Jarosław Kaczyński w Krynicy - Igor Janke

Partia Tuska, zamiast budować własne przesłanie, stała się reaktywna. Hasło wyborcze Platformy „Zrobimy więcej" jest prostą odpowiedzią na pisowskie „Polacy zasługują na więcej" – ocenia publicysta „Rzeczpospolitej"

Aktualizacja: 12.09.2011 19:40 Publikacja: 12.09.2011 19:28

Igor Janke

Igor Janke

Foto: Fotorzepa, Waldemar Kompala Waldemar Kompala

Tuż przed prezentacją programu podatkowego PiS w Krynicy przed salą, do której miał wejść Jarosław Kaczyński, kręcił się Jacek Rostowski. Nieprzypadkowo. Kiedy bowiem okazało się, że na Forum Ekonomiczne ma przyjechać szef Prawa i Sprawiedliwości, sztab Platformy ściągnął natychmiast do zdrojowego miasteczka ministra finansów.

Jednak Rostowski nie wywołał nadzwyczajnego zainteresowania mediów. Stał osamotniony, gdy wokół Jarosława Kaczyńskiego kłębił się tłum działaczy i dziennikarzy. Sala, w której miał wystąpić prezes PiS, okazała się za mała, debatę trzeba było przenieść do największego pomieszczenia na krynickim forum. Niezależnie od tego, jak oceniać to, co powiedział Kaczyński, jego obecność była bez wątpienia wydarzeniem dnia w Krynicy.

Prawo i Sprawiedliwość  w paszczy lwa

PiS udało się przykryć swoją wcześniejszą porażkę, jaką była nieudana próba wciągnięcia Zyty Gilowskiej w kampanię wyborczą. Kaczyński pokazał, że jego partia w dziedzinie ekonomii i finansów ma coś do powiedzenia. To prawda – PiS wynajął do przygotowania koncepcji do upraszczania podatków człowieka, który zasłynął z utworzenia niezwykle skomplikowanych przepisów podatkowych. Profesor Witold Modzelewski najpierw – za rządów SLD – stworzył skomplikowaną ustawę o VAT, a potem założył firmę, która żyła z tłumaczenia przepisów tej ustawy. Do jego etycznej postawy pewnie można by mieć wątpliwości, natomiast do jego kompetencji na pewno nie.

Piątek przed ostatnim weekendem należał więc do PiS, który narzucił mediom swój przekaz: jesteśmy partią poważną. Pojawienie się Jarosława Kaczyńskiego w Krynicy było zręcznym zagraniem. To mekka biznesu. Takie miejsca lider PiS zwykle omijał szerokim łukiem. Tym razem udał się do paszczy lwa i uznano to za dużą sensację. Zwłaszcza że mógł zacząć swoje wystąpienie od przypomnienia, jak to trzy lata temu w tym samym miejscu Donald Tusk obiecał, że w 2011 roku będziemy w strefie euro.

Sobota powinna więc być mocną odpowiedzią Platformy. I mieliśmy wielką konwencję, imponującą oprawę, płomienne, jak zwykle świetnie wygłoszone wystąpienie Donalda Tuska. Widać jednak też było, w jak trudnej sytuacji jest rządząca partia. Nie mogąc obiecać zbyt dużo (bo to robiła cztery lata temu), musi przekonywać, że choć zrobiła niezbyt wiele, to będzie swoje dzieło kontynuować. Zaś głównym argumentem nie jest przedstawienie nowej niezwykłej wizji, ale stwierdzenie, że konkurenci sprawowaliby władzę dużo gorzej.

I premier, i inni mówcy konwencji nieustannie odwoływali się do PiS, próbując pokazać, że partia Kaczyńskiego może wszystko zrujnować. Przekonywali, że tylko oni są w stanie wynegocjować dobry, korzystny dla Polski budżet unijny, w odróżnieniu od PiS, który w tej dziedzinie musiałby ponieść porażkę. Jakby zapomnieli, że to gabinet PiS wytargował poprzednio 70 mld euro, z których korzysta dziś obecny rząd. Pamiętne "Yes, yes, yes" Kazimierza Marcinkiewicza padło wtedy po zakończeniu unijnych negocjacji.

