Młodzi chcą wszystkiego

W poglądach młodych panuje szczególny życiowy wszystkoizm graniczący z dezorientacją – zauważają publicyści

Publikacja: 24.10.2011 20:13

Młodzi chcą wszystkiego

Foto: Rzeczpospolita, Miroslaw Owczarek Miroslaw Owczarek

Red

W ostatnich tygodniach metryka coraz silniej podbija politykę. Młodzi jako aktorzy niedawnych wyborów parlamentarnych, a już szczególnie protestów zorganizowanych w Warszawie 15 października nagle stali się obiektem szczególnego zainteresowania, ba, nawet troski. Odkrywani są jak jakaś tajemnicza mniejszość, niemal przybysze z odległych krain. O grupie tak zwanych młodych, czyli – jak często definiują ich socjologowie – osób od 15. do 29. roku życia, krąży w Polsce wiele stereotypowych wyobrażeń. Na przykład, że jest to grupa o przekonaniach jednoznacznie liberalnych, nastawiona na obyczajowy i życiowy „luz". Albo że cztery lata temu doprowadziła ona do zwycięstwa Platformy Obywatelskiej w wyborach parlamentarnych. Wreszcie, że trudna sytuacja tej grupy jest efektem jakiegoś rodzaju fiaska polityki Polski w ostatnich 20 latach i że to właśnie ona doprowadziła do zasadniczej społecznej zmiany w naszym kraju.

Artur Bazak w tekście „Starsi, zgorzkniali, z dużych miast" opublikowanym w „Rzeczpospolitej" 4 października, choć zwraca uwagę na istotną problematykę związaną z młodym pokoleniem, popełnił istotne błędy polegające na stereotypowym i zbyt uproszczonym ujęciu młodego pokolenia – a także nierealistycznych wobec niego wymagań. Podobne błędy można zresztą ostatnio dojrzeć również w innych wypowiedziach, gdyż temat „młodych" po opublikowaniu raportu Michała Boniego z okazji wyborów parlamentarnych i niedawnych protestów „oburzonych" stał się jednym z najpopularniejszych w polskiej debacie publicznej. Warto przyjrzeć się zarówno tekstowi Bazaka, jak i temu ostatniemu zjawisku.

Jeden worek czy kilka?

Kiedy mówimy o młodych, to nawet gdy definiujemy tę grupę społeczną tak arbitralnie, mamy na myśli aż 8,5 miliona Polaków. Z tego powodu warto o powściągliwość, dokonując generalizacji. To grupa zróżnicowana zarówno pod względem miejsca zamieszkania, materialnym, jak i tego, czy są to osoby jeszcze zależne od rodziny czy też już samodzielne. Stąd dziwi stwierdzenie Bazaka, że choć mamy do czynienia z grupą niejednorodną, to jednak zmienia się ona powoli „w bezwolną masę" o horyzoncie i życiowych aspiracjach wyznaczanych przez „stałą pracę, stałą pensję, kredyt i małe mieszkanko".

Dziwi także wobec tego, że 15 października niewielka – ale zawsze – część „bezwolnej masy" postanowiła zaprotestować przeciwko sytuacji, w której znaleźli się jej przedstawiciele. Gdy już szukamy wyróżników tego pokolenia, to – jak twierdzi socjolog Tomasz Szlendak – można mówić o dwóch najważniejszych. Pierwszy to przywiązanie do gadżetów oraz wrośnięcie w środowisko elektroniczne. Drugi zaś to łączące pokolenie młodych dylematy, wśród których najważniejsze wydają się dwa, splecione ze sobą: „problem gniazdowania" oraz „śmieciowa praca".

Gdy osoba wchodząca na rynek przez wiele lat zarabia zaledwie 1000 złotych brutto, nie może usamodzielnić się od rodziców i korzysta z ich mieszkania nierzadko do 30. roku życia. Z tego samego powodu trudno mówić w Polsce o zarzewiu społecznego buntu młodych w stosunku do starszych: gdyby nawet młodzi nie byli tak zatomizowaną grupą społeczną, i tak bunt nie byłby w ich interesie, ponieważ niemal cały czas uzależnieni są od pomocy materialnej ze strony starszego pokolenia. Pomoc starszych nie oznacza jeszcze, że młodzi nie czują się sfrustrowani. Wręcz przeciwnie: jako grupa nadreprezentowana wśród bezrobotnych i zatrudniona na niekorzystnych umowach należy ona do najbardziej sfrustrowanych w polskim społeczeństwie. Do tego dochodzi problem zablokowania struktury społecznej w Polsce, o którym warto byłoby pewnie mówić więcej i głośniej niż tylko o sytuacji młodych.

