych władz.

Jakże oburzano się, gdy bracia Kaczyńscy zaczęli przywłaszczać sobie mit „Solidarności". Ci o rodowodzie z KOR i KIK  przeżyli szok, bo zaczęli być posądzani o kolaborację i zdradę w czasie negocjacji i podpisywania porozumień z władzami PRL !! Czyż nie jest to ten sam środek walki, którym wcześniej wojowano z ludźmi z drugiej strony historycznego kompromisu? Na podobnej zasadzie wcześniej zawłaszczono obchody rocznicowe. Paradoksalne, ale to J. Kaczyński sprawił, że doszło do zbliżenia ludzi lewicy o rodowodzie PZPR-owskim z liberalno-demokratyczną częścią obozu „Solidarności". Przestali się brzydzić SLD dopiero, gdy sami zostali upokorzeni. Adam Michnik i środowisko „Gazety Wyborczej", pierwsi zorientowali się, iż w rezultacie polityki poniewierania „postkomunistów", oni będą następni do bicia.

Konsternacja, bo prezes PiS ignoruje Bronisława Komorowskiego - głowę państwa - wybranego w powszechnych wyborach! Oświadczył, że „temu panu ręki nie będzie podawał". Oburzające jest kwestionowanie wyboru prezydenta, ale to już było: tak samo haniebne było poniewieranie prezydenta Jaruzelskiego, te prostackie afronty wobec Generała podczas rocznicowych obchodów; Kwaśniewskiemu zamiast ręki, podawano nogę. Wcześniej palili kukły Wałęsy. Można by rzec, że bojkotowanie prezydenta RP przez polityków z kręgów „Solidarności", to u nas norma. Z powodu szaleńca, który dokonał zbrodniczego napadu na biuro poselskie PiS, nasłuchaliśmy się obłudnych wypowiedzi politycznych hipokrytów. Politycy i media wpadli w histerię! Rzekomo wszyscy są winni. Nieprawda! Pamiętam z jaką obojętnością potraktowano napaść na prezydenta Jaruzelskiego? Do zbrodni politycznej brakowało centymetrów...

Jakie obalenie?

Przecież teraz w użyciu jest ta sama broń, którą wojowano z „postkomunistami". Przychodzą na myśl słowa piosenki: „Ale to już było...". Wszystko już było - i rykoszetem wróciło. Zmieniły się tylko strony tego dyskursu. Dziś rządzący stoją teraz tam, gdzie stała ówczesna władza - można by rzec za klasykiem. Historia się powtarza! I nie trzeba sięgać pamięcią do dekady lat 80., wystarczy przypomnieć szczucie na „postkomunistów", jako ludzi „służalczych", „obcych pachołków". A stygmatyzowanie członków PZPR? A swoiste delegalizowanie całych grup społecznych przez lustrację i dekomunizację? Były absurdalne oskarżenia, bezpodstawne insynuacje. Nakręcano wrogość, agresję, nienawiść najpierw wobec „postkomunistów" (określenie to zawsze ujmuję w cudzysłów, bo służy przede wszystkim do piętnowania, czasem osób bardzo młodych). Słowa komunizm i stalinizm są obecnie w użyciu zdecydowanie częściej niż 30 lat temu, kiedy nawet dogmatycy partyjni ich unikali - bo nie odnosiły się do rzeczywistości. Stalin uważał, że komunizm pasuje do Polski, jak siodło do krowy. A teraz odnosi się te pojęcia do całego okresu PRL.

Na tej samej zasadzie obecna propaganda wmawia ludziom, że transformacja zaczęła się dopiero po przekazaniu władzy przez Jaruzelskiego. Owo przekazanie władzy nazywają „obaleniem komunizmu". Dominikanin z Europejskiego Centrum „Solidarności", , oznajmił („Rzeczpospolita, 23 sierpnia 2010), że to „Solidarności" zawdzięczamy bezkrwawe obalenie najbardziej krwawego systemu świata. Jakiego komunizmu? Jakie obalenie? (chyba, że w Magdalence do zakąski?). Na trzeźwo nie sposób coś takiego opowiadać!