Rozwiane obawy

Ciekawe, że premier i jego sztab, zamiast budować własne przesłanie, stali się reaktywni. Odpowiadali na rzucony przez Kaczyńskiego zarzut wywieszenia przez rząd Tuska "białej flagi", zaś przygotowane przez nich hasło wyborcze "Zrobimy więcej" jest prostą odpowiedzią na pisowskie "Polacy zasługują na więcej".

Donald Tusk robi wiele, by pokazać PiS jako partię zacofaną, antyeuropejską i agresywną. Czy taki przekaz trafi do wyborców? Czy uda się wywołać strach przed PiS wtrącającym ludzi do więzień i łomocącym do drzwi o poranku? Wydaje się, że te obawy dawno już się rozwiały.

Kampanie wyborcze w Polsce zwykle obfitują w emocjonujące wydarzenia i nagłe zwroty akcji. Opinia publiczna w naszym kraju do tej pory bardziej niż w innych krajach była podatna na mocne sygnały, łatwiej zmieniały się polityczne sympatie. W 2005 roku Platforma Obywatelska i Donald Tusk wydawali się pewniakami przez wiele miesięcy. PiS miał być mniejszościowym koalicjantem wspólnego rządu, a Lech Kaczyński nie wejść do drugiej tury. Jednak skuteczna kampania Prawa i Sprawiedliwości wszystko to zmieniła.

Z kolei w kampanii 2007 roku Platforma skazywana była długo na porażkę. W zwycięstwo nie wierzyła nawet większość działaczy PO, byli przeciwni wcześniejszym wyborom, przewidując słaby wynik. Donald Tusk jednak postawił się wszystkim, a po zwycięskiej debacie z Jarosławem Kaczyńskim przechylił szalę zwycięstwa na korzyść swojej partii.

Warto też przypomnieć ubiegłoroczne wybory prezydenckie. Jarosław Kaczyński co prawda je przegrał, ale w ciągu półtora miesiąca jego poparcie skoczyło z 3 procent do 46. Nawet jeśli te 3 procent z pierwszego pomiaru było wynikiem znaczne zaniżonym, to i tak doszło do gwałtownego wzrostu poparcia dla prezesa PiS. To doświadczenie, o którym warto pamiętać – w polskich kampaniach zwykle ostateczny wynik odbiega od tego, co pokazują sondaże na początku kampanii.

Trudno więc dziś przesądzić, czy to rzeczywiście Platforma, uznawana przez większość komentatorów za faworyta, na pewno wygra te wybory. Zmiana kolejności na podium jest możliwa. Ale ktokolwiek wygra, wygra minimalnie. Walka będzie więc ostra w ostatnich tygodniach.

Platforma może na pewno zyskać dzięki polskiej prezydencji. Uśmiechnięty Donald Tusk stojący obok Jose Manuela Barroso, w tłumie przywódców państw UE, będzie zapewne często pokazywany w tej kampanii. Po to, aby dać do zrozumienia, że Jarosław Kaczyński nie byłby w stanie tak reprezentować Polski, nie byłby w stanie z uśmiechem witać się z europejskimi liderami.

W tej kampanii dwie główne partie nie zabiegają właściwie o wyborców wahających się, czy poprzeć PiS czy PO. Takich wyborców jest dziś po prostu bardzo niewielu. Komunikat jest więc wysyłany przez każdą ze stron tylko do swoich potencjalnych zwolenników – chodzi o zmobilizowanie ich, aby w ogóle poszli do wyborów. Jednak szansa na ich zaktywizowanie jest niewielka. Cztery lata temu Donald Tusk mógł wiele im obiecać i snuć piękne wizje. Dziś tego chwytu nie da się już powtórzyć.

PO ma natomiast szansę przejęcia części dotychczasowych wyborców SLD. Po błysku podczas kampanii prezydenckiej Grzegorz Napieralski najwyraźniej stracił impet. Pokazał słabość, dając sobie wykraść Bartosza Arłukowicza, Dariusza Rosatiego i paru innych polityków lewicy, którzy stanęli po stronie silnej Platformy. Zapraszając dawnych starych eseldowców – choćby Leszka Millera – na listy pokazał, że Sojusz Lewicy pod jego kierownictwem nie zmienia się. To wrażenie jest tym silniejsze, że w końcu z list SLD nie wystartują tacy przedstawiciele "nowej lewicy" jak Wanda Nowicka czy Robert Biedroń.