Dobre stanowiska są już zajęte przez osoby starsze, a nowe nie zostały jeszcze wytworzone. Dodatkowo kryterium przyjmowania do pracy jest – może poza największymi miastami w Polsce – konformizm przyszłych pracowników. Spora grupa społeczna rozwiązała ten problem przynajmniej czasowo, wyjeżdżając za granicę. Jednak po powrocie młodzi trafiają ponownie w społeczną pustkę, bo ich kwalifikacje i doświadczenie zdobyte na Zachodzie nie są w Polsce doceniane w sytuacji, gdy o zatrudnieniu decyduje lokalna sieć małych zależności.

Warto także pamiętać, że na umowach śmieciowych zatrudniane są osoby w różnym wieku i frustracja z tym związana przekracza granice łatwego podziału „młodzi" –„starzy". Zatem obraz polskiej rodziny dodatkowo komplikują niskie na ogół emerytury najstarszych członków – często tych samych przecież rodzin.

Chcą wszystkiego

Z generalizacji, do których jesteśmy stanowczo zbyt chętni, gdy chodzi o młodych, wynika jednak przekonanie, że jest to grupa, która w istotny sposób może wpływać na wyniki wyborów w Polsce. Bazak pisał o wygranej, którą dali młodzi PO cztery lata temu, i zastanawiał się, co owo pokolenie przyniesie w wyborach dziś.

Jednak gdy przyjrzymy się liczbom bezwzględnym, okaże się, iż wbrew tezie, że młodzież w 2007 roku zmobilizowała się, by zagłosować na obecną partię rządzącą (z pomocą haseł takich jak osławione: „zabierz babci dowód"), prawda jest taka, że wówczas młodzi również byli niedoreprezentowani, na co wskazywał Henryk Domański. Frekwencja wśród tej grupy była również niska podczas ostatnich wyborów parlamentarnych!

Dlatego z dystansem należy podchodzić do twierdzeń, zgodnie z którymi młodzi skłaniają się ku tej czy innej partii. Ci, którzy twierdzili, że wśród młodych coraz częstsze są postawy propisowskie i że w takim razie to samo pokolenie, które uczyniło premierem Donalda Tuska, uczyni nim z powrotem Jarosława Kaczyńskiego, mylili się. Liczby bezwzględne wskazywały na znaczniejszy odpływ poparcia młodych na korzyść Ruchu Poparcia Palikota.

Gdy spojrzymy na wyniki badań socjologicznych – na przykład tych przeprowadzonych ostatnio przez Centrum Badań i Innowacji Społecznych Stocznia – okaże się, że w poglądach młodych panuje szczególny życiowy wszystkoizm graniczący z dezorientacją.

Młodzi wskazują, że liczą się dla nich wartości konserwatywne (państwo, patriotyzm, tradycja, rodzina), ale równie chętnie twierdzą, że istotne są dla nich wszelkiego rodzaju inne wartości: sytuacja finansowa, stosunki towarzyskie, życiowe doznania. Do podobnych wniosków dojdziemy, gdy przejrzymy postulaty Porozumienia 15 października. Obok obrony mieszkań komunalnych i bezpłatnych żłobków znajdziemy tu żądania bezpłatnej służby zdrowia dla wszystkich, bezpłatnego drugiego kierunku studiów, wstrzymania podnoszenia wieku emerytalnego. Wszystkoizm łączy się tu z – godną poważnego zastanowienia – postawą roszczeniową.

Za kulisami edukacji

Gdzie rodzą się te postawy? Bazak cytuje w swoim tekście zdanie z raportu Janusza Czapińskiego, że Polacy „przeinwestowali jako społeczeństwo w wyższe wykształcenie", oraz wskazuje, że przyczyn obecnego kryzysu w zatrudnianiu młodych należy szukać „w strukturalnych wadach polskiego systemu edukacji, nastawionego na ilość, a nie jakość, psuciu rynku edukacyjnego w Polsce przez prywatne fabryki studentów niepotrzebnych kierunków i przez skostniałe uczelnie publiczne, podejściu absolwentów szkół ponadgimnazjalnych, którzy wybierają raczej kierunki humanistyczne niż techniczne, sami skazując się na bezrobocie lub nisko płatne zajęcie z powodu inflacji absolwentów z tego typu wyższym wykształceniem.