Mała repetycja z myślą o młodych: zanim upadł system społeczno-polityczny PRL (upadek to nie to samo, co obalenie), po okresie stalinizmu w latach 50., były trzy różne dekady, które coraz mniej miały wspólnego z komunizmem, a pod koniec lat 80., coś się w Polsce wydarzyło zupełnie nie komunistycznego: było kompromisowe porozumienie z opozycją, w rezultacie którego „komuniści" oddali władzę. A poza tym, przecież w wymiarze gospodarczym, to rząd Rakowskiego zaczął zmiany wolnorynkowe - nie mówiąc już o tym, że reformę gospodarczą uruchomiono jeszcze w stanie wojennym – oczywiście, na tyle na ile było to możliwe, i – uwaga - w wersji uzgodnionej wcześniej z „Solidarnością". (Przypomnę także, iż premier Rakowski nawet proponował opozycji stanowiska ministerialne). Zmianę systemu społeczno-politycznego, też wprowadzano stopniowo, gdy tylko była możliwa, tzn. wówczas, gdy Generał pozbył się frakcji dogmatycznej w kierownictwie rządzącej partii, kiedy straciła oparcie w Moskwie, gdy Gorbaczow zaczął swoją pierestrojkę. Trwało to parę lat - tylko parę lat! Dopiero wówczas poddał swoje reformy polityczno-gospodarcze ocenie społeczeństwa w referendum w 1987 roku. Wobec dezaprobaty podjął rozmowy z opozycją. W trakcie plenarnego posiedzenia KC PZPR w grudniu '88 i styczniu '89 na temat legalizacji „Solidarności" Jaruzelski, wraz z generalicją WP i premierem Rakowskim, zagroził dymisją, wymuszając w ten sposób rezygnację z monopolu jednej partii (oponenci zdawali sobie sprawę, że w powstałej sytuacji utrzymanie dotychczasowego sposobu sprawowania władzy, bez resortów siłowych kontrolowanych przez wojsko, nie jest już możliwe) .

Lekceważenie wyborców

Mogę powtórzyć, o czym już parę razy pisałem w różnych tytułach, polemizując ze świętującymi owo „obalenie", „klęskę komunistów" czy „rozgromienie bandytów", jak w TVP Kultura (31.05.2010) elegancko to ujął pewien nawiedzony redaktor. Po pierwsze, jaki był faktyczny stan nastrojów społecznych i opinii publicznej podczas tego „obalania", wiemy dokładnie z wielu sondaży socjologicznych. Zmiany poglądów społecznych wcale nie były aż tak radykalne i głębokie, jak się teraz sugeruje. Owszem, narastał krytycyzm wobec rządzących, ale nie przekładał się na wzrost szeregów zwolenników opozycji. „Zwycięzcy" nie mają podstaw, żeby chwalić się jakimś masowym wówczas poparciem społecznym. W 1988 „Solidarność" reanimowano! (powtarzam za socjologiem Jackiem Kurczewskim, wicemarszałkiem Sejmu z rekomendacji „Solidarności"). Dlatego - po drugie - zupełną fanfaronadą jest opowiadanie przeciwników Okrągłego Stołu, że nie należało układać się ze stroną partyjno-rządową, tylko brać władzę siłą. Jaką siłą, gdzie byli ci siłacze? (przecież obie strony konfliktu miały już dość tej bijatyki). Mitomania, komiczna bohaterszczyzna i monopol na patriotyzm. Pycha i nadymanie się, fanfaronada o uwolnieniu świata od totalitarnego systemu.

Po trzecie, przecenia się zarówno zmiany jakie rzekomo dokonały się  w społeczeństwie, jak i zwycięstwo wyborcze w czerwcu '89. Sugerowanie, jakoby PZPR poniosła klęskę w wielkiej skali - nie ma potwierdzenia w statystyce wyborczej, jest nadużyciem. Czym się chwalić, przecież prawie połowa uprawnionych nie głosowała (45,6 proc.); senatorowie „S" wygrali (w całkowicie demokratycznej procedurze), mając poparcie ledwie 35 proc. elektoratu! Czas bez wrogich emocji przyznać, że nie sposób lekceważyć wyborców, którzy wtedy, mimo powszechnej woli zmian, poparli kandydatów koalicji PZPR-owskiej do senatu.

Zapomina się, co najważniejsze, że poparcie listy krajowej, na której wystawiono 35 najważniejszych osobistości obozu rządzącego, wahało się od 32 proc. (Krakowskie) do 62 proc. (Leszczyńskie); najmniejsze (!) poparcie członków kierownictwa PZPR z listy krajowej wahało się w przedziale 38 – 42%; średnio w całej Polsce na listę krajową oddano 48 proc. ważnych głosów, czyli tyle ile na B. Komorowskiego w wyborach prezydenckich! Niestety wymagane minimum ustalono na 50 proc. ważnych głosów w skali kraju. Władze były pewne swego. Niektórzy nawet obawiali się przegranej „S" (referując sondaż przedwyborczy gremiom kierowniczym PZPR przestrzegałem przed nieuzasadnionym optymizmem,  gen. Jaruzelski dziękował mi za ten kubeł zimnej wody, jak to określił). Dodajmy jeszcze, że przegrani „postkomuniści" niebawem ponownie wrócili do władzy, w sposób w pełni demokratyczny. Jak można o czymś takim zapominać!! No a przegrana T. Mazowieckiego z jakimś Tymińskim z Peru, też poszła w niepamięć? To dopiero byłaby kompromitacja!

