Ustawa o związkach partnerskich jest jednym z przejawów (w aspekcie prawnym) zmiany obyczajowej, która dokonuje się na naszych oczach w początkach XXI wieku w bloku krajów postsowieckich. W debacie publicznej stoi w jednym szeregu z kwestią wprowadzenia parytetów w polityce (i ekonomii), zalegalizowania sztucznego zapłodnienia metodą in vitro czy poszerzenia prawa do aborcji.
Zwolennicy ustawy o związkach partnerskich w przeważającej części popierają również te wymienione zmiany, większość przeciwników stoi w innym obozie. Po raz kolejny ta ustawa pokazuje rozbicie opinii Polaków i ośrodków kształtujących te opinie na dwie przeciwstawne frakcje.
Zbyt wąskie ramy
W debacie nad ustawą o związkach partnerskich obóz konserwatywny obyczajowo akcentuje zmniejszenie roli instytucji małżeństwa, legalizację związków homoseksualnych, brak obowiązków nakładanych na partnerów (w porównaniu ze związkami małżeńskimi). Ten głos to głos zachowania status quo w kwestii obyczajowej.
Obóz liberalny obyczajowo natomiast stawia nacisk na korzyści związane z możliwością wspólnego rozliczania się z podatków, dziedziczenia, otrzymywania renty, prawo do pochowania partnera czy odwiedzin w szpitalu, które do tej pory nie były dostępne (lub były utrudnione) dla osób żyjących w niesformalizowanych związkach partnerskich. Ten głos to głos postępującej emancypacji.
Wybór obozu w kwestii formalizacji związków partnerskich jest wyborem funkcjonującym raczej na poziomie etycznym, kulturowym, lifestylowym niż na poziomie pragmatycznym czy związanym z poczuciem sprawiedliwości. Oczywiście argumenty tego drugiego rodzaju pojawiają się w dyskusji, ale operowanie nimi niewielu jest w stanie przekonać – z jednego i drugiego obozu.