Obrazowo rzecz ujmując, wypuszcza się na rynek pracy masę specjalistów od zarządzania, którzy nie mają kim zarządzać". Szafowanie powyższymi argumentami budzi zastrzeżenia. Po pierwsze dlatego, że wyższe wykształcenie zostaje w nim wrzucone do jednego worka dokładnie tak samo jak wcześniej pokolenie młodych. To nie wiara w wyższe wykształcenie jest zasadniczym problemem Polaków, ale to, że uczelnie wyższe nie zostały od 1989 roku poddane adekwatnym reformom. Najprostszy przykład: masowe studia do dziś „obsługuje" zbyt szczupła kadra akademicka. „Obsługuje", bo musi. Podstawowa pensja adiunkta wynosi około 2000 złotych netto. Co więcej, jeśli niektóre wydziały na najważniejszych polskich uniwersytetach są gotowe przyjmować co roku około 1000 studentów, studia nie są niczym ekskluzywnym, a zatem nie ma szans, by były naprawdę konkurencyjne względem innych uczelni.

Jeśli kadra naukowa zarabia tak niewielkie pieniądze, to trudno się dziwić również masowemu zjawisku, które obserwowano z beztroską przez ostatnich 20 lat, dorabiania w owych prywatnych fabrykach edukacyjnych. Uniwersytety państwowe często nie były aż tak konkurencyjne dla prywatnych uczelni, skoro studenci mogli mieć zajęcia dokładnie z tymi samymi nauczycielami akademickimi. Jedno jest pewne: trudno, ot tak sobie, beztrosko mówić o rzetelnym wykształceniu wyższym w Polsce. Po drugie jednak nie sposób podchodzić do uniwersytetu jako do miejsca produkcji odpowiednich absolwentów, którzy akurat są potrzebni.

Dlatego przytaczane argumenty, że absolwenci gimnazjów niepotrzebnie wybierają kierunki humanistyczne, są nieporozumieniem. Nauki humanistyczne to nie przedmioty, po których nie ma pracy – ale raczej takie, po których można robić dowolną rzecz: być przedsiębiorcą, dziennikarzem, naukowcem itd. Życiorys pewnego popularnego obecnie polityka udowadnia to chyba z naddatkiem. Uniwersytet produkujący obywateli tylko na potrzeby rynku ma w sobie coś utopijnego: zakłada niezmienność rynku. Kształcenie specjalistów o wąsko skrojonych horyzontach może okazać się największą edukacyjną krzywdą, jaką można wyrządzić drugiemu człowiekowi.

Postęp techniczny czy pełzający kryzys ekonomiczny sprawiają, że o wiele bardziej potrzebni są obywatele wykształceni w sposób elastyczny, osoby bardziej krytyczne, z większą wyobraźnią, gotowi do zmian, także na rynku pracy, który nie jest rajem.

Trzeba uczyć ludzi radzenia sobie w świecie realnym. Tylko tyle, i aż tyle. Bajki o abstrakcyjnym rynku pracy i jego potrzebach często rodzą się po prostu w zaciszu urzędniczych pokoi. Niewiele mają zatem wspólnego z rzeczywistością i byłoby fatalnie, gdyby wywierały wpływ na kierunek zmian w edukacji.

Docenić polską specyfikę

Dodajmy na koniec kilka słów na temat rewolucyjnego buntu, do którego wyraźnie namawiał młodych Bazak. Krytykował on młodych za odsuwanie się od życia publicznego w kierunku indywidualnej małej stabilizacji. Twierdził, że skoro nie idą protestować, to nie są „prawdziwie młodzi".