I tak powstają legendy tworzone przez „zwycięzców". Już zapomnieli, że wyniki wyborów były wstrząsem nie tylko dla ludzi władzy, także wystraszyły kierownictwo „Solidarności". Obie strony szukały odpowiedzi na pytanie: co dalej? To temat sam w sobie i na dłuższy tekst.

No, ale jak się świętuje „obalenie", to rzecz jasna, wśród zwycięskich „obalaczy" nie ma miejsca dla partnerów kompromisowych porozumień. Trzeba mieć odwagę Władysława Frasyniuka, jego stać na to, żeby powiedzieć: „skończmy uprawiać megalomanię, że cały naród bohatersko walczył z komuną. I przestańmy wmawiać młodzieży, że wolność zawdzięczamy tym, co się teraz pokazują bez przerwy w telewizorze" .

W tym kontekście co myśleć o dziś rządzących i nieobecności gen. Jaruzelskiego na niedawnych uroczystościach rocznicowych 20-lecia: obrad Okrągłego Stołu, wyborów w czerwcu '89 i powstania rządu T. Mazowieckiego? Wszyscy mogli zauważyć, zapewne ze zdziwieniem, tę nieobecność. Zapomniano także o innych generałach, ministrach w tym rządzie – Cz. Kiszczaku i F. Siwickim, którzy kierowali resortami siłowymi - a więc instrumentami realnej władzy. Ani słowa nie powiedziano o pierwszym prezydencie III RP - patronie porozumień z opozycją, który desygnował premiera i potem przez półtora roku podpisywał (!) wszystkie ustawy. No i zapomnieli również, że ten „niekomunistyczny" rząd, jak się go określa - był przecież gabinetem koalicyjnym (co znaczy, że „niekomunistyczny" to był premier).

Coś mi się wydaje, że popełniamy błąd nazywając polityką historyczną zwyczajny niedostatek kultury politycznej. Powiem dosadnie o patronach tych obchodów: chcieli wmówić ludziom, że do porozumienia przy Okrągłym Stole i pamiętnych wyborów w czerwcu 1989 - mogło dojść bez Generała, że rząd Mazowieckiego i tak by powstał? Chcą zbyć milczeniem historyczne dokonania światłych reformatorów z PZPR - pokojową, ewolucyjną zmianę systemu społeczno-politycznego. Wyłącznie sobie przypisują zasługi. Mali ludzie myślą, że się wywyższą, jeśli będą nas poniżać.

Autor jest socjologiem, profesorem w Akademii Humanistycznej im. Aleksandra Gieysztora. Organizator i pierwszy dyrektor CBOS (1982 – 1990) oraz GfK Polonia (1990 – 1995). Pułkownik Wojska Polskiego, wieloletni doradca Wojciecha Jaruzelskiego.

Od czasu do czasu, a ostatnio coraz częściej, czytam, słyszę o „obaleniu komuny" w Polsce, że „bez jednego wystrzału", „bezkrwawo obaliliśmy komunizm". I już nie jest to tylko publicystyczny skrót myślowy, coraz więcej takich, którzy chwalą się, że brali udział w obalaniu. Do legendy „Solidarności" dopisują bajki różni megalomani o sobie.

Zainteresowani zauważą, że po latach zmienia się interpretacja porozumień z sierpnia 1980 i późniejszych w 1989 roku (Okrągły Stół, wybory 4 czerwca, przejęcie władzy przez opozycję). Do niedawna spierano się głównie o to, kto wówczas faktycznie dążył do siłowej konfrontacji, a kto pragnął kompromisu, chciał porozumienia w imię racji patriotycznych. Przez wiele lat po stronie „Solidarności" dominowały głosy zapewniające, że związek nie miał wojowniczych zamiarów wobec władz, z którymi nie mógł dojść do porozumienia. Chciał się układać, a rządzący utrudniali, tylko blefowali, że mają uczciwe zamiary.

Pozostało 95% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?
Opinie polityczno - społeczne
Łukasz Adamski: Donald Trump antyszczepionkowcem? Po raz kolejny igra z ogniem
felietony
Jacek Czaputowicz: Jak trwoga to do Andrzeja Dudy
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Zuzanna Dąbrowska: Nowy spot PiS o drożyźnie. Kto wygra kampanię prezydencką na odcinku masła?