Budzenie elektoratu

Skąd mogłoby czerpać nowych wyborców Prawo i Sprawiedliwość? Wygląda na to, że stratedzy Kaczyńskiego chcą zawalczyć o tzw. uśpiony elektorat – ludzi na ogół biernych, niechodzących w ogóle do wyborów. Aby ich obudzić, trzeba ostro krytykować obecnie rządzących. Tusk i jego piarowcy usiłują wywołać wrażenie, że premiera nie wypada otwarcie krytykować, bo tylko on może dać sobie radę z kryzysem, a ponadto Polska dziś kieruje Unią Europejską i krytyka rządu może zaszkodzić krajowi.

Wielu wyborców "kupiło" te argumenty. PiS mógł się więc martwić, jak zostanie przyjęta ostra krytyka rządu, którą prowadzi Jarosław Kaczyński. Niespodziewanie jednak ten manewr, zastosowany w sierpniu, udał się. W ciągu miesiąca liczba osób niezdecydowanych wzrosła o mniej więcej  10 procent. To kapitał PiS.

Do tego dochodzi próba odbicia kilku procent PSL. PiS ma nadzieję, że uda się mu przejąć część tradycyjnych obyczajowo wyborców, niechętnych takim pomysłom jak przywileje dla mniejszości seksualnych oraz liberalizacja przepisów dotyczących miękkich narkotyków. Jednak przejęcie tego elektoratu to zadanie niezwykle trudne, bo zwolennicy Pawlaka nie kierują się poglądami, ale swoim dobrze rozumianym interesem. A interes ich rodzin i znajomych od lat zabezpiecza PSL i dzięki temu PSL od lat zdobywa w wyborach swoje 6 – 10 procent.

Czas na mocne strzały

Czy PiS uda się poszerzyć swój elektorat, obudzić uśpionych wyborców? Być może jakąś ich część. Czy Platforma może zmobilizować swoich zwolenników z poprzednich wyborów? Trudno w to uwierzyć, aby wszyscy nagle ruszyli 9 października do urn. Z ich perspektywy w Polsce nie dzieje się nic emocjonującego. To szansa dla PiS. Jak duża? Trudno dziś powiedzieć.

Właśnie zaczyna się ostatni, najbardziej emocjonujący miesiąc kampanii. Zapewne nie obędzie się bez mocnych strzałów.

Tuż przed prezentacją programu podatkowego PiS w Krynicy przed salą, do której miał wejść Jarosław Kaczyński, kręcił się Jacek Rostowski. Nieprzypadkowo. Kiedy bowiem okazało się, że na Forum Ekonomiczne ma przyjechać szef Prawa i Sprawiedliwości, sztab Platformy ściągnął natychmiast do zdrojowego miasteczka ministra finansów.

Jednak Rostowski nie wywołał nadzwyczajnego zainteresowania mediów. Stał osamotniony, gdy wokół Jarosława Kaczyńskiego kłębił się tłum działaczy i dziennikarzy. Sala, w której miał wystąpić prezes PiS, okazała się za mała, debatę trzeba było przenieść do największego pomieszczenia na krynickim forum. Niezależnie od tego, jak oceniać to, co powiedział Kaczyński, jego obecność była bez wątpienia wydarzeniem dnia w Krynicy.

Pozostało jeszcze 91% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Marek A. Cichocki: Niemcy – w pogoni za przywództwem w Europie
Opinie polityczno - społeczne
Roman Kuźniar: Vox populi nie jest głosem Bożym
Opinie polityczno - społeczne
Agnieszka Markiewicz: Niebezpieczna wiara w dobrą wolę Iranu
Opinie polityczno - społeczne
Zuzanna Dąbrowska: Zetki nie wierzą we współpracę Nawrockiego i rządu Tuska
Materiał Promocyjny
Firmy, które zmieniły polską branżę budowlaną. 35 lat VELUX Polska
Opinie polityczno - społeczne
Prof. Stanisław Jędrzejewski: Algorytmy, autentyczność, emocje. Jak social media zmieniają logikę polityki