Nie wiemy, czy zmienił zdanie, widząc protesty w sobotę, 15 października. Niezależnie jednak od tego, wydaje się, że bunt warszawskich licealistów to wciąż zbyt mało, by odmienić wizerunek społeczeństwa polskiego: w końcu grupa, która zorganizowała protest, to osoby dysponujące w swoim pokoleniu największym kapitałem społecznym, podczas gdy ludzie rzeczywiście z trudem wiążący koniec z końcem w Polsce nie zjawili się na Krakowskim Przedmieściu. Dlaczego? Wolą liczyć na siebie? Raziła ich retoryka, która nie ma nic wspólnego z językiem, jakim na co dzień posługuje się młodzież w Polsce? Warto pytania skierować pod adresem tych, którzy stanowią milczącą większość. Prawda jest taka, że wybór małej, indywidualnej stabilizacji nie jest niczym nowym z punktu widzenia charakteru polskiego społeczeństwa. Obywatele od lat sami odpowiadają indywidualną zaradnością na niedostatki kolejnych systemów politycznych – choćby masową i wieloletnią emigracją zarobkową, kupowaniem mieszkań pod wynajem, inwestowaniem w ziemię czy otwieraniem lokat w bankach poza Polską. Niedostrzeganie tego zjawiska oznacza brak zrozumienia dla specyfiki polskiego społeczeństwa.

Nawoływanie do rewolucyjnego buntu jest atrakcyjne w formie, lecz jałowe w treści. Oznacza ono pomylenie procesu wykształcania się demokratycznego społeczeństwa obywatelskiego z potrzebą gwałtownych emocji. Owszem, one charakteryzują rewolucyjny moment – lecz z procesem budowania społeczeństwa demokratycznego nie mają już nic wspólnego. Klasyk nie bez przyczyny pisał, że demokracja opiera się na nawykach serca obywateli. Przed nami samymi stoi zadanie długotrwałego budowania tych nawyków. Kto wie, być może młode pokolenie będzie jeszcze potrafiło ukonstytuować własny odłam wspólnoty politycznej i swoimi sposobami wymóc potrzebne mu zmiany. Ale należy się temu uważnie przyglądać i stawiać trafne diagnozy, zamiast patriarchalnie orzekać o zdolności bądź niezdolności do buntu i rzekomej przemianie młodych w bezwolną masę.

Stoi przed nami wyzwanie uczenia się szacunku dla różnorodności i swoistości wybieranych przez jednostki dróg. Tu jeszcze jest dużo do zrobienia. Jedno jest pewne: lepiej, by to z nich składało się nasze społeczeństwo liberalnej demokracji, a nie z anonimowego tłumu miotanego pseudorewolucyjnymi emocjami.

* dr Karolina Wigura, członkini redakcji „Kultury Liberalnej", adiunkt w Instytucie Socjologii UW. Ostatnio opublikowała książkę „Wina narodów. Przebaczenie jako strategia prowadzenia polityki".

** dr Jarosław Kuisz, redaktor naczelny „Kultury Liberalnej".

Pisał w opiniach

Artur Bazak

Starsi, zgorzkniali, z dużych miast

W ostatnich tygodniach metryka coraz silniej podbija politykę. Młodzi jako aktorzy niedawnych wyborów parlamentarnych, a już szczególnie protestów zorganizowanych w Warszawie 15 października nagle stali się obiektem szczególnego zainteresowania, ba, nawet troski. Odkrywani są jak jakaś tajemnicza mniejszość, niemal przybysze z odległych krain. O grupie tak zwanych młodych, czyli – jak często definiują ich socjologowie – osób od 15. do 29. roku życia, krąży w Polsce wiele stereotypowych wyobrażeń. Na przykład, że jest to grupa o przekonaniach jednoznacznie liberalnych, nastawiona na obyczajowy i życiowy „luz". Albo że cztery lata temu doprowadziła ona do zwycięstwa Platformy Obywatelskiej w wyborach parlamentarnych. Wreszcie, że trudna sytuacja tej grupy jest efektem jakiegoś rodzaju fiaska polityki Polski w ostatnich 20 latach i że to właśnie ona doprowadziła do zasadniczej społecznej zmiany w naszym kraju.

Pozostało 93% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Izrael atakuje Polskę. Kolejna historyczna prowokacja
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Zwierzęta muszą poczekać, bo jaśnie państwo z Konfederacji się obrazi
Opinie polityczno - społeczne
Tomasz Grzegorz Grosse: Europejskie dylematy Trumpa